W Champions League koniec końców triumfują najpotężniejsi – tak już są te rozgrywki skonstruowane. Nie ma w nich wiele swobody dla ekip spoza świecznika. Ale praktycznie w każdej edycji Ligi Mistrzów trafia się chociaż jeden zespół, który robi zamieszanie. Wpada na imprezę, wywraca stoły do góry nogami i rzuca gospodarza tortem w twarz. Niespodzianki – to, na co większość kibiców najbardziej czeka, obserwując elitarne, europejskie rozgrywki. Nawet jeżeli piękne historie kopciuszków, którzy podkładają nogę faworytom zwykle nie kończą się happy endem, to i tak pamięta się o takich sytuacjach przez całe lata. Choć porażki ambitnych underdogów zawsze łamią serce kibica.
Kto w tym roku spróbuje narozrabiać? Może ultra-ofensywny Red Bull Salzburg, może nieopierzona, ale świetnie zorganizowana Atalanta Bergamo, może Galatasaray z tym starym lisem, Radamelem Falcao na szpicy? Albo RB Lipsk ze swoim genialnym szkoleniowcem? Próżno zgadywać. Zamiast tego wolimy przypomnieć dziesięć ekip, którymi mogą się inspirować ci, którzy planują spłatać faworytom figla w sezonie 2019/20.
ETOTO PODWYŻSZA KURSY NA MECZ PSG – REAL MADRYT! 1 – 2.30, X – 3.70, 2 – 3.20
(sezon 1995/96) PANATHINAIKOS FC
Oczywiście w latach dziewięćdziesiątych o niespodzianki było łatwiej. Samo to pojęcie odbierano wówczas inaczej niż dzisiaj. Prawa dotyczące transferów wyglądały inaczej, nie było jeszcze w futbolu aż tak gigantycznych pieniędzy. Ale nie da się ukryć, że Panathinaikos na poziomie półfinału Champions League stanowił jednak pewnego rodzaju zaskoczenie. Grecy, napędzani kolejnymi bramkami Krzysztofa Warzychy, najpierw pozamiatali konkurencję w fazie grupowej, a potem rozprawili się w 1/4 finału z Legią Warszawa.
Najciekawiej zrobiło się jednak w kolejnej rundzie, gdy gol “Gucia” zapewnił Panathinaikosowi zwycięstwo w Amsterdamie.
Ajax w tamtym sezonie był murowanym faworytem do zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Drużyna Louisa van Gaala była traktowana wręcz z nabożnym szacunkiem. Ale Grecy w ogóle nie przejmowali się tym, że mają do czynienia z przepotężnym rywalem. Po prostu stuknęli go na wyjeździe po doskonałym kontrataku w końcówce spotkania i w tych szokujących okolicznościach ustawili się w komfortowej sytuacji przed rewanżem.
– Czy Ajax, najlepsza drużyna generacji, przedwcześnie się wypaliła? – pytał Rob Hughes z New York Timesa przed rewanżem w Atenach.
Cóż, w pewnym sensie odpowiedź na pytanie może być twierdząca, bo ostatecznie Joden nie obronili tytułu w Lidze Mistrzów, ale z Panathinaikosem jeszcze sobie poradzili. Na wyjeździe rozgromili przeciwników aż 3:0 po genialnym występie Jariego Litmanena, który zdobył tamtego wieczora dwie bramki. Pierwszą – już w czwartej minucie spotkania, pozbawiając oponentów psychologicznej przewagi. Szansa ateńczyków na awans do finału Champions League przepadła.
MANCHESTER CITY WYGRA W DONIECKU? KURS W ETOTO: 1.38!
