Początek 2018 roku – najpierw lokalne media, a potem portale internetowe z całego kraju podłapują wiadomość o schwytaniu 25-letniego mężczyzny z Kościerzyny. Delikwent miał – wedle wstępnych doniesień – wyłudzać kredyty i pożyczki na kwotę przekraczającą sto tysięcy złotych. Usłyszał ponad 60 zarzutów, sprawa zrobiła się głośna. Nie tylko ze względu na skalę procederu – wkrótce tajemniczy “mieszkaniec Kościerzyny” przepoczwarzył się bowiem w “lokalnego działacza sportowego”, aż wreszcie przedstawiono go bardzo konkretnie. “Prezes Kaszubii Kościerzyna”. Jak to zatem możliwe, że klub, który przed sezonem 2018/19 znalazł się nad przepaścią, dzisiaj lideruje w IV lidze z kompletem puntów na koncie? O tym w najnowszym odcinku cyklu #PowiatBet, który współtworzymy z ETOTO.
***
Na dobra, to jak przebiegało ratowanie Kaszubii z paskudnych tarapatów?
– Wiele nieprzespanych nocy, wiele telefonów wykonanych. Trzeba było finanse klubu postawić na nogi praktycznie od zera. Dogadać się odnośnie spłat zaległości, pozyskać nowych sponsorów. Właśnie sponsorzy pomogli nam połatać dziury i wszystko pospłacać – opowiada Paweł Szwichtenberg, prezes klubu. To on przed startem rozgrywek 2018/19 wziął na siebie ciężar odbudowy zespołu. Zimą usunięto ze stanowiska aresztowanego Piotra D., potem dość krótko potrwała kadencja Jacka Konkola, który ustąpił – jak to się pięknie mówi – z powodów osobistych, choć jeszcze w marcu przedstawiał szumne zapowiedzi swoich pomysłów na Kaszubię.
W ETOTO MOŻECIE TYPOWAĆ MECZE IV LIGI POMORSKIEJ!
KURSY NA SPOTKANIE KASZUBIA KOŚCIERZYNA – STOLEM GNIEWINO: 1 – 1.51; X – 4.30; 2 – 4.10
Sprawy swoje ręce wziął zatem Szwichtenberg, wspierany przez duet wiceprezesów – Mirosława Gliszczyńskiego i Szymona Machuta. Paweł to młody, otwarty i prostolinijny facet. Na pierwszy rzut oka raczej przypomina kibica niż prezesa klubu. Krótkie spodenki, kurteczka, uśmiech na twarzy i wyraźnie iskrzący w oczach entuzjazm. To nie jest portret stereotypowego działacza sportowego. Zresztą – Paweł nadal czuje się bardziej ultrasem Kaszubii niż jej działaczem.
Po prostu przyjął na siebie rok temu wielką odpowiedzialność w trosce o dobro ukochanego klubu. – Tak naprawdę w trójkę się za to wzięliśmy i ten klub uratowaliśmy – opowiada Szwichtenberg. – Ja nie ukrywam, że całe życie byłem blisko Kaszubii. Jednak nie mówię o tym, że byłem blisko zarządu czy coś w tym stylu. Byłem z tym klubem po prostu na trybunach. Tak jak mój ojciec, który chodził na każdy mecz, a ja razem z nim. Wspomniany Szymon Machut to mój serdeczny kolega. Jakoś tak wyszło, że rok temu usiedliśmy razem i doszliśmy do wniosku, że trzeba pomóc Kaszubii. I myślę, że wszystkim to wyszło na dobre, że wzięliśmy ten klub w swoje ręce. Współpraca między nami nie zawsze jest kolorowa – mamy odmienne charaktery, czasami coś sobie inaczej wyobrażamy, każdy ciągnie w swoją stronę. Ale na koniec zawsze potrafimy się dogadać i wszyscy kończą zadowoleni.
Początki nie były łatwe. Po zakończeniu sezonu 2017/18 drużyna się po prostu rozleciała. Klub był zadłużony, zawodnicy odeszli. Została tylko zła reputacja ciągnąca się za Kaszubią od wielu lat – również ze względu na epizody korupcyjne – oraz zaległości do zapłacenia.
