Reklama

Twierdza Gdańsk? Jej mury są coraz bardziej kruche

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

14 września 2019, 10:31 • 7 min czytania 0 komentarzy

Tylko 10 punktów na koncie po siedmiu kolejkach ligowych zmagań i odległa, dziesiąta lokata w tabeli. Co tu dużo mówić – Lechia Gdańsk nie zaczęła nowego sezonu z przytupem. Przegrany dwumecz z Broendby można oczywiście nadal rozpamiętywać, ale to już niemalże prehistoria. Tymczasem wygląda na to, że podopieczni Piotra Stokowca wciąż nie potrafią się otrząsnąć po tym, że ich pucharowa przygoda zakończyła się zanim na dobre się w ogóle zaczęła. Przede wszystkim – Lechia pogubiła gdzieś atuty, które wyróżniały ją w pierwszej – tak bardzo przecież udanej – części minionego sezonu. Bliska doskonałości defensywa, znakomita forma przed własną publicznością? To już nie jest wizytówka biało-zielonych.

Twierdza Gdańsk? Jej mury są coraz bardziej kruche

Po siedmiu seriach gier w sezonie 2018/19 Lechia miała na koncie aż 17 punktów i przewodziła w tabeli, bez ani jednej porażki na koncie i z ledwie trzema straconymi bramkami. Oczywiście już w ósmej kolejce bilans punktowy i bramkowy popsuli gdańszczanom zawodnicy rozpędzonej w tamtym czasie Wisły Kraków, zwyciężając z liderem aż 5:2, ale tamta porażka nie wytrąciła Lechii z równowagi na długo. Ekipa Stokowca zachwiała się, lecz dalej grała swoje – mocna defensywa, świetna organizacja w środku pola, skuteczne kontrataki i – od czasu do czasu, ale jednak – mocniejszy pressing, tłamszący przeciwnika, usiłującego sklecić jakąś składną akcję.

Właśnie te atuty pozwoliły Lechii przezimować na pozycji lidera Ekstraklasy. Nie było to może piękne granie, ale z pewnością skuteczne.

W bieżących rozgrywkach Lechia poniekąd nawiązuje do sytuacji sprzed roku, bo również nie zachwyca, lecz tej morderczej konsekwencji w jej poczynaniach widać jak gdyby nieco mniej. Przyznał to zresztą w rozmowie z Weszło asystent Piotra Stokowca, Maciej Kalkowski: – Mamy świadomość, że niektóre spotkania po prostu męczymy. Ale dopóki przynosi to efekt – trudno z tym dyskutować. Z Lechią każdemu gra się niezwykle ciężko. Aczkolwiek, tak jak pan sugeruje – naszym celem jest, żeby dołożyć do tej gry coś nowego, prezentować się z troszkę innej strony. I może właśnie dlatego na początku sezonu przechodzimy przez taki okres zawahania formy. (…) Lechia od 1983 roku nie grała w europejskich pucharach. Oprócz trenera Stokowca i jego sztabu, reszta pracowników klubu nie miała żadnego doświadczenia w tym temacie. To była dla nas zupełna nowość. Nie ukrywam, że cały początek sezonu podporządkowaliśmy właśnie pod te puchary.

Reklama

Coś w tym musi być. Przede wszystkim objawia się to w kłopotach z zachowaniem czystego konta w jakimkolwiek meczu. Jeżeli liczyć również batalię o Superpuchar Polski i dwumecz w Lidze Europy z Broendby, gdańszczanie tylko w dwóch przypadkach na dziesięć dali radę zagrać na zero z tyłu. W pierwszej kolejce przeciwko ŁKS-owi, gdy grali w dziesiątkę przez większą część spotkania i po prostu zamurowali dostęp do własnej bramki przed beniaminkiem. I w drugiej serii gier, gdy sposobu na Zlatana Alomerovicia nie znaleźli napastnicy zdziesiątkowanej przez kontuzje Wisły Kraków.