(sezon 2000/01) LEEDS UNITED
Dla wielu kibiców – ekipa absolutnie kultowa. Między innymi z racji na popisy w Champions League, gdzie Leeds United sensacyjnie osiągnęło półfinał w 2001 roku. Skąd ta niegasnąca sympatia do “Pawi”? Cóż – może chodzić o niesamowity klimat, jaki potrafią stworzyć wokół meczu stworzyć kibice na Elland Road. A może po prostu sympatię wzbudzali sami zawodnicy Leeds? Zgromadziła się tam prawdziwa mieszanka wybuchowa, jeżeli chodzi o mocne charaktery i niebagatelne umiejętności – Mark Viduka, Harry Kewell, Lee Bowyer, Alan Smith czy Rio Ferdinand to nigdy nie byli zawodnicy, obok których przechodziło się obojętnie.
No i jeszcze ten zwariowany styl gry, generujący niesamowite widowiska. Jak choćby to, w drugiej fazie grupowej Champions League.
Ostatecznie angielska ekipa zameldowała się w półfinale Ligi Mistrzów, gdzie musiała uznać wyższość Valencii. Plany były wówczas wielkie: – Wiedzieliśmy, że zajście tak daleko w Lidze Mistrzów to będzie cud, ale dzisiaj wszyscy marzymy dalej. Myślę, że jeszcze wiele czołowych drużyn Europy będzie zgrzytać zębami przed wizytą na Elland Road – zapowiadał prezes klubu, Peter Ridsdale. Rzeczywistość szybko zweryfikowała jednak te buńczuczne prognozy.
(sezon 2000/01) VALENCIA CF
Najgorsze, co możesz zrobić, jeżeli nie jesteś zespołem z absolutnego topu największych potęg europejskiego futbolu, ale masz swoje pięć minut w Lidze Mistrzów, to te pięć minut roztrwonić porażkami na ostatniej prostej. Tak sytuacja wyglądała z Valencią, która z latach 2000-01 dwukrotnie zawędrowała do finału Champions League, za każdym razem przegrywając decydujące starcie. To już nawet nie było pięć minut, tylko cały, długi kwadrans znakomitej gry, której nie udało się spuentować żadnym trofeum.
Za drugim podejściem Santiago Canizares, golkiper Valencii, zrobił naprawdę wiele, by utrzymać swój klub przy życiu w serii jedenastek finałowego starcia z Bayernem. Ale ostatecznie pozostało mu tylko utonąć we łzach.
Valencia dysponowała w tamtym czasie naprawdę potężnym składem – Gaizka Mendieta mógł uchodzić za najlepszego pomocnika w Europie, niewiele niżej stały akcje Pablo Aimara. W defensywie bliski perfekcji Roberto Ayala, z boku wybuchowy Kily Gonzalez. Potężna paczka, której nie udało się jednak utrzymać po kolejnej finałowej wtopie.
Valencia pozostała bardzo mocnym klubem jeszcze przez lata, ale tak blisko triumfu w Lidze Mistrzów już nigdy nie była.
ATALANTA BERGAMO WYGRA W ZAGRZEBIU? KURS W ETOTO: 2.20!
(sezon 2003/04) DEPORTIVO LA CORUNA
Czy można przerżnąć 3:8 w fazie grupowej Ligi Mistrzów, a jednak wyjść z grupy i zawędrować do półfinału Ligi Mistrzów? Można. A może też dostać od Milanu – naszpikowanego super-gwiazdami światowej piłki – w cymbał 1:4, a jednak wygrać dwumecz? Też można. Jak tego dokonać? Wystarczy zapytać o poradę ekipę Deportivo La Coruna z 2004 roku.
Champions League zaczęła się dla nich naprawdę problematycznie. Potem przyszły te nieszczęsne wciry od Milanu. A jednak późna wersja SuperDepor dzielnie radziła sobie ze wszelkimi przeciwnościami losu.
Niestety – okazało się, że cały ten epicki dwumecz z Milanem był tylko po to, żeby w półfinale Deportivo przegrało z FC Porto po najnudniejszym dwumeczu w historii futbolu. Jose Mourinho u szczytu swojego trenerskiego kunsztu – pozbawił Hiszpanów każdego ich atutu. To samo zresztą zrobił w finale z Monaco.