Paweł Szwichtenberg.
– W czerwcu spotkaliśmy się na zarządzie członków klubu, ja zostałem mianowany prezesem – mówi Szwichtenberg. – Dowiedziałem się wówczas, że wszyscy piłkarze odchodzą z drużyny. W zespole nie było praktycznie nikogo. Pierwszy trening podczas okresu przygotowawczego przeprowadził trener bramkarzy, na zajęciach było trzech zawodników. A ja nigdy nie obracałem się w tym pomorskim kręgu piłkarskim, jestem po prostu lokalnym kibicem futbolu. Tymczasem musiałem na gwałt znaleźć trenera, nie mając dla niego żadnych zawodników. Dzwoniliśmy tu, tam. Nic się nie udało załatwić. W końcu, tak z głupa, zadzwoniłem do byłego trenera klubu, Pawła Budziwojskiego. Zapytałem go, czy miałby dla nas jakiegoś znajomego, który mógłby poprowadzić Kaszubię. On odpowiedział, że jasne, kogoś tam mi poleci, ale dodał, że sam też jest akurat wolnym strzelcem. No i od słowa do słowa spotkaliśmy się w Gdańsku. Dzwoniłem do niego o 14:00, trzy godziny później siedzieliśmy już w KFC na Matarni.
– Trenera nie interesowały zarobki, nawet o nie nie pytał. Od razu zgodził się pomóc, przedstawił pomysły na skompletowanie kadry – dodał prezes Kaszubii.
Paweł Budziwojski to znana postać w pomorskim futbolu. Także z racji piłkarski genów – jego tata, Edward, też był wysokiej klasy szkoleniowcem. Natomiast Budziwojski junior już jako zawodnik obskoczył mnóstwo klubów z regionu – zaczynał w gdańskim Stoczniowcu, potem przewinął się przez Elanę Toruń, Bałtyk Gdynia, Pomezanię Malbork i – uwaga – Kaszubię Kościerzyna, gdzie potem trafiał też wielokrotnie jako trener. Gdy ekipa z Kościerzyny znalazła się w potrzebie, bez wahania podjął się pracy w klubie po raz trzeci.
Zresztą, to człowiek od którego na pierwszy rzut oka widać zamiłowanie do ciężkiej harówki. Wulkan energii, strzelający interesującymi spostrzeżeniami jak z karabinu. Wymarzony rozmówca. Wystarczy zacząć wątek, a on sam chętnie go rozwinie, poruszając przy okazji pięć tematów pobocznych. Stuprocentowy pasjonat futbolu.
– Ciągle mnie do tej Kościerzyny ciągnie – opowiada Budziwojski. – Przez lata udało mi się parę rzeczy w tym klubie osiągnąć, teraz drużyna jest w trochę innym okresie. Prezes Paweł to wszystko odbudował, ale sporo roboty jeszcze cały czas przed nami. Problemem jest to, że – pomimo świetnych warunków do treningu – młodzież z Kościerzyny po prostu nie garnie się do piłki. W efekcie musimy prowadzić współpracę z Lechią Gdańsk, gdzie sam przez trzy lata pracowałem jako trener. Sławek Wojciechowski z Lechii bardzo nam pomaga przy ogarnięciu młodzieżowców. Z tym mamy największy problem. Przed laty ja tutaj prowadziłem niezłych zawodników. Paweł Pęczak u mnie grał, Dawid Banaczek, Marcin Kubsik. Ja sam, jeszcze jako zawodnik, występowałem w jednym zespole z Rafałem Kosznikiem, późniejszym reprezentantem Polski. No i Piotrem Wiśniewskim, który został gwiazdą Lechii. Trenowałem u Tomka Kafarskiego, mojego rówieśnika, który też wypromował się do Lechii.