Poza tym – Lechia przyjmowała na szczękę cios od każdego rywala, z którym weszła do ringu. Od Piasta, Jagiellonii, Rakowa, Śląska, nawet Wisły Płock. O Broendby przez litość nie wspominając.

Na tle konkurencji biało-zieloni oczywiście wciąż wypadają nieźle, w ligowej skali tracą stosunkowo niewiele bramek. Ale to już nie jest ta budząca postrach defensywa z poprzednich rozgrywek. Lechia w całym sezonie zasadniczym 2018/19 przyjęła 25 goli. Zdecydowanie najmniej w lidze. Mało tego – kiedy biało-zieloni wychodzili w minionych rozgrywkach na prowadzenie, aż w 79% przypadków kończyli spotkanie zwycięstwem, co było trzecim wynikiem wśród ekstraklasowiczów na przestrzeni całych rozgrywek. Nie dlatego, że mieli w zwyczaju iść za ciosem, ale właśnie z powodu umiejętnego odpierania huraganowych szturmów oponenta.

Jeżeli chodzi o organizację gry obronnej Lechii w pierwszej części sezonu, podobać się mogło prawie wszystko. Postawa duetu środkowych obrońców, harówka w wykonaniu zawodników z drugiej linii, roztropność bocznych defensorów. I czuwający nad tym wszystkim Dusan Kuciak. Teraz tak różowo nie jest.

Weźmy na tapet kilka ostatnich spotkań w wykonaniu gdańszczan i przeanalizujmy ich postawę defensywną w konkretnych sytuacjach.

***
Reklama

Gola zdobytego przez Dominika Furmana za pomocą Michała Nalepy w meczu Lechii z Wisłą Płock (2:1 dla biało-zielonych) nie ma specjalnie co analizować – kąśliwie wykonany rzut wolny, bardzo trudna sytuacja dla bramkarza. Trudno odpowiedzialnością za tę bramkę obarczać kogokolwiek, włącznie z bramkarzem, wypada tu po prostu docenić kunszt strzelca i tyle. Natomiast w tamtym spotkaniu było wiele innych sytuacji, które powinny wzbudzić niepokój Piotra Stokowca. Poza tym, że lechiści generalnie dość przeciętnie bronili przy stałych fragmentach gry, to pozostawiali jeszcze za dużo miejsca rywalom w pobliżu własnego pola karnego.

Wynikało to ze zbyt głębokiej defensywy – nawet zespół skoncentrowany na powstrzymywaniu przeciwnika nie może ustawiać linii obronnej wewnątrz szesnastki. Zwłaszcza, gdy rywalem są szwendający się w okolicach dna tabeli “Nafciarze”, których trzeba dzisiaj lać i patrzeć czy równo puchnie. Na poniższym obrazku mamy dopiero 27. minutę spotkania, a goście już pozwalają rywalom na zbyt wiele.

plock

Te błędy Lechia powtórzyła w kolejnym meczu, tym razem z Jagiellonią (1:1). Niezłe wejście w spotkanie, objęcie prowadzenia, a potem – desperacka defensywa. Biało-zieloni samych z siebie wpędzają takim podejściem w tarapaty. Gol dla białostoczan padł wprawdzie po indywidualnych – i dość kuriozalnych – pomyłkach Flavio Paixao i Filipa Mladenovicia, ale to wszystkiego nie usprawiedliwia. Biało-zieloni kolejny raz popełnili grzech zbyt bojaźliwego wycofania się na własną połowę. Oddanie przeciwnikowi inicjatywy nie polega przecież na tym, żeby kompletnie zaprzestać walki o odbiór futbolówki i pozwalać rywalom na wszystko, dopóki nie spróbują wbiec w szesnastkę.

Poza tym – znów dały o sobie znać kłopoty Lechii z kryciem przy dośrodkowaniach, zwłaszcza dochodzących.

jaga

Porażka z Rakowem (1:2) wyjątkowo wydatnie słabości u zdobywcy Pucharu Polski. Kalkowski opowiadał nam: – Wiedzieliśmy, jak trzeba to spotkanie rozegrać, ale zespół kompletnie tego nie zrealizował. Muszę przyznać, że pretensje do zawodników były po tamtym spotkaniu duże.