(sezon 2004/05) PSV EINDHOVEN
Aż trudno uwierzyć, jak niewiele w sumie brakowało, by w stambulskim finale Ligi Mistrzów nie było żadnego epickiego starcia między Liverpoolem i Milanem, tylko potyczka The Reds z PSV Eindhoven. Holendrzy w sezonie 2004/05 mieli naprawdę ciekawą pakę i – przede wszystkim – Guusa Hiddinka u steru całego interesu. Wprawdzie Arjen Robben zdążył już prysnąć do Chelsea, lecz drużyna dowodzona z boiska przez genialny duet pomocników Cocu – van Bommel wyglądała na zdolną, by zagrozić w Europie każdemu przeciwnikowi.
Przekonał się o tym Milan, który pierwszy mecz z PSV wygrał 2:0, ale w rewanżu kompletnie sobie nie poradził i gładko roztrwonił przewagę. Zrobiło się niebezpiecznie. Do czasu, aż sprawy nie rozstrzygnął w doliczonym czasie gry Massimo Ambrosini.
Na nic się zdała heroiczna szarża Holendrów i bramka na 3:1 – dwumeczu nie udało się już uratować. I może troszkę szkoda. Tamten Milan był naprawdę fenomenalny, ale ekipa Hiddinka też proponowała futbol najwyższej próby. Udało jej się przetrwać passę 650 minut bez straconego gola w wykonaniu Didy, a w rewanżowym starciu Rossoneri oddali tylko dwa strzały na bramkę. I traf chciał, że jeden z nich wylądował w siatce.
Być może przesadził tamtego wieczora Hiddink, chcąc za wszelką cenę pokonać przeciwnika przed startem dogrywki i decydując się na mega-ofensywną taktykę w końcowej fazie meczu? Holender tak nie uważał. – Chcieliśmy coś dla siebie z tej gry wyciągnąć. Jeżeli odpadać, to z klasą. Po co grać czwórką w obronie, gdy przeciwnik praktycznie nie atakuje?
(sezon 2005/06) VILLARREAL CF
Juan Roman Riquelme – piłkarz, który urodził się o kilkadziesiąt lat za późno. Gdyby grał w piłkę w czasach Cruyffa czy Deyny, byłby wymieniany jednym tchem wśród największych legend futbolu. Ale Argentyńczykowi przyszło biegać po boiskach w czasach coraz szybszej, coraz bardziej fizycznej piłki. Tym bardziej trzeba szanować jego dokonania. Zwłaszcza w barwach niepozornego Villarrealu.
Pisaliśmy kiedyś: “Ciągnął tę drużynę. Sam wykręcał świetnie statystyki. 13, 17, 14 – tyle bramek strzelał w kolejnych sezonach. Dodatkowo koledzy – m.in. Sorin, Forlan, Senna, Jose Mari, dobrzy piłkarze, ale w tamtym momencie na pewno nie wybitni – grali pod jego wodzą znakomicie. W końcu dostał to, bez czego zawsze przymierał jako zawodnik – status wolnego elektronu, swobodę. Przede wszystkim na boisku, ale także poza nim. Nie chciał trenować? Nie trenował. Chciał poza urlopem na kilka dni wyskoczyć do Argentyny? Klub zamawiał mu bilety. Dostał wszystkie przywileje, których nie chciał/nie mógł dać mu van Gaal i Barcelona”.
Fenomenalna gra argentyńskiego rozgrywającego prawie zaowocowała awansem Żółtej Łodzi Podwodnej do finału Champions League. Prawie – w decydującym momencie półfinałowego starcia z Arsenalem, Riquelme zmarnował rzut karny, który przedłużyłby rewanż o dodatkowe trzydzieści minut.