– Tu jest naprawdę ciekawa ziemia dla zawodników, którzy chcą się wypromować, albo wrócić na odpowiedni tory. Było nawet kiedyś takie hasło, że jak trzeba jakiegoś piłkarza odkurzyć, to najlepiej dać go do mnie. Podobno sobie z tymi trudnymi charakterami potrafię radzić – mówi trener Kaszubii, który prowadzi też w Gdańsku swoją szkółkę piłkarską. Zawsze w swojej pracy najmocniejszy akcent kładł (i kładzie, w miarę możliwości) na kreowanie talentów, albo wspieranie tych zawodników, którzy gdzieś się ze swoim potencjałem pogubili.
Szkoleniowiec przez wszystkie lata wyrobił sobie w Trójmieście i jego szeroko pojętych okolicach określoną markę.
– Trener Budziwojski objął zespół i natychmiast na treningach pojawiło się przeszło dwudziestu nowych zawodników – wspomina Szwichtenberg. – Nie ukrywam, że autorytet trenera i jego znajomości po prostu przyciągnęły do nas piłkarzy. Wiedziałem, że kogoś tak uznanego na Pomorzu u siebie potrzebujemy. Jeżeli ściągnęlibyśmy anonimowego trenera, nawet z fajną wizją, to on by po prostu nie skompletował kadry. A trener Budziwojski też ma ciekawy pomysł na futbol. Myślę, że jemu się u nas dobrze pracuje, bo ja mu nie wchodzę w drogę. On ma swoje koncepcje i je realizuje. Jak widać w tabeli – z naprawdę dobrym skutkiem. Ufamy sobie.
Trzeba przyznać, że szkoleniowiec pojawił się w ostatniej chwili. Niewiele brakowało, a działacze Kaszubii po prostu nie zdążyliby zmontować składu przed startem sezonu. – Niby nie dopuszczaliśmy takiej myśli, ale coraz bardziej na to się zanosiło. Wszyscy mówili: „Spokojnie, znajdziesz trenera”. „Spokojnie, czekamy na odpowiedź”. Ja patrzę w kalendarz, a tu dwa tygodnie do pierwszego meczu w lidze. Zespół zgłoszony, a w kadrze nikogo. Można powiedzieć, że trener Budziwojski rzutem na taśmę uratował nasz klub. Początek poprzedniego sezonu był oczywiście słaby. Na zwycięstwo czekaliśmy wiele tygodni. Ale to i tak był cud, że my tym składem przez pół roku zrobiliśmy 21 punktów. Grało u nas regularnie chyba z ośmiu młodzieżowców, praktycznie w ogóle nie mieliśmy piłkarzy z doświadczeniem. Jednak udało się do zimy dociągnąć, nieźle zapunktować, a potem już spokojnie dojechaliśmy do końca rozgrywek w środku tabeli – przypomina sobie prezes.
Tabela IV ligi pomorskiej za sezon 2018/19.
Oczywiście apetyty rosną w miarę jedzenia, jednak nikt w Kaszubii jeszcze nie zapomina, z jakim mozołem ratowano sytuację rok temu.
– Finansowo sytuacja się ustabilizowała – mówi prezes klubu. – Przejęliśmy Kaszubię z rąk poprzedniego zarządu, gdzie wcześniej… wiadomo co się wydarzyło. Były prezes został aresztowany, zostawił klub z długami, to było około 60 tysięcy złotych zadłużenia. Udało nam się to wszystko spłacić, jesteśmy nad kreską. Nie mamy żadnych zaległości. W porównaniu do ubiegłych lat – kondycja jest na bardzo dobrym poziomie.
– Nie ma co ukrywać, teraz 90% naszego budżetu to są pieniądze z miasta. Ale mamy też prywatnych sponsorów, na przykład pana Zdzisława Bonkowskiego z firmy ABC, który przy Kaszubii jest całe życie. Tak naprawdę, to mógłby ten klub sam utrzymać w III lidze, no ale w tej chwili ma inne plany. Jednak przede wszystkim wspiera nas bardzo wiele mniejszych firm. I chwała im za to. Staramy się wybudować jakąś lokalną tożsamość, angażować drobnych przedsiębiorców. To niestety nie jest łatwe – przez lata Kaszubia dorobiła się bardzo złej reputacji. Afery korupcyjne, poprzedni prezesi… Nie wyrobiło to klubowi dobrej marki. Na początku – nie powiem – ciężko było zainteresować Kaszubią kogokolwiek. Przychodziłem na spotkanie i słyszałem: „A, no tak, temu prezesowi dałem parę złotych, a potem słyszałem, że go zamknęli”. I jak tu takiego człowieka przekonać? Dlatego na razie nie oczekujemy od sponsorów, żeby dali nam nie wiadomo jakie pieniądze. Ja mówię: „Słuchajcie, dajcie nam sto złotych. Zaangażujcie się, zobaczcie jak teraz działamy. Jak się wam spodoba, kiedyś dacie coś więcej” – tłumaczy Szwichtenberg.
