Czy Jerzy Brzęczek jest kompletnym nieudacznikiem? Dlaczego polska reprezentacja nie ma stylu i jakie czynniki są temu winne? Czy Grzegorz Krychowiak zrobił przez ostatnie lata jakikolwiek postęp? Jaki wpływ na kadrę może mieć Krystian Bielik? Czy Jan Bednarek potrafi wyprowadzać piłkę? Czy byliśmy faworytami zremisowanego spotkania z Austrią? Dlaczego Robert Lewandowski nie może strzelać tak często jak za kadencji Adama Nawałki? Jaka przyszłość czeka reprezentację biało-czerwonych? Na te i na inne pytania w rozmowie z Weszło odpowiedział komentator Polsatu – Mateusz Borek.
Zapraszamy.
***
Żyjemy w takich czasach, że kilka niepowodzeń natychmiastowo stygmatyzuje człowieka jako nieudacznika, a potem bardzo trudno tę łatkę z siebie odkleić. Tak stało się w przypadku Jerzego Brzęczka. Pół piłkarskiego kraju chce go dziś zwolnić.
To pewien rodzaj szaleństwa. Każdy ma poczucie niedosytu, które doskonale rozumiem, bo reprezentacja Adama Nawałki, swoimi występami w latach 2014-2017, rozbudziła w nas ostrzejszy apetyt na rzeczy większe w międzynarodowej piłce. Wszystko zaczęło się tamtego pamiętnego października sprzed pięciu lat, kiedy pokonaliśmy Niemców na Stadionie Narodowym i potem wszystko szło rozpędem. Poza tym tamta drużyna cały czas robiła postęp. Udane eliminacje do Euro, dobry turniej, następnie nie najlepszy start kwalifikacji do mundialu, ale pozytywne zakończenie z awansem i nam się zaczęło wydawać, że ćwierćfinał dużego turnieju będzie rozczarowaniem. Przeszacowaliśmy swoje możliwości.
Zmienił się też świat piłki. Dwadzieścia lat temu trudniej było zakwalifikować się do mistrzostw Europy, które były znacznie bardziej elitarne niż mistrzostwa Świata. Teraz jest zupełnie odwrotnie, bo właściwie co druga drużyna, biorąca udział w eliminacjach Euro, dostaje się na turniej finałowy. Taki układ nam sprzyja. W meczu z Austrią zagrało ośmiu zawodników, którzy wybiegali na boisko w ostatnim naszym meczu mistrzostw Świata 2018 z Japonią. I wtedy też było poczucie rozczarowania, narzekanie, a w konsekwencji z pracą pożegnał się selekcjoner Nawałka. W jego miejsce przyszedł Brzęczek i wszyscy oczekiwali, że będzie to trener, który momentalnie odmieni obraz kadry.
Zaczynał z trudnymi rywalami w Lidze Narodów.
Trudniejszymi niż ci eliminacyjni. Zaczęło się od obiecujących czterdziestu pięciu minut w Bolonii, ostatecznie ten mecz zremisowaliśmy, potem było trochę gorzej, bo brakowało nam jakości, ale na koniec Ligi Narodów znów pojawiło światełko w tunelu, bo rozegraliśmy solidne wyjazdowe spotkanie z Portugalią. To miał być przedbieg. Od eliminacji mieliśmy punktować. Tak się stało. W trzech pierwszych meczach nie zachwycaliśmy, ale nie traciliśmy przy tym bramek. Brakowało trochę finezji, trochę uśmiechu, trochę futbolowego optymizmu. I wtedy pojawił się wieczór przeciwko Izraelowi, kiedy zgadzało nam się wszystko. Pojawił się zaczątek stylu, przebojowości, skuteczności. Zyskaliśmy spokój, który przerwał wrzesień. Zimy prysznic w Słowenii i remis z Austrią.
To powody do niepokoju?
