Wiadomo, jak to często w Ekstraklasie wygląda – jeden z zawodników dostaje czerwoną kartkę, a drużyna grająca w przewadze liczebnej kompletnie nie potrafi wykorzystać sprzyjających okoliczności. W ataku pozycyjnym idzie jak po grudzie, z kontry nie da się rywala zaskoczyć, bo jest schowany za podwójną gardą. Kończy się jakimś smętnym, bezbramkowym remisem, a widzowie po blisko dwóch godzinach śledzenia takiego dziadostwa mają ochotę palnąć sobie w łeb. Z tego względu trzeba dzisiaj docenić Cracovię. Podopieczni Michała Probierza wykorzystali korzystne położenie w sposób modelowy i wypunktowali grającego w dziesiątkę Piasta.
Zacznijmy zatem od sytuacji, która ustawiła cały mecz. Agresywne, bezpardonowe wejście Bartosza Rymaniaka – nakładka wylądowała wprost na twarzy upadającego Dytiatjewa. To jedyna okoliczność łagodząca, że zawodnik Cracovii leciał już na murawę, dlatego tak paskudnie oberwał. W zagraniu Rymaniaka nie było złośliwości, obrońca Piasta nie starał się urwać przeciwnikowi głowy z premedytacją. Co nie zmienia faktu, że Jarosław Przybył miał słuszność, gdy po obejrzeniu sytuacji na monitorze zamienił winowajcy kartkę z żółtej na czerwoną. To jednak nie jest oktagon, tylko boisko piłkarskie – nie ma miejsca na takie ataki, nawet jeżeli ich celem jest piłka. Rymaniak trafił akurat rywala w twarz, co dodatkowo podkreśla brutalność jego faulu, ale sytuacja powinna być interpretowana w taki sam sposób, nawet gdyby zawodnik Piasta ugodził przeciwnika w tułów albo w nogę.
Jedenasta minuta na stadionowym zegarze przy Kałuży, a gościom już się wysypał cały plan na grę. Waldemar Fornalik nie zdecydował się jednak na szybką zmianę – przemodelował tylko blok defensywny, przesuwając na prawą stronę obrony… Jorge Felixa. Zawodnika na wskroś ofensywnego, co wkrótce dało o sobie znać.
Początkowo Cracovia nie do końca radziła sobie ze sforsowaniem obrony Piasta. Piłki nie docierały do Lopesa, fatalne straty i nieudane dryblingi notował Wdowiak, niczego specjalnego nie proponował Hanca. Natomiast gliwiczanie dość groźnie kąsali – nie mieli może stuprocentowych okazji do zdobycia gola, ale Piotr Parzyszek całkiem skutecznie przepychał się ze stoperami Cracovii i przyjezdni potrafili dzięki temu przenosić ciężar gry z dala od własnej szesnastki, o co im w gruncie rzeczy chodziło. Wszystko posypało się jednak w końcówce pierwszej połowy – Siplak z łatwością ograł zakręconego jak paczka gwoździ Felixa, wstrzelił futbolówkę w pole bramkowe, a tam Huk feralnie interweniował i wbił ją do własnej bramki. A już na początku drugiej odsłony spotkania gliwiczan dobiła kolejna akcja oskrzydlająca. Tym razem dośrodkowanie Wdowiaka na gola zamienił 17-letni Michał Rakoczy. Przepiękne trafienie i chyba jeszcze fajniejsza, szczera i urocza radość młodego strzelca.
Można powiedzieć, że po 48 minutach mecz się zakończył. Piast stracił wiarę w sukces, Cracovia nie forsowała tempa. Trenerzy zaczęli sobie urządzać przegląd kadr.
Zatrzymać się zatem warto przy konkretnych bohaterach tego spotkania. Przede wszystkim przy wspomnianym Rakoczym, który dostał od Michała Probierza tylko 55 minut, ale i tak zdążył zaimponować. Nawet abstrahując od fantastycznej bramki. Kiedy Cracovia w pierwszej połowie miała kłopoty z przyspieszeniem gry, to właśnie Rakoczy szukał nieszablonowych zagrań, penetrujących podań. Bardzo konkretny zawodnik – kiedy dostaje piłkę, to ma pomysł na dalszy rozwój akcji i nie jest to pomysł z gatunku: “podam tam, gdzie najłatwiej”. Nie holuje piłki bez sensu, nie gra na alibi. No, no – naprawdę sporo dobrego Rakoczy dzisiaj pokazał. Oby to był dopiero początek jego popisów. Po jego zejściu drużyna zauważalnie spowolniła.
Poza tym – nie może się obejść bez indywidualnej laurki dla profesora Janusza Gola. Spokój w środku pola, same rozsądne wybory, genialne otwierające podania. Gdyby Cracovia tego meczu nie wygrała, Gol mógłby mieć gole spore pretensje do swoich kolegów ze skrzydeł, że nie korzystali na ciasteczkach, jakie im posyłał.
Piast… cóż, przynajmniej zawodnicy Waldemara Fornalika spróbowali szczęścia po czerwonej kartce. Coś tam szarpnęli, kilka razy zagrozili bramce Cracovii. Ale generalnie pozytywów na ich temat możemy wyliczyć bardzo, bardzo niewiele. Czerwona kartka nie tylko osłabiła zespół w sensie dosłownym, ale i mentalnym – frustracja sztabu szkoleniowego była nader widoczna i dało się też ją odczuć na boisku. Gdyby sędzia Przybył nieco bardziej surowo podszedł do niektórych sytuacji, na jednej czerwonej kartce mogłoby się dzisiaj nie skończyć.
Cracovia po ośmiu kolejkach na pozycji wicelidera, uskrzydlona kapitalnym występem młodzieżowca. Jeżeli Michał Probierz sięgnie dziś wieczorem po szklaneczkę rudej na myszach, to z pewnością nie będzie pił na smutno.
fot. Jakub Gruca/400mm.pl