Pierwszy od roku mecz bez gola, a pierwszy wyjazdowy bez polskiego trafienia od 0:3 z Kolumbią. Na pozór na Słowenii miało miejsce tąpnięcie, załamanie formy, tymczasem statystyki pokazują, że mieliśmy do czynienia z meczem łudząco podobnym do tego, jaki kadra rozegrała w Macedonii Północnej, a jedyną różnicę stanowił – cóż – inny rozdział szczęścia.
Pamiętacie tamten zamknięty mecz? Macedonia Północna miała mniej jakości niż Słowenia, próżno szukać tam Ilicicia czy Oblaka. A jednak do przerwy nie oddaliśmy celnego strzału, uderzając łącznie tylko raz – był to balonik Grosickiego dziesięć metrów nad bramką. Ze Słowenią uderzaliśmy w pierwszej połowie trzykrotnie, ale ani razu w światło bramki – faktycznego zagrożenia trudno się doszukać. W obu połówkach porażający brak płynności w grze, byliśmy wyłączeni. Rywal zagrał twardo i bardziej zdecydowanie, miał też więcej z gry.
Ze Słowenią to się już nie odwróciło. Z Macedonią tuż po zmianie stron strzeliliśmy gola, ale jaki ten gol był – patrzcie sami jeśli nie pamiętacie. Spiętrzenie farta i całkowitego przypadku.
I, jeśli chodzi o Macedonię, TO BY BYŁO NA TYLE. Przeprowadziliśmy jeszcze jedną składną akcję zakończoną niecelnym strzałem i koniec, tyle przez dziewięćdziesiąt minut, jeden fartowny gol i jeden zryw. Nie oddaliśmy też już ani jednego więcej celnego strzału, bramkowa “akcja” była pod tym względem jedyna. Macedończycy, choć finiszowali w dziesiątkę, szukali gola, nawet całkiem niebezpiecznie. Mecz sprawił, że trener Brzęczek z Izraelem wyszedł na dwóch napastników, u siebie wyszło pięknie, ale teraz podczas kolejnego wyjazdu powróciły demony.
Które, najwyraźniej, czają się głębiej niż w linii napadu, co odkryciem Ameryki nie jest, ale co pokazują dobrze statystyki. Oto kreatywność naszej pary środkowych pomocników Klich-Krychowiak oraz rzucanego po pozycjach Zielińskiego, który za kreowanie też w dużej mierze powinien odpowiadać.
Klepanie, klepanie z całkiem przyzwoitym poziomem dokładności, ale tego co najważniejsze, czyli otwierających, kluczowych podań, jak na lekarstwo.
Co prowadzi nas do dość szokującej statystyki. W dwóch ostatnich wyjazdowych meczach reprezentacji Polski, napastnicy pokroju Roberta Lewandowskiego i Krzysztofa Piątka w grze przeciwko przeciętnym formacjom defensywnym oddały JEDEN STRZAŁ. I tak, to jest tamten bramkowy strzał z Macedonią Północną, czyli tak naprawdę strzał tylko z nazwy, tylko z punktu widzenia statystycznego, w praktyce nie wiadomo co.
Innymi słowy przez 180 minut nasi napastnicy zostali wzorowo, bez pudła, bez luk odcięci od jakiegokolwiek strzelania. Pytanie: czy to aż taki sukces defensorów rywali? Czy przyłożyli się z całej siły do tego polscy pomocnicy, a i napastnicy muszą podzielić część winy?
Można opowiadać, że ciężko gra się z rywalem, który chce się bronić, że z mocniejszymi jest więcej miejsca i tak dalej. Rzecz w tym, że mocniejszymi też mieliśmy ostatnio grać w Lidze Narodów i choć może i miejsca było ciut więcej, tak mocniejsi obnażali niedostatki w innych sektorach.
Dane statystyczne: SofaScore.com
fot. FotoPyk