“Facet w żółtym trykocie przygotowuje się do wykonania rzutu karnego. Na pełnym planie widać, że stoi za linią szesnastki, zdecydowanie przesadził z rozbiegiem. Zbliżenie na twarz – nie jest to mina skoncentrowanego człowieka. To wyraz człowieka, który kompletnie nie wie, jak będzie wyglądać następne piętnaście sekund jego życia”.
Riquelme nie udźwignął ciężaru w najważniejszym momencie. Usprawiedliwiał się potem: – Przecież nikogo nie zabiłem, tylko nie strzeliłem karnego. Cóż, jasne. Ale gdyby wtedy udało się sięgnąć z Villarrealem po Puchar Mistrzów, piłkarska nieśmiertelność Argentyńczyka nabrałaby zupełnie innego wymiaru. Choć trzeba mu oddać, że ojczystej ziemi z kompletowaniem trofeów nie miał kłopotu, bo aż trzykrotnie sięgnął po Copa Libertadores.
(sezon 2010/11) SCHALKE 04 GELSENKIRCHEN
W 2011 roku wielu kibiców futbolu zadawało sobie jedno pytanie: “Co Schalke ze starym Raulem robi nagle w półfinale Ligi Mistrzów?”. Dzisiaj oczywiście tamten wyczyn ekipy z Zagłębia Ruhry już tak bardzo nie szokuje. Takich zawodników jak Manuel Neuer, Joel Matip, Julian Draxler czy Benedikt Howedes nikt już nie lekceważy, biorąc pod uwagę ich wielkie osiągnięcia. Ale bez dwóch zdań awans do najlepszej czwórki w Champions League kosztem obrońców tytułu to był jednak dla Schalke wynik dalece ponad stan. Felix Magath wycisnął tę drużynę jak cytrynę.
Triumf Niemców na San Siro w ćwierćfinałowej potyczce z Interem to już niemalże klasyk Ligi Mistrzów. Z jednej strony gol-legenda w wykonaniu Dejana Stankovicia, a z drugiej – piorunująca druga połowa w wykonaniu Schalke. Kilkanaście minut, które wstrząsnęło Mediolanem.
W półfinale Manchester United już się przez Schalke przespacerował. Ale co podopieczni Magatha zaszumieli, to ich.
BAYER LEVERKUSEN POKONA LOKOMOTIV? KURS W ETOTO: 1.36!
(sezon 2016/17) AS MONACO
Stężenie talentu na metr kwadratowy pozwala z dzisiejszej perspektywy patrzeć na Monaco trochę inaczej niż tylko ekipę spoza świecznika, która wyszarpała sobie na krótki ekskluzywne miejsce na europejskich salonach. Monaco w 2017 roku miał potencjał, żeby wygrać Ligę Mistrzów – taka jest prawda. Może nie na wszystkich pozycjach była tam najwyższa jakość, ale przecież Falcao, Mbappe, Bernardo Silva, Moutinho, Lemar, Sidibe, Fabinho i Mendy to jest summa summarum ekipa wprost kozacka.
Mistrzostwa Francji kosztem PSG nie wygrywa się przecież przypadkowo. Manchesteru City z Pepem Guardiolą u steru też nie tłucze się piątką wyłącznie dzięki łutowi szczęścia.
Cóż, może poszczególni zawodnicy Monaco nie byli jeszcze gotowi na takie wyzwanie jak dwumecz z Juventusem w półfinale Champions League? Bo właśnie na tym etapie zakończyła się pamiętna przygoda ekipy z Księstwa z Ligą Mistrzów. Stara Dama nie dała nieopierzonym rywalom najmniejszych szans na sukces.
