Sami nie wiemy już, ile razy rzucaliśmy klątwę Weszło na Koronę Kielce. W tym przypadku działała ona jednak pozytywnie, bo co roku po przeglądzie kadr ekstraklasowiczów wieszczyliśmy, że kielczanie są jednym z poważniejszych kandydatów do spadku. I co roku Korona wywijała numer – nie tyle nawet unikała relegacji, co o utrzymanie była spokojna, zanim na Narodowym rozegrano finał Pucharu Polski. Ale jak tak patrzymy na ofensywę ekipy ze świętokrzyskiego i dodajemy do tego fakt, że w tym sezonie z ligi lecą trzy zespoły, to kalkulator szans na utrzymanie ciągle wyrzuca wynik negatywny.
Cztery gole po dziewięciu kolejkach. W poprzednich dziesięciu sezonach tak fatalnym dorobkiem strzeleckim może pochwalić się tylko jeden klub – Arka Gdynia w sezonie 2010/11 też po dziewięciu meczach miała na koncie cztery zdobyte bramki. Wówczas dla gdynian trafiali jeszcze Filip Burkhardt (z karnego), Tadas Labukas (dwukrotnie) i Maciej Szmatiuk. Dream-team z Trójmiasta tak jak kiepsko zaczął sezon, tak ospale go kończył – ostatecznie Arka z ligi zleciała, a w 30 kolejkach strzeliła ledwie 22 gole. Mniej nawet od ostatniej wówczas Polonii Bytom. Tak wygląda zestawienie drużyn, które w ostatnich latach po dziewięciu kolejkach miały najmniejszą zdobycz bramkową:
– 2018/19 – siedem goli – Cracovia i Pogoń
– 2017/18 – sześć goli – Bruk-Bet Termalica Nieciecza (spadek)
– 2016/17 – siedem goli – Piast Gliwice
– 2015/16 – pięć goli – Lech Poznań
– 2014/15 – pięć goli – Korona Kielce
– 2013/14 – sześć goli – Zagłębie Lubin (spadek)
– 2012/13 – sześć goli – GKS Bełchatów (spadek)
– 2011/12 – pięć goli – Lechia Gdańsk
– 2010/11 – cztery gole – Arka Gdynia (spadek)
– 2009/10 – pięć goli – Zagłębie Lubin
Z jednej strony Korona może się tym zestawieniem pokrzepiać. Bo przecież spadek w tym czasie zaliczyły tylko (?) cztery drużyny z dziesięciu. To nie jest nawet połowa, a przecież wiemy, że jeśli Korona w ostatnich latach miała sytuacje fifty-fifty, to na ogół los im sprzyjał. Sęk w tym, że drużyny, które uniknęły przez te lata spadku, miały wówczas nieporównywalnie lepsze kadry od koroniarzy w tym roku. Weźmy chociażby Lecha z sezonu 2015/16 – Kolejorz bił się w europejskich pucharach z Fiorentiną czy FC Basel, w drużynie panował kryzys zarządzania za kadencji Macieja Skorży i dopiero uchylenie okna w postaci zmiany trenera na Jana Urbana wpuściło do szatni trochę świeżego powietrza. Albo ten poprzedni sezon – Cracovia i Pogoń wolno się rozkręcały, ale jak już zażarło, to “Pasy” znalazły się w eliminacjach do Ligi Europy, a Pogoń w grupie mistrzowskiej rozdawała karty w grze o tytuł. Dwa lata wcześniej Piast po początkowych problemach nie drżał o utrzymanie w grupie spadkowej, skończył sezon z dziewięcioma punktami nad kreską. Mówimy tu o zespołach, które po prostu na początku sezonu znalazły się w dołku, ale później potrafiły się z niego wykaraskać. Problem ze strzelaniem goli był wypadkiem przy pracy, chwilą słabości, a nie realnym odzwierciedleniem potencjału zespołu.
A mamy nieodparte wrażenie, że te cztery gole w dziewięciu kolejkach to po prostu metafora tego, co kielczanie mają w kadrze. Oczywiście tych bramek mogło być więcej, bo i szanse na to były – z Rakowem kielczanie mogli wygrać wyżej, na Cracovii stać ich było chociaż na to jedyne trafienie, z Wisłą Kraków też można było się pokusić i bramkę na 2:1. Problem w tym, że piszemy “można było” czy “mogli wygrać wyżej”. A liczy się to, co w sieci.
A Korona nie dość, że kreuje sobie najmniej sytuacji strzeleckich w lidze, to jeszcze ma najgorszą skuteczność w ich wykorzystywaniu. Według EkstraStats współczynnik goli oczekiwanych (algorytm, który bierze pod uwagę strzały i odległości z jakiej są one oddawane, liczbę zawodników stojących na linii uderzenia itd.) Korona ma na poziomie 8,05 xG – najniższy w lidze. Erik Pacinda i Michal Papadopulos oddali łącznie już 33 strzały i skończyło się to tylko dwoma golami (po jednym na głowę). Do tego dorzućmy 38 uderzeń od Pućki, Arweładze, Duranovicia, Cebuli i Jukicia, które przyniosły zero bramek. Efekty są takie, że absolutnie nikt w lidze nie strzela tak nieskutecznie jak koroniarze – w tych dziewięciu meczach kielczanie oddali 109 uderzeń, 3,67% trafiło do siatki. Idźmy dalej – Korona potrzebuje ośmiu uderzeń w bramkę, by wreszcie pokonać bramkarza rywali. Jagiellonia z drugiego bieguna tej statystyki – ledwie 2,4 strzału celnego.
I naprawdę nie wiemy, gdzie trener Smyła ma szukać ratunku dla tego zespołu. Papadopulos ma tak mało okazji strzeleckich, że uderza z jakichś kuriozalnych pozycji. Wystarczy, że Czech zostanie blisko przykryty i Korona wydaje się totalnie bezradna w swoim pomyśle na grę. Pozostają więc strzały z dystansu, ale jeśli nie najdzie piłka Żubrowskiemu, to widzimy to kiepsko. Taki Pacinda właściwie co mecz próbuje uderzenia zza pola karnego. No i siadło mu raz, a poza tym trafia w biednych kibiców, którzy usadowili się w złym miejscu. Podobnie jak Cebula czy Radin.
Problem jest też z kreowaniem tych szans, bo np. w meczach z Górnikiem i Jagiellonią koroniarze przeprowadzili – uwaga, to są naprawdę przytłaczające statystyki, wrażliwych kibiców prosimy o odejście od odbiorników – 145 ataków pozycyjnych, 27 kontrataków, 13 stałych fragmentów w ataku. I przyniosło to dokładnie ZERO celnych uderzeń.
Z lewej strony liczba przeprowadzonych ataków, po ukośniku liczba akcji zakończonych strzałem (także niecelnym). Mecze Korony z Górnikiem i JagąChcielibyśmy jakoś pokrzepić fanów z Kielc, ale do głowy przychodzi nam tylko to, co Jerzy Brzęczek powiedział o nadziejach na odmianę Piotra Zielińskiego. Więc pozostaje wam, drodzy kibice, liczyć chyba już tylko na to, że Korona będzie jak ten pozytywny bohater z amerykański thrillerów. Już wydaje się, że sprawa jest przegrana, że ostateczną walkę wygra “czarny charakter”, a tu nachodzi pomoc znikąd, główna postać ostatkiem sił wykonuje jakieś kopnięcie lewą nogą przez prawe ucho, a później już tylko łzawe zakończenie, napisy i sequel w przyszłym roku. Przecież w Kielcach ten scenariusz doskonale znacie.