Tak, wiemy – zarówno Wisła Kraków jak i Zagłębie Lubin przegrałyby zapewne w europejskich pucharach dwumecz ze zdobywcą Pucharu Azerbejdżanu. Ale dzisiaj obie te ekipy urządziły nam widowisko piłkarskie, którym trudno się nie zachwycać. Było w tym meczu właściwie wszystko – przede wszystkim pełne 90 minut odważnej, ofensywnej, otwartej gry. Poza tym – efektowne akcje, indywidualne wpadki, heroiczne interwencje, sędziowskie kontrowersje. Pełen pakiet emocji. Takie spotkania aż chce się oglądać, przy takiej Ekstraklasie aż chce się spędzić sobotni wieczór.
Oczywiście trzeba brać poprawkę na to, że cały fenomen dzisiejszego widowiska, które zakończyło się efektownym zwycięstwem Wisły 4:2, zasadzał się na niezliczonych błędach, jakie zawodnicy obu stron – przede wszystkim, co oczywiste, piłkarze drużyny gości – popełniali przy rozegraniu piłki oraz w akcjach defensywnych. Nie będziemy jednak narzekać. Jak mawia jedno z najbardziej wyświechtanych, futbolwych porzekadeł: “piłka nożna to gra błędów”. Podopieczni Bena van Daela mylili się częściej i zostali za to srogo ukarani.
Swoją drogą, wymowny był obrazek z początkowej fazy meczu. Sasa Żivec miał doskonałą okazję, by dać przyjezdnym prowadzenie i ustawić w Krakowie mecz pod dyktando gości. Zmarnował jednak swoją sytuację, a operator czujnym okiem zerknął na minę holenderskiego szkoleniowca “Miedziowych”. Na jego twarzy wyraźnie rysowała się myśl: “Oho. To się zaraz zemści”. No i się zemściło.
Pierwsza połowa spotkania była naprawdę toczona szalonym tempem, co zresztą odbiło się na zdrowiu wielu zawodników, którzy pod koniec spotkania wręcz słaniali się na nogach. Intensywność w realiach Ekstraklasy – trzeba powiedzieć wprost – rzadko spotykana. Mnóstwo podań na wolne pole, na dobieg, czasem nawet na zapalenie płuc. Ale nikt nie odpuszczał, nie odstawiał nogi w bezpardonowej walce o bezpańską piłkę. Początkowo znacznie skuteczniej z tej batalii wychodzili zawodnicy “Białej Gwiazdy”, którzy po 23 minutach spotkania prowadzili już 2:0. Najpierw flirtujące z perfekcją dośrodkowanie Vukana Savicevicia wykończył sprytnie Michał Mak. Skrzydłowy dostał od Macieja Stolarczyka szansę na wykazanie się i wywalczenie sobie ważnej roli w zespole i doskonale z tej okazji skorzystał, co rusz wygrywając sytuacje jeden na jednego i wożąc na plecach kolejnych przeciwników. Już cztery minuty po swoim golu zagrał też asystę do Pawła Brożka.
Paweł Brożek. Co za klasa, co za spokój, co za kunszt. Balans ciała, obrońca na tyłku, głowa uniesiona, bezbłędny strzał. To jest na pewno rok 2019, a nie 2009?
Jednak Wisła po okresie dominacji spuentowanej dwiema bramkami mocno siadła, co wykorzystało Zagłębie Lubin, napędzane doskonałą grą Filipa Starzyńskiego. Goście jeszcze przed przerwą odrobili straty, po dwóch asystach swojego lidera i prostych, indywidualnych błędach wiślaków. Można bez cienia przesady powiedzieć, że gdyby tak dysponowanego Starzyńskiego wsadzić do jednej drużyny z Błaszczykowskim, Brożkiem i Saviceviciem, to ofensywny pomocnik każdy mecz kończyłby z co najmniej czterema asystami na koncie. Przyszło mu jednak dzisiaj współpracować z Szyszem, Żivcem i Czerwińskim, więc zdołał dograć tylko dwie bramki. Resztę jego ciekawych wrzutek i przemyślanych podań prostopadłych partnerzy po prostu zmarnowali.
Druga połowa? To już koncert gospodarzy. Kapitalne kombinacje z udziałem Błaszczykowskiego, Wojtkowskiego, Brożka czy Maka demolowały defensywną formację “Miedziowych”. W 58. minucie właśnie Wojtkowski wpakował piłkę do siatki po akcji, którą sam zainicjował (kapitalne dogranie “Maczka”), a kropkę nad “i” postawił nieśmiertelny Brożek. Korzystając z wymierzonego na nos podania Rafała Boguskiego.
Podanie na nos od Boguskiego, gol Pawła Brożka. Ponawiamy pytanie. Czy ktoś nas nie wsadził do wehikułu czasu?
Generalnie – dostaliśmy w Krakowie piłkarskie show. Moglibyśmy pokusić się o wiele złośliwości – wytykać błędy kulawej defensywy Zagłębia, bo Kopacz i Guldan na pewno dzisiejszego spotkania nie zapiszą sobie w pamiętniku pod hasłem “najlepszy występ w karierze”. Moglibyśmy krytykować Silvę i Savicevicia za fatalne pomyłki w defensywie, zżymać się na proste straty Slisza i kiepskie próby wymuszenia rzutu karnego w wykonaniu tego czy innego zawodnika. Ale – szczerze mówiąc – damy sobie z tym wszystkim spokój i po prostu pochwalimy obie strony za efektowne, ofensywne widowisko.
Najlepiej podsumował je w przerwie wspomniany Żivec. To był po prostu “dziki mecz”.
Fot. Michał Stawowiak/400mm.pl