Z jednej strony można zatem powiedzieć, że dla Monaco na sukces było za wcześnie. Ale to jest tak naprawdę jedyny moment, gdy taka ekipa może osiągnąć sukces. Bo okresu przejściowego nie ma. Gdy tylko skończy się etap “za wcześnie”, natychmiast zaczyna się etap “za późno”. Podczas którego rozpaczliwie walczysz o utrzymanie w Lidze Mistrzów, a w drużynie ze złotych czasów zostali ci tylko Jemerson z Glikiem, którzy na dodatek grają piach.
(sezon 2017/18) AS ROMA
Roma nigdy nie słynęła jako drużyna brylująca na europejskich salonach. Zwłaszcza w XXI wieku bywało z tym krucho. Rzymianom przydarzały się fajne mecze, ale raczej były to odosobnione przypadki. Tym bardziej niespodziewanym przełomem okazał się sezon 2017/18. W sumie to nie może nawet dziwić, że Barcelona po zwycięstwie 4:1 w pierwszym starciu ćwierćfinałowym Ligi Mistrzów trochę Romę zlekceważyła. Włosi w 1/8 finału męczyli się okrutnie w dwumeczu z Szachtarem. Nie wyglądali na groźnych przeciwników.
Tymczasem Giallorossi urządzili na Stadionie Olimpijskim wprost epicką remontadę.
Ostatecznie Roma poległa w półfinale z Liverpoolem, ale przegrywając dwumecz pozostawiła po sobie znakomite wrażenie. The Reds w pierwszym spotkaniu wygrali aż 5:2, ale o swój los musieli drżeć do samego końca rewanżowego starcia. Nainggolan, Dżeko i spółka wiosną 2018 roku byli naprawdę nieobliczalni.
CRVENA ZVEZDA SPRAWI SENSACJĘ W MONACHIUM? KURS NA ZWYCIĘSTWO SERBÓW: 28.50 W ETOTO!
(sezon 2018/19) AJAX AMSTERDAM
Wiele w popisach Ajaksu z poprzedniej edycji Champions League było czystego piękna futbolu. Ekipa oparta w dużej mierze na wychowankach, z wielkimi tradycjami, budowana według określonej filozofii, z kierunkami rozwoju wytyczanymi przez były piłkarzy i były trenerów klubu, w hołdzie dla jego największej legendy. No, aż chce się za zespół zbudowany w ten sposób trzymać kciuki, zwłaszcza jeśli postawi się go niejako w opozycji do tworów bardziej typowych dla współczesnej piłki.
Ale piękno Ajaksu nie ograniczało się przecież do filozoficznych zagadnień. Joden po prostu fenomenalnie się prezentowali na boisku. To właśnie im przypadł zaszczyt zakończenia trzyletnich rządów Realu Madryt w Europie.
Wspaniała przygoda młodych wilczków z Amsterdamu dobiegła niespodziewanie końca na etapie półfinału. Choć Holendrzy mieli już właściwie awans w kieszeni, dali się załatwić Tottenhamowi w ostatnich sekundach rewanżowego starcia. Jose Mourinho zżymał się potem, że Ajaksowi zabrakło doświadczenia, że drużyna zagrała naiwnie i bezmyślnie, dlatego frajersko wypuściła z rąk szansę na trofeum.
Portugalczyk miał rację. Ale gdyby Ajax grał w preferowanym przez niego stylu, to czy również zdobyłby tak powszechną sympatię kibiców z całej Europy? Raczej nie.
***
Pewnie można tych historii przypomnieć jeszcze więcej – sukcesy Dynama Kijów z Andrijem Szewczenką, wiosenne wyczyny Tottenhamu, finał z udziałem Monaco z 2004 roku, a na upartego nawet finałowe przygody Atletico Madryt czy Borussii Dortmund. Pewnie każdemu kibicowi futbolu mocniej zapisała się w pamięci i w sercu inna ekipa, to normalne. My mamy nadzieję tylko na jedno – oby tegoroczna edycja Champions League pozwoliła dopisać do tej listy jeszcze jeden podpunkt.
PAMIĘTAJCIE O PROMOCJACH W ETOTO!