Jeżeli zapytać przedstawicieli lokalnych mediów, którzy sytuację Kaszubii śledzą na co dzień – głosy na temat nowego zarządu są niemal jednoznacznie pozytywne. Oczywiście można się czepiać o to czy o tamto, ale – jak podkreślają dziennikarze – prezes i jego współpracownicy pracują na rzecz Kaszubii społecznie, zatem trudno oczekiwać od nich od razu cudów.
– My jesteśmy z takiego środowiska, że wszyscy nas w Kościerzynie znają – prezes wyjaśnia przyczyny swojego sukcesu. – Mnie tutaj każdy zna, przecież całe życie spędziłem na trybunach. Dlatego od razu startowałem z dobrej pozycji, bo miałem szereg lokalnych znajomości, które mogłem w kryzysowym momencie uruchomić. Wiedziałem, do kogo udać się po pomoc, nie zaczynałem od zera. Nam wszystkich zależało na tym, żeby wreszcie oczyścić dobre imię klubu. Od lat na mieście krążyły różne opinie, że z Kaszubii wyciekają pieniądze i stąd drużyna popadła w sportową stagnację. Teraz mamy pewność, że z tego klubu nie wypłynie już nigdy żadna złotówka. Dziś wszyscy pracujemy dla Kaszubii za darmo. Wręcz przeciwnie – my do tego interesu dokładamy. Ale jak ktoś się od małego wychowuje w miłości do klubu, to jak może potem zostawić drużynę, gdy ona znajduje się w potrzebie?
Stagnacja to chyba dobre określenie, wszak w pierwszej dekadzie XXI wieku Kaszubia bywała często naprawdę mocnym trzecioligowcem, flirtującym wręcz z II ligą.
KURSY ETOTO NA MECZ POGOŃ LĘBORK – POWIŚLE DZIERZGOŃ: 1 – 2.30; X – 4.20; 2 – 2.20
– Tradycje tego klubu sięgają starej III ligi – potwierdza trener Budziwojski, które złote czasy klubu z autopsji zna i doskonale je pamięta. – To był naprawdę solidny trzecioligowiec. Z prezesem Paweł i trenerem bramkarzy, Jasiem Kafarskim, staramy się coś takiego odtworzyć. Swego czasu Kaszubia to była tak naprawdę druga siła na Pomorzu. Lechia upadła i się odbudowywała od A-klasy, Arka grała w I lidze, a Kościerzyna w III. Te wszystkie Bytovie i Chojniczanki to wtedy po okręgówkach ganiały. Jednak nie ma się co na to obrażać, geografia piłki w regionie się zmieniła. Miasto coraz mniej pomaga, tę piłkę mają trochę… No, delikatniej mówiąc, mogliby ją po prostu podnieść. Nie mamy młodzieży, odbudowujemy struktury. Nie jest to łatwa praca, ale satysfakcjonująca. Chcemy zbudować jakieś podstawy. Przed sezonem odeszło od nas ośmiu zawodników, zrobiliśmy tylko cztery transfery przychodzące. Ale ratuje nas atmosfera i świetne warunki do pracy. Cały czas mamy do dyspozycji naturalną nawierzchnię, na której po prostu chce się pracować.
