Dzisiejszy dzień z US Open rozpoczęliśmy od meczu Igi Świątek. Niestety, ostatecznie nie dostaliśmy w nim powodów do radości. Podobnie zakończyło się starcie Magdy Linette z Naomi Osaką, obrończynią nowojorskiego tytułu. Humory poprawił nam jednak ten, który swój mecz skończył jako ostatni. Kamil Majchrzak po raz pierwszy w karierze doszedł do III rundy turnieju wielkoszlemowego.
Choć Iga cały tenisowy dzień rozpoczęła świetnie. W pierwszym secie właściwie nie dała szans rywalce na nic. To ona grała mądrzej, skuteczniej, mocniej, dokładniej… W takiej dyspozycji, jaką prezentowała, byłaby w stanie ograć każdą zawodniczkę na świecie. Serio. To był perfekcyjny, szybko wygrany pierwszy set. A Sevastova to przecież tenisistka ze światowej czołówki, nie pierwsza z brzegu rywalka, której spokojnie można „natłuc” w godzinę i iść pod prysznic.
Oczekiwania po pierwszym secie mieliśmy więc wielkie. Drugi zresztą też zaczął się nieźle. Iga miała swoje szanse, mogła znaleźć się w znakomitej sytuacji i spokojnie zmierzać do zwycięstwa. Nie udało jej się. Liczyliśmy wówczas, że po prostu powie sobie „trudno” i weźmie się do dalszej pracy. Tyle że tak się nie stało. Ba, mało tego – Iga zaczęła wyglądać jak zupełnie inna tenisistka. I już nie było widać w niej zawodniczki zdolnej ograć każdą rywalkę na świecie. Za to taką, która z wieloma mogłaby przegrać – niestety tak.
I to nie tylko kwestia samej gry czy błędów w jej trakcie popełnianych. Gorszy okres na korcie może przydarzyć się każdemu, rozumiemy to. Sęk w tym, że Iga zaczęła nagle mieć niezrozumiałe pretensje do samej siebie. Miotała się, nie mogła odnaleźć właściwego podejścia. Wyglądało to tak, jakby presja związana z możliwym zwycięstwem, kompletnie ją usztywniła. I jakby sama Polka nie do końca chciała to zwycięstwo odnieść. W konsekwencji łatwo, bo aż 1:6, przegrała drugiego seta.
Kiepską grę kontynuowała w trzeciej partii. Szybko straciła serwis, Sevastova wyszła na prowadzenie i wydawało się, że nic już jej nie zatrzyma. Ale wtedy to ona nieco spuściła z tonu, a Iga raz jeszcze się zmobilizowała. Odłamała rywalkę, zrobiło się 3:3. Potem przyszedł długi, kluczowy gem. Rene Lacoste, wielki francuski tenisista, a potem przedsiębiorca, zwykł mawiać, że to właśnie siódmy gem decyduje o ostatecznym zwycięstwie w danym secie. Naukowcy nawet kiedyś tę kwestię badali, stwierdzili, że to tylko przesąd. Tym razem jednak zadziałał. Sevastova bowiem właśnie w siódmym gemie przełamała Igę.
I to ostatecznie podłamało grę Polki. Przy serwisie Łotyszki Iga niemal nie zaistniała, przy swoim miała sporo pecha – raz piłka po tym, jak uderzyła w taśmę, wytoczyła się na aut, a innym razem, ale po uderzenie Sevastovej, wylądowała niedaleko za siatką. Zrobiło się 0:40 i choć Świątek w świetnym stylu wybroniła pierwszą piłkę meczową, to przy drugiej popełniła już błąd. I niestety, ale pozostaje napisać to, co zwykle piszemy w takich przypadkach: oby to była dla Igi cenna lekcja.
Gdybyśmy mieli jednak podsumować jednym słowem jej występy wielkoszlemowe w tym sezonie, byłoby to zapewne „brawo”. Bo nie oczekiwaliśmy, że w Australian Open dojdzie do drugiej rundy (przypomnijmy, że wtedy przedzierała się przez kwalifikacje), nie spodziewaliśmy się też czwartej rundy na kortach Rolanda Garrosa, a porażka w US Open nastąpiła z bardzo dobrą rywalką. Rozczarował może jedynie Wimbledon, ale w tym wieku można sobie pozwolić na wpadki.
*****
Choć Magda Linette na kort wyszła jako ostatnia z Polaków, to swój mecz skończyła szybciej niż Kamil Majchrzak. Tempo trwania spotkania dyktowała jednak nie Polka, a jej rywalka. Trudno było jednak oczekiwać czegoś innego, skoro po drugiej stronie siatki stała Naomi Osaka, obrończyni tytułu i zawodniczka rozstawiona w US Open z jedynką. Pamiętaliśmy jednak, jak znakomicie Polka radziła sobie na Roland Garros w meczu z Simoną Halep. Dokładaliśmy do tego fakt, że jest aktualnie w dobrej formie. I wierzyliśmy, że może sobie z Japonką poradzić.