Przez lata nauczyłem się pokory do sportu. Nie histeryzowania, nie przesadzania, nie emocjonowania się, tak jak kiedyś. Spokojnie, wiele reprezentacji traci punkty. Po sześciu spotkaniach skompletowaliśmy trzynaście punktów, jesteśmy liderem naszej grupy, a naprawdę nie możemy nawet dopuszczać do głowy myśli, że po październiku nie będzie mieli tych punktów o sześć więcej.
Nie podlega wątpliwości, że jesteśmy faworytami spotkań z Łotwą i Macedonią.
Po dwóch zwycięstwach zyskalibyśmy gigantyczną przewagę nad rywalami i świętowalibyśmy awans na początku października.
Ale nie gramy dobrze. I o tym powinniśmy porozmawiać.
Nie byliśmy lepszym zespołem w czterech meczach z sześciu rozegranych. To Austria dwukrotnie prowadziła grę, to Macedonia i Słowenia były lepsze na swoich boiskach. Takie są fakty. Przy tym my byliśmy skuteczniejsi i dlatego też to my jesteśmy liderem grupy. Rozdajemy karty. Na coś innego chciałbym zwrócić uwagę. Nie chcemy trochę zaakceptować faktu, że prime kilku naszych czołowych zawodników z czasów Nawałki minął bezpowrotnie. Dziś oni mogą stanowić o sile kadry, ale lepsi już nie będą.
O kim konkretnie mowa?
Kamil Grosicki jest cały czas naszym najlepszym skrzydłowym. Przy tym ma 31 lat, po ostatnim sezonie, z kapitalnymi liczbami, liczył, że dostanie szanse w większym klubie i w silniejszej lidze. Każde ostatnie okno transferowe to dla niego powód do frustracji spowodowanej brakiem zmiany otoczenia. Musi się to na nim odbijać. Wiadomo, nie zmieni już sposoby grania, zawsze będzie świetny w kontrakt i przy egzekwowaniu stałych fragmentów gry, natomiast gorszy przy grze kombinacyjnej, kiedy przeciwnicy staną nisko, gęsto i wąsko. Tak samo Kuba Błaszczykowski. Wspaniały piłkarz, zasłużony dla kraju, idol młodzieży, ale on już lepiej w piłkę grać nie będzie. Wiek. To jest naturalne. Sport, w przeciwieństwie do innych zawodów, przypomina trochę wypracowanie: wstęp, rozwinięcie, zakończenie. Trzeba się pogodzić z przemijaniem.
Kapitalnym przykładem jest Łukasz Piszczek. Po mistrzostwach świata zrozumiał, że możliwości swojego organizmu nie da się oszukać. Podjął świadomy wybór, że przez kilka lat chce grać jeszcze w Dortmundzie na wysokim poziomie, posiadając tam wartościowego zmiennika i mądrego trenera. „Piszczu” uznał, że uczciwość wobec pracodawcy jest ważniejsza niż tani heroizm. Nie mogłoby być tak, że jednego dnia zgłaszałby komunikat, że nie jest w stanie utrzymać takiego natężenia meczów, jak gra na trzech klubowych frontach, po czym jednocześnie jeździłby na kolejne reprezentacyjne zgrupowania. Bardzo dojrzałe i fair zachowanie.
Kamil Glik za to znajduje się w takim wieku, że jako środkowy obrońca jeszcze spokojnie może kilka meczów pograć. W jego przypadku pojawił się jednak kryzys w Monaco, kilka urazów i nikt mnie nie przekona, że nie ma to wpływu na zawodnika. Non stop dostajesz w łeb, ktoś cię krytykuje, ktoś ci coś wypomina…
Na pewno, ale akurat w jego przypadku, w kontraście do wielu jego reprezentacyjnych kolegów, nie ma aż takiej różnicy w jego dyspozycji w kadrze między 2016 rokiem a 2019.