O planach odbudowy struktur szkoleniowych rzeczywiście sporo się w klubie mówi. Ratując pierwszy zespół, zaniedbano trochę – z konieczności – pozostałe segmenty działalności Kaszubii. – Teraz chcemy rozbudować pion juniorski. Odbudowując klub, rzeczywiście skoncentrowaliśmy się na pierwszym zespole, kwestia szkolenia młodzieży zeszła na dalszy plan. Coś trzeba było poświęcić. Jeżeli mamy tutaj promować zawodników, potrzebna jest do tego piłka co najmniej na czwartoligowym poziomie. Żeby ci juniorzy po prostu mieli gdzie grać, gdzie się rozwijać. Widać to zresztą nawet dzisiaj, gdy wielu utalentowanych chłopaków ucieka nam do Stężycy – opowiada Szwichtenberg.
– Musimy wrócić do czasów, gdy Kaszubia jest platformą dla piłkarzy, którzy chcą się wybić. Docelowo mają u nas grać przede wszystkim młodzi zawodnicy, dla których będzie to przystanek do I ligi albo Ekstraklasy – dodaje. – Trenujemy na obiektach miejskich, za które nie płacimy. Mamy jedno boisko pełnowymiarowe, jedno mniejsze. W budynku klubowym sauna, siłownia, trzy szatnie. Myślę, że nie można narzekać na warunki do treningu. Moim zdaniem z takimi obiektami możemy aspirować nawet do II ligi.
Podstawowym problemem przy tworzeniu roczników młodzieżowych nie ograniczenia infrastrukturalne. Zdaniem Budziwojskiego – chłopcy z Kościerzyny po prostu nie chcą trenować w Kaszubii. – Tak naprawdę mamy tylko dwóch chłopaków z Kościerzyny w zespole. W poprzedniej rundzie dawaliśmy liczne szanse naszym wychowankom, szesnastolatkowie dostawali u mnie po pół godziny grania. I wszyscy stąd uciekli. Nie chcą grać w Kaszubii. A czego im tu brakuje? Jakaś żyła wodna tutaj jest, pod tym boiskiem? Fajny stadionik, świetne zaplecze. Czego chcieć więcej? Ja działam na zasadzie wzajemnego zaufania. Nigdy zawodników nie oszukuję. Gwarantuję piłkarzom, że jak będą rzetelnie pracowali, to w moim zespole mogą się wypromować. Finansowo – co chłopakom obiecuję, to zawsze dostaną. Jestem trochę dla tych piłkarzy starszym bratem. Może surowym, ale też bez przesady. Bo nie tak łatwo kogoś namówić, żeby 50 kilometrów w jedną stronę dojechał na trening. My płacowo jesteśmy w realiach pół-amatorskich. Dlatego szacunek dla każdego, kto na treningu zostawia zdrowie.
Piłkarze Kaszubii dostają tak zwane stypendia. – Można powiedzieć, że piłkarze coś tam u nas zarabiają zarabiają. To są ich dodatki do pracy albo nauki. Nikt u nas z piłki nie wyżyje. Dajemy pewne stypendia, na IV ligę to godne kwoty – zapewnia prezes.
Mimo to, tradycyjnie mocnej na Kaszubach ekipie z Kościerzyny wyrósł w Stężycy bardzo potężny konkurent. Tamtejsza Radunia dysponuje mocnymi argumentami finansowymi, którymi kusi zawodników z regionu. Doświadczyła tego właśnie Kaszubia, która przed startem bieżącego sezonu znowu musiała w popłochu uzupełniać kadrę. – My nie mamy pieniędzy, żeby ściągać ciągle piłkarzy z zewnątrz, a z drugiej strony – piłkarze z Kościerzyny nie chcą grać w Kaszubii. Ostatnio cały rocznik młodzieżowców, którzy mieli niebawem stanowić fundament pierwszego zespołu, odszedł do Stężycy. W ciągu sekundy. Ręce opadają. Dzisiaj jest taka sytuacja na rynku zawodników, że młodzieżowiec po ośmiu latach szkolenia w Lechii czy Arce kosztuje krocie. (…) Teraz, zobaczy pan. Kamil Sikora przy piłce. Bardzo utalentowany chłopak z Lechii. Staram się mu wytłumaczyć, że ta Kaszubia to może być dla niego przepustka do dużej piłki. Dajemy też zawodnikom jakieś małe pieniądze, żeby im cokolwiek zaoferować. Ale to i tak jest za mało – martwi się trener.
