140 000 000 milionów złotych. Tyle jest do wyciągnięcia w aktualnej kumulacji w ramach gry EuroJackpot. Zastanawiamy się – co można za taką kwotę sobie kupić? I sami nie wiemy które porównanie szerzej otwiera oczy. No bo za 140 baniek można kupić ponad 90 Dominików Furmanów. Albo siedmiokrotnie zasypać dziurę, jaką w miał w budżecie Lech Poznań po poprzednim sezonie. Albo – o, to chyba najbardziej wymowne – kupić egzemplarz nowej FIFY dla każdego mieszkańca takiego Mielca.
140, a później sześć zer – żaden polski klub nie dysponuje obecnie takim budżetem, jaki jest do zgarnięcia w nowym EuroJackpocie. Zatem jeśli uda wam się w niego wstrzelić, to spokojnie moglibyście zmontować ekipę, która byłaby w stanie walczyć o mistrzostwo Polski (oczywiście za rok by pewnie zniknęła z mapy Polski – no chyba, że znów wygralibyście w grze Totalizatora Sportowego). Natomiast za zaledwie ułamek tej kwoty moglibyście wyciągnąć do swojej drużyny Dominika Furmana. Dlaczego akurat mówimy o zawodniku Wisły Płock? Bo niedawno na naszej antenie sam przyznał, że klauzula jego wykupu z Płocka wynosi 350 tysięcy euro, o ile nabywcą będzie klub w Polski. Jeśli połasi się na niego ktoś z zagranicy, wówczas będzie musiał wyłożyć na stół dwukrotność tej sumy.
Jak dla nas – promocja. To znaczy – gdybyśmy mieli te 140 milionów złotych. A jakoś życie tak się ułożyło, że nie mamy. Niemniej – gdybyśmy mieli, to bralibyśmy w ciemno. Dominik to jedna z najlepszych “ósemek” w tej lidze, bywają takie mecze, że w pojedynkę ciągnie płocczan do jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. Nie szukajmy daleko – mecz z ŁKS-em, pięć najgroźniejszych sytuacji w tym meczu to pokłosie zagrań Furmana, szósta groźna akcja to jego bomba z rzutu wolnego, która zakończyła się trafieniem w słupek.
I zasadniczo nie mamy tu do czynienia z graczem jednego sezonu, bo “Furmi” ogarnia temat już kolejny rok z rzędu. Może i nie poszło mu we Francji, może i nigdy nie zaistniał w kadrze narodowej, ale – umówmy się – czy w tej lidze trzeba być wymiataczem na skalę europejską, by i tak wkładać sobie zdecydowaną większość ekstraklasowych pomocników do kieszonki w wewnętrznej stronie kurtki? No nie. 350 tysięcy euro to promocja i na miejscu klubów bogatszych od Wisły ruszalibyśmy na zakupy do Płocka. Albo po prostu przeczekali do końca sezonu i wyciągnęli Dominika za darmo, bo w czerwcu wygasa mu kontrakt, a ponoć do jego przedłużenia piłkarz się nie kwapi.
Dobra, zostajemy w tematach ligowych. W Ekstraklasie działo się niewiele podczas tej przerwy na kadrę, jedynie odszedł król strzelców sprzed dwóch lat, zatrzymana została była prezes Wisły Kraków, za to było co poczytać w mediach. Nas zaintrygował przede wszystkim wywiad z “Gazety Wyborczej”, gdzie Tomasz Kacprzycki, dyrektor finansowy Kolejorza. Treściwy, konkretny, ale i momentami lekko zatrważający w kontekście tego, jak zarządzany jest Lech.
Zacytujmy fragment:
Pół roku temu rozmawialiśmy o nadwyżce budżetowej Lecha w wysokości 22 mln zł. Ale te pieniądze się kiedyś skończą.
– One w zasadzie już się skończyły. W sezonie 2017/2018 mieliśmy zysk 22 mln zł, ale poprzedni sezon był najgorszy sportowo w historii, bez pucharów, bez wysokiej frekwencji, bez sprzedaży piłkarza za duże pieniądze. Ten sezon przyniósł nam 20 mln zł straty.
Ile?!
– 20 mln straty. I mam zgodę prezesa, żeby to kibicom ujawnić. Zatem zostało nam zero. Budżet na kolejny sezon 2019/2020 mamy zrobiony. Bez sprzedaży piłkarza latem, z założeniem, że nie sprzedamy nikogo zimą, bo to się jednak rzadko wtedy zdarza, brakuje nam do spięcia go 4-5 mln zł. To jest skala naszego problemu w tej chwili.
Słowem – Lech za zeszły sezon był dwadzieścia baniek w plecy, teraz brakuje mu do spięcia budżetu czterech-pięciu milionów, a poduszka finansowa wypracowana w poprzednich latach (ponad dwadzieścia milionów) rozeszła się już na pokrywanie strat z poprzedniego roku. Z jednej strony – zasadniczo nie ma się czym martwić, no bo te cztery-pięć baniek to jakieś 20% z potencjalnego transferu Roberta Gumnego. Nie jest tak, że Kolejorz zaplątał się teraz w jakieś wielkie długi, z których nie będzie się miał jak wywinąć.
Natomiast gdyby zastanowić się poważniej… Rok temu Lech miał ponad 20 milionów nadwyżki. Nie zainwestował ich w zespół, a odłożył na czarną godzinę. Zatrudnił nieprzygotowanego do tej pracy trenera, zmienił go w trakcie sezonu, zatrudnił nowego, zimą nie dokonał poważniejszych ruchów transferowych. W konsekwencji kompletnie zawalił sezon, stracił kasę na biletach, stracił dużą kasę za zajęcie wysokiego miejsca w lidze, stracił kasę na braku udziału w eliminacjach do europejskich pucharów I w konsekwencji zachomikowana kasa poszła na to, by ratować ten zaprzepaszczony sezon.
A gdyby tak…
No, sami wiecie do czego dążymy.
Co do wspomnianych europejskich pucharów – polski kibic znów może je pooglądać jedynie w telewizji. Ewentualnie wtedy, gdy włączy sobie Football Managera albo FIFĘ. Co do FIFY – nadchodzi nowa edycja, Xboxy i Playstationy już się grzeją. I skoro już tam dumamy nad tym, na co moglibyśmy przeznaczyć te 140 baniek w polskiej walucie, to moglibyśmy sprezentować nowy produkt EA Sports dla połowy osób, które zostawił lajka pod naszym profilem na Facebooku. Albo wszystkim mieszkańcom – dajmy na to – Mielca, gdzie żyje około 60 tysięcy osób. Jeśli Gliwice, Warszawa, Gdańsk i Kraków europejskich pucharów nie zobaczą, to niech chociaż Mielec wirtualnie zobaczy kawał europejskiej piłki.
fot. FotoPyk