Pozycja. Wszystko zależne jest od pozycji.
I tu możemy przejść do Piotra Zielińskiego, dla którego nie dość, że Jerzy Brzęczek nie znajduje w kadrze nominalnej pozycji, to jeszcze nie wiadomo, kiedy on w końcu wejdzie w ten swój prime.
Jak teraz myślę, to może trochę źle wyraziłem się o tym primie. Po prostu, za czasów Nawałki, wszystko, czego dotykali się Grosicki, Błaszczykowski czy Krychowiak zamieniało się w złoto. I to stało się schematem. Zobaczmy nawet tego ostatniego. Wszedł na pewien poziom, z którego nie schodzi. Nawet jak nie układało nam się najlepiej z Austrią i Słowenią, to on swoje wybiegał, swoje wyszarpał, swoje zrobił, ale warto wziąć pod uwagę fakt, czy on przez te kilka ostatnich lat jakoś bardzo się rozwinął?
Proszę odpowiedzieć sobie samemu.
Postawię kolejne pytanie: Czy Krychowiak, nawet będąc liderem Lokomotiwu Moskwa, na każdym treningu i meczu robi taki postęp, jaki robił w Sevilli za czasów współpracy, chociażby z takim Everem Banegą?
Znowu dochodzimy tutaj do Zielińskiego. Od kilku lat trenuje z elitarnymi pomocnikami w Napoli, a Brzęczek na konferencji prasowej mówi, że ten chłopak odpali, kiedy przestawi mu się coś w głowie. Brzmi absurdalnie.
Po pierwsze, u niego jeszcze nie nadszedł idealny moment fizyczny. Zieliński ma 25 lat, a pełnię swoje potencjału i talentu – według mnie – współczesny piłkarz pokazuje, mając 28-33 lata. Wtedy u faceta występuje silniejszy testosteron, do którego dochodzi doświadczenie minionych lat. Wtedy może maksymalizować swoje możliwości. Po drugie, z racji jego talentu uwierzyliśmy, że on nagle będzie mentalnym liderem, który będzie ciągnął reprezentacyjny wózek. Nie, tak nie będzie. Musimy zaakceptować fakt, że to dobry piłkarz, który dużo umie, ale prawdopodobnie na poziomie reprezentacyjnym nie możemy od niego wymagać więcej niż od innych. Taka charakterystyka. Po trzecie, trudności ze znalezieniem mu pozycji. U Brzęczka zaczynał w środku, potem przesunięto go na lewą pomoc, skąd znowu wrócił do środka, żeby po chwili trafić na prawą pomoc i ponownie na środku.
W Napoli za to wychodzi na boisko w jeszcze innym systemie.
A Brzęczek co kilka miesięcy wysyła nam coraz to nowsze komunikaty. Rok temu deklarował, że szkoda jego kreatywności na ustawienia go na skrzydle, po meczu z Izraelem wydawało się, że zmieni zdanie i określi, że to właśnie jest jego pozycja, a teraz zaczynał jako podwieszony pomocnik, a kończył biegając bliżej bocznej linii boiska.
Jakie rozwiązanie jest dla niego najbardziej optymalne?
Widziałbym go na pozycji numer „8”. Na skrzydło brakuje mu trochę takiej stricte dynamiki, a na „10” twardych liczb. On nie asystuje i nie strzela. Wystarczy obejrzeć mecze Napoli, żeby zobaczyć, że on kreuje mnóstwo kluczowych podań, otwiera korytarze między formacjami, zdobywa przestrzeń samym balansem ciała, ale nie ma z tego numerów. To zawodnik asyst drugiego stopnia, który pomoże w nieszablonowym rozegraniu akcji.
To może zwyczajnie źle oceniamy potencjał poszczególnych zawodnik polskiej reprezentacji?