Stało się, niestety, inaczej. Choć trudno Magdzie cokolwiek zarzucić. Może jedynie to, że nie utrzymała przewagi, którą wypracowała sobie na początku drugiego seta. Prowadziła już 3:0, miała break pointy na wygranie czwartego gema z rzędu. Nie wykorzystała ich, a potem oddała kolejne cztery małe partie. Swoją bezsilność ostatecznie przełamała, nie zdołała jednak odebrać rywalce serwisu. Więc przegrała seta i mecz.
Jasne, po wygranym niedawno turnieju WTA pewnie moglibyśmy oczekiwać więcej. Ale pamiętajmy, że Magda po pierwsze miała pełne prawo czuć zmęczenie (to jej dziesiąty mecz w ciągu dwóch tygodni), a po drugie grała ze znakomitą rywalką. I choć mecz trwał krótko, a wynik na to nie wskazuje, to zaprezentowała się z całkiem niezłej strony. Pamiętajmy też, że – wobec straconych punktów rankingowych Igi Świątek – za niedługo Magda zostanie ponownie najwyżej notowaną Polką w rankingu WTA. I istnieje spore prawdopodobieństwo, że będzie to – po raz pierwszy w jej karierze – miejsce w najlepszej “50”.
*****
Drugą pięciosetówkę z rzędu na US Open rozegrał za to ten zawodnik, który… odpadł w kwalifikacjach. Kamil Majchrzak do turnieju wszedł jako lucky loser i w pełni tę szansę wykorzystuje. W pierwszej rundzie pokonał Nicolasa Jarry’ego po świetnym, emocjonującym meczu. W drugiej zmierzył się z doświadczonym Pablo Cuevasem.
I zaczęło się źle. Bo Kamil – podobnie zresztą jak w poprzednim meczu – prawie całego seta grał naprawdę nieźle. Wszystko zmieniło się jednak w tie-breaku. Tam popełnił kilka naprawdę prostych błędów, które ostatecznie odebrały mu szanse na wygranie partii. Tę na swoje konto zapisał Cuevas. Wiedzieliśmy jednak, że kto jak kto, ale Kamil Majchrzak się nie podda.
No i faktycznie, nie zrobił tego. W drugim secie udało mu się wykorzystać (wreszcie, bo nie były to jego pierwsze w tym meczu) szanse na przełamanie rywala. Choć breaka musiał zyskiwać dwukrotnie – za pierwszym razem serwis po chwili stracił. W trzecim secie coś się jednak zacięło, a z Kamilem stało się coś podobnego, jak z Igą Świątek pomiędzy pierwszą a drugą partią jej meczu. Grał dużo słabiej, popełniał proste błędy. Trzeba jednak przyznać, że Cuevas miał w tym dużą zasługę. Bardzo dobrze odgrywał bowiem serwis Polaka, nie dając mu żadnych “darmowych” punktów. A potem wygrywał dłuższe wymiany.
Kamilowi pomógł uraz Urugwajczyka. W czasie czwartego seta Cuevas poprosił o przerwę medyczną, ale widać było, że ta nie do końca zadziałała. Problem dotyczył nogi, Pablo nie był w stanie odpowiednio ruszać się do piłki. Majchrzak to widział i zagrywał mu tak, by to wykorzystać. Może nie brzmi to zbyt ładnie, ale tak się właśnie na tym poziomie robi – trzeba umieć skorzystać ze słabości rywala. Skróty w wykonaniu Kamila były więc na porządku dziennym. I one, wraz z dobrą grą z głębi kortu, dały mu czwartego seta.
W piątym Cuevas już nie istniał i w sumie dziwiliśmy się (ale i szanowaliśmy podejście), że nie skreczował. Śmiało mógł to zrobić, nie byłoby zbyt wielkiej różnicy. Majchrzak łatwo wygrał i ostatecznie – choć w turnieju teoretycznie już go nie było – awansował jako jedyny reprezentant Polski w singlu do III rundy US Open. Tam zmierzy się z Grigorem Dimitrowem. Bułgar nie jest ostatnio w formie, ale o sukces Kamilowi będzie bardzo trudno. Nie tylko ze względu na to, z kim ma zagrać. Przypomnijmy, że z powodu wczorajszego deszczu, ten mecz odbędzie się już jutro. Majchrzak jest po pięciosetówce (drugiej z rzędu), a Dimitrow… mecz drugiej rundy wygrał walkowerem i na kort w ogóle nie musiał wychodzić.
Trzymamy jednak kciuki za Kamila. Bo fajnie byłoby, gdyby ta jego przygoda jeszcze trochę potrwała.
Wyniki:
Iga Świątek 6:3, 1:6, 3:6 Anastasija Sevastova
Magda Linette 2:6, 4:6 Naomi Osaka
Kamil Majchrzak 6:7 (3:7), 6:4, 2:6, 6:4, 6:1 Pablo Cuevas
Fot. Newspix