Trudno się dziwić tej irytacji sztabu szkoleniowego. Wystarczy rzut oka na sytuację częstochowian, po której gol wprawdzie nie padł, ale Lechia zawdzięczała to wyłącznie koślawemu uderzeniu rywala i świetnej postawie Dusana Kuciaka. Piłkarze Rakowa mieli naprawdę mnóstwo miejsca tuż przed polem karnym Lechii, a nawet w jego wnętrzu. Widać, że paru zawodników gości myślami jest już chyba przy kontrataku, tymczasem sytuacja była daleka od bezpiecznej.

rakow

Warto również nadmienić, że gol na 2:1 dla Rakowa padł po rzucie wolnym wykonywanym niemalże na wprost bramki, z punktu niespecjalne oddalonego od linii szesnastego metra. Powtarza się zatem sytuacja, gdy Lechia nie potrafi opanować tej newralgicznej strefy boiska, co w zeszłym sezonie tak doskonale robił duet Łukasik – Kubicki.

Na dokładkę – sytuacja ze starcia Lechii z Piastem (2:1). Jak prostymi środkami można zaskoczyć biało-zielonych? Wystarczy laga z głębi pola i już robi się z tego sytuacja bramkowa, bo lechiści przeciwnika przyjmują prawie włażąc Kuciakowi z butami do bramki.

piast

Tutaj z kolei jeden z zawodników Lechii całkowicie osamotniony w walce o odbiór piłki. Jego partnerzy ustawieni już prawie na jedenastym metrze przed własną bramką. Jest prowadzenie, trzema murować i basta. Akcja zakończyła się dwoma (!) bardzo groźnymi uderzeniami z dystansu, lecz Kuciak pozostał na posterunku.

Minutę później Lechia skontrowała rywala i wyszła na dwubramkowe prowadzenie, tylko jak często można mieć takiego fuksa?

piast 2

***

Sporo tych grzechów i grzeszków w defensywie. A doliczyć do tej litanii trzeba jeszcze słabnącą formę Lechii przed własną publiką. W sezonie 2018/19 biało-zieloni pierwszy raz porażki przed własną publicznością zaznali dopiero wiosną, już w grupie mistrzowskiej. Gdzie najpierw dali się ograć Piastowi, a potem Lechii. W sezonie zasadniczym – ani jednej porażki u siebie i tylko cztery remisy. Teraz wygląda to mniej ciekawie – gdańszczanie zremisowali już u siebie ze Śląskiem, Wisłą i Jagiellonią. Poza fenomenalnym widowiskiem przeciwko Broendby, podopieczni Piotra Stokowca triumfują tylko w gościnie.

screencapture-207-154-235-120-przedmeczowka-329-2019-09-14-02_30_54

Starcie z Lechem Poznań to nie jest dla Lechii szczególnie fortunna okazja, by poszukać przełamania nie najlepszej passy. Co prawda od trzech spotkań gdańszczanie są niepokonani w rywalizacji z “Kolejorzem”, jeżeli chodzi o domowe starcia, ale wcześniej zdarzyła im się wstydliwa seria czterech porażek w pięciu meczach z Lechem. Podopieczni Dariusza Żurawia spróbują dzisiaj zainicjować kolejną korzystną dla siebie passę zwycięstw w Gdańsku. Łatwo nie będzie, ale jeszcze rok temu taka misja zapowiadałaby się raczej jako materiał na scenariusz kolejnej części filmowych przygód Toma Cruise’a.

Dziś twierdza Gdańsk nie robi już wrażenia niemożliwej do zdobycia. Jeżeli Lechia nie zacznie jej bronić trochę odważniej, jeżeli nie wynurzy się choć na kilka chwil zza podwójnej gardy, żeby postraszyć przeciwnika – może skończyć zasypana gradem ciosów.

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...