Jeśli mówimy o zespole, który dochodzi do ćwierćfinału Euro i jest bliski półfinału, to mamy prawo wymagać, występując przeciwko Słowenii i Austrii. Problem widziałbym w tym, że może nie doceniliśmy naszych przeciwników.
Brzęczek na konferencji prasowej powiedział, żebyśmy zwrócili uwagę na to, że my mecz kończyliśmy z dwoma zawodnikami z Championship, a Austria dysponuje kadrą z osiemnastoma piłkarzami z Bundesligi.
Moim zdanie w piłce za często myśli się stereotypem. W wyobrażeniu przeciętnego kibica, z wyjątkiem największych austriackich gwiazd, typowy tamtejszy piłkarz to przeciętniak z tamtejszej ligi, który gdzieś tam sobie kopał piłkę w Sturmie Graz czy innym Rapidzie Wiedeń i nie jest w stanie nam zagrozić. Pamiętajmy, że nasi najlepsi piłkarze jeszcze kilkanaście lat temu nie wyjeżdżali wcale do najmocniejszych zachodnich lig, tylko właśnie tam, do Austrii i ewentualnie do Belgii. To była druga półka naszych najlepszych piłkarzy. Nawet Jurek Brzęczek kilka razy był przymierzany do niemieckiej Bundesligi, ale skończył na austriackich rozgrywkach, gdzie gwiazdą był Radosław Gilewicz. I to nas uśpiło, bo współcześnie Austriacy są najliczniejszą zagraniczną nacją w Bundeslidze.
I są to w dużej mierze zawodnicy, którzy robią tam różnicę.
Robert Lewandowski na kilka dni przed meczem, definiując świat, powiedział, że Austria jest faworytem spotkania z nami. Powtórzyłem to za nim w Misji Futbol, a mam tak, że każdą moją opinię popieram dłuższym przemyśleniem na temat jej słuszności. I naprawdę tak uważam. Widziałem, że w zespół, poza Arnautoviciem, który pojechał do Chin za wielką kasę, ośmiu piłkarzy miało grać w Lidze Mistrzów w klubach typu Red Bull, Bayern Monachium, Inter Mediolan, Bayer Leverkusen, a dwóch, Lainter i Hinteregger, w Lidze Europy, to ja wiedziałem, że to nie jest słaby zespół. Ostatecznie nie zagrał Hinteregger, w którego miejsce pojawił się występujący w minionym sezonie w Champions League, Posch.
Z drugiej strony nie twórzmy z nich potęgi. Dragović, z którym przez całe spotkanie walczył Lewandowski, rozegrał w tym sezonie Bundesligi raptem kilkadziesiąt minut, a Lazaro nawet nie powąchał murawy w Mediolanie.
Ten drugi miał kontuzję w okresie przygotowawczym i to spowolniło jego wejście do Serie A. Gdyby w niego nie wierzyli, nie zapłaciliby za niego 22 milionów euro.
Jak na standardy dzisiejszego rynku to nie jest powalająca kwota.
Spokojnie, zrobi jeszcze swoje we Włoszech. Za to, faktycznie, gorzej wygląda sytuacja Dragovicia, którzy rywalizuje z Tahem i Benderem w Leverkusen, więc nie wykluczam, że może grać mniej. Inna sprawa, że cały czas mówimy o zespołach, które muszą mieć dwudziestu piłkarzy w kadrze na bardzo wysokim poziomie, żeby z sukcesem rywalizować na wszystkich frontach. I wiesz, fajnie, że mamy Janka Bednarka w Southampton, ale nie oszukujmy się, ten klub w europejskiej hierarchii znajduje się gdzieś na trzeciej półce.
Z drugiej strony on co dwa tygodnie wychodzi na boisko przeciwko obu Manchesterom, Liverpoolowi, Arsenalowi, Chelsea, Evertonowi, a nie jak w przypadku zawodników bundesligowych, którzy rozgrywają w sezonie de facto cztery mecze ligowe na światowym poziomie, po dwa z Borussią i Bayernem.
Musielibyśmy skonfrontować 10 drużynę Premier League z 10 drużyną Bundesligi, żeby zobaczyć, kto ma rację. Jedno jest jednak pewne – patrzyłem w meczu z Austrią na Bednarka. To ułożony chłopak, świetnie, że regularnie występuje w Anglii, kilka razy nas uratował, ale jeszcze bardzo dużo przed nim pracy. Nasza ubogość grania również polega na tym, że jeśli Bednarek w pierwszym kontakcie, nieatakowany przez nikogo, oddaje piłkę rywalowi, to nasze problemy konstrukcyjne zaczynają się od pierwszego ogniwa. My niepotrzebnie koncertujemy się na ostatnim podaniu. Nie tędy droga, zacznijmy od tego, że nie potrafimy wyprowadzać piłki od własnej bramki. Jeśli w szalony sposób gonimy futbolówkę przez trzy minuty, a kiedy już ją odbieramy, to walimy lagę przed siebie w stronę napastników, żeby zaraz znowu za nią zapieprzać, to z czego później mamy stwarzać sytuacje?
A i tak Jan Bednarek dosyć dobrze, jak na standardy polskich stoperów, wyprowadza piłkę.
Według mnie to utarty frazes. Bednarek dobrze wygląda, ma fajną prezencję i wyprowadzał piłkę w Lechu. Kilka lat temu. Na międzynarodowej arenie ten element u niego leży. Proszę sobie przeanalizować dwa ostatnie spotkania eliminacyjne i zadać sobie pytania: ile razy zagrał piłkę przez dwie linie, ile razy zagrał mocną piłkę po ziemi?
Wyprowadzanie piłki w wykonaniu Pazdana i Bednarka to było ciągłe pałowanie. Byle górą, byle nad głową, byle dalej od siebie. Żadnej dokładności, żadnej precyzji, żadnego pomysłu. Trzeba rozmawiać nie o tym, co nam się wydaje, a o tym, co widzieliśmy na boisku.
Zdolności w tym aspekcie posiada za to Krystian Bielik, który choć może nie zachwycił, to w obu meczach pokazał wiele swoich atutów.
Zapisuję jego występ na plus.
Ale nie można patrzeć na niego pobłażliwiej, bo jest młody i niedoświadczony.
Ma kompletnie wycięty układ nerwowy. Pokazuje to i na treningu, i na meczu. Samo to predestynuje go do gry w reprezentacji przez lata. Jego nie paraliżuje hymn, rodzice przed telewizorem, 57 tysięcy osób na stadionie. On tego nie ma. Wchodzi do każdej reprezentacji, bierze na siebie presję swoimi wypowiedziami i potem robi swoje. Pamiętamy jego wejście smoka do reprezentacji U-21. W eliminacji nie grał ani jednego spotkania, po czym pojawił się na baraże z Portugalią i bawił się w obu meczach, a potem na Mistrzostwach Europy U-21, podczas których według mnie był najlepszym zawodnikiem na turnieju. Najbardziej dojrzałym. Najlepiej przygotowanym do dorosłej piłki. Tutaj jeszcze też nie jest do końca sobą. Ma świadomość z jakimi gwiazdami przyszło mu grać, więc jeszcze potrzebuje czasu, żeby dołożyć ten element bezczelności.
Dobrze się go ogląda, jest zauważalny, nie przeszkadza mu piłka, ma dobre podanie, nie ubezpiecza się prostymi rozwiązaniami, ale uważam, że powinien bardziej harować w defensywie i więcej biegać. W drugiej linii trzeba mieć porządne płuco. Patrzyliśmy na takiego Baumgartlingera i on nie zatrzymywał się nawet na sekundę. Ganiali. Cały czas chcieli być pod grą, ale spokojnie, nie wszystko od razu. On ma 21 lat.
Mam trochę inne zdanie, bo choć faktycznie jakościowo to zawodnik ze środka pomocy, jakiego brakuje polskiej reprezentacji, to jednak z jego ofensywnych poczynań w meczu z Austrią nie wynikało absolutnie nic.
Był skazany na tyranie w odbiorze.
I w tym elemencie nie sprawdził się jakoś wybitnie. 10 wygranych pojedynków na 14 w obronie to dobry wynik, ale przy tym główne zagrożenie Austria sprawiała nam właśnie ze środka boiska.
Mimo wszystko oceniłbym go dobrze. Zabrakło mu trochę takiej zadziorności, ale uniósł mecz, pokazując swoje atuty, wyśmienitą technikę, odwagę i jak na pierwszy mecz pokazał się z bardzo obiecującej strony.
Za to bardzo słabo zaprezentował się Robert Lewandowski, który u Adama Nawałki w 40 meczach strzelił 37 bramek, a u Brzęczka w 10 raptem 2.
Nawałka, któremu na początku też nie szło, z czasem zrozumiał, że gra naszej reprezentacji powinna być podporządkowana głównie pod Lewandowskiego. Wtedy też niebagatelny wpływ na jego grę miała współpraca z Milikiem. W Polsce dużo osób się z niego śmieje, że nie wykorzystał takiej sytuacji, że tu przestrzelił, tam skiksował. Oczywiście, miał problemy ze skutecznością, ale on jest wprost skrojony pod tworzenie duetu z „Lewym”. Ma predyspozycje do gry kombinacyjnej, znają się i rozumieją, uwaga stoperów musi rozkładać się na ich dwóch, a nie tylko na jednym, a poza tym ma tą swoją kępkę murawy, z której potrafi przymierzyć nie do obrony dla bramkarza rywali. Zobaczmy na napastnika Bayernu z meczu z Austrią. Osamotniony…
Jak za najgorszych czasów Fornalika.
Kto trochę się na tym zna, to wie, że nie można się przez dziewięćdziesiąt minut tylko bić i potem skutecznie wykorzystywać każdą okazję, która się przytrafi. To tak nie działa. Za czasów Nawałki on miał kilka wyśmienitych okazji w czasie meczu. Stąd jego statystyki. Ten zmarnowany strzał głową z meczu z Austrią bliźniaczo przypominał sytuację, którą miał we Frankfurcie przeciwko Niemcom. Wtedy trafił, teraz nie. Wszystko przez frustrację i brak innych okazji.
Brzęczek w żaden sposób nie potrafi znaleźć sposobu na wykorzystanie Lewandowskiego?
Zamykając temat Lewandowskiego: co byłoby jeśli ktoś inny zagrałby w jego miejsce?
Proszę mnie oświecić.
Jestem przekonany, że nawet nie zbliżylibyśmy się do pola karnego Austriaków.
W takim razie: co teraz?
Musimy oczekiwać natychmiastowej zmiany stylu gry. W pierwszej kolejności brakuje nam mądrego, wysokiego, agresywnego i dobrze założonego pressingu, a wiele razy w ostatnich meczach aż się o to prosiło i co chyba prymarne – kreacji. Ze Słowenią i Austrią oddaliśmy trzy strzały celne. Trzy! To bilans kompromitujący naszą ofensywę. Póki nie znajdziemy na to rozwiązań, trudno będzie nam pójść do przodu.
Skoro Brzęczek pracuje już rok, to można pokusić się o ocenę jego pracy w skali szkolnej.
Dałbym mu trójkę z plusem.
Wysoko.
Nie reaguję histerycznie. Po prostu. Wykonał plan minimum, czyli pierwsze miejsce w grupie po sześciu spotkaniach, cztery punkty w dwóch meczach z najmocniejszym grupowym rywalem i tylko stylu brak. Ale jeśli on by się pojawił, to pozostają wyższe oceny.
ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK
Fot. Fotopyk