– Nie mamy rezerw, mamy osiemnastu zawodników w kadrze. Gdybym miał jeszcze kilku juniorów do uzupełnienia zespołu, inaczej by to wyglądało – dodaje szkoleniowiec. – Paru zawodników się naprawdę nie w porządku zachowało. Pięciu podstawowych piłkarzy, dodatkowo jeszcze trzech. Obiecali, że zostaną, ale jednak uciekli. I efekt był taki, że przez całe wakacje miałem tydzień wolnego. Zamiast na urlopie wypoczywać, siedziałem na telefonie i na nowo kompletowałem kadrę. Tego wszystkiego z boku nie widać.
Prezes trochę łaskawszym okiem spogląda na obecny stan klubowej kadry. – Ściągnęliśmy fajnych zawodników, udało nam się ich pozyskać last minute. Trener to wszystko fajnie skomponował. Ja nie ukrywam – walczymy zawsze o utrzymanie, tak sobie powtarzamy. Ale co z tego będzie? Zobaczymy. Jeżeli po pierwszej rundzie będziemy się trzymać w czołówce, powiedzmy – w czołowej piątce z niewielką stratą do lidera, to zimą poszukamy kolejnych wzmocnień i spróbujemy powalczyć o awans do III ligi. Ludzie w Kościerzynie za tym poziomem tęsknią. Organizacyjnie – już teraz jesteśmy gotowi, żeby udźwignąć wyższy poziom rozgrywek. Kwestią do poprawy są oczywiście finanse, tutaj musielibyśmy się postarać o dodatkowe fundusze. Aczkolwiek zakładam, że gdyby Kaszubia awansowała do III ligi, to miasto pomogłoby nam trochę mocniej niż w tej chwili. Nie ma co ukrywać – koszty utrzymania trzecioligowego klubu dzisiaj są całkiem spore. To są dość dalekie wyjazdy, na przykład do Szczecina. Trzeba wziąć hotel, autokar. Wszystko kosztuje. Ale – powtarzam – na razie trzeba studzić głowy i koncentrować się na punktowaniu w lidze.
Na razie wszystko rysuje się w optymistycznych kolorach, Kaszubia kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa. Jednak sezon jest długi, a kadra wąska. Problemy prędzej czy później na pewno się pojawią. Jednak wydaje się, że w klubie nikogo to nie przeraża, a raczej napędza.
– W pracy z młodzieżą brakowało mi tej adrenalinki – wyznaje Budziwojski. – Nigdy nie interesowały mnie wyniki w meczach dzieciaków, więc nie miałem tego dodatkowego zastrzyku emocji. Koncentrowałem się na aspektach czysto szkoleniowych. Teraz mogę znowu realizować się w pracy z seniorami. Prezes to jest facet, który mi ufa w sprawach sportowych. Nigdy nie wejdzie do szatni, pewne kwestie pozostawia wyłącznie mnie. To jest klucz do wszystkiego. On się zajmuje sprawami organizacyjnymi, ja prowadzę drużynę. W takich realiach aż chce się pracować. Jak trenera otaczają ludzie, którzy myślą, że lepiej się znają na piłce od niego, to trudno o zdrowe relacje wewnątrz drużyny. Pochwalę się zresztą, że przemawiają za mną konkretne osiągnięcia. Dwa razy Kaszubię wprowadziłem do finału wojewódzkiego Pucharu Polski, raz wygraliśmy. Udało mi się wprowadzić klub do III ligi, 88 punktów zrobiliśmy. Mieliśmy raz trzecie, raz czwarte miejsce w III lidze. Grając praktycznie samymi chłopakami na dorobku. To były historyczne rezultaty.
– Zawodnicy muszą czuć, że trener to szef. Że ma swój styl pracy i będzie na tym stołku siedział przed najbliższe lata, tworząc coś swojego. A nie, że piłkarze siedzą w szatni i po kątach gadają: „Co się nim będziemy przejmować, jak go tutaj zaraz nie będzie?”. Dlatego kiedy słyszę, że na trenerach z ekstraklasy ciąży dziś największa presja, to… mam co do tego wątpliwości. Jak trenera na tym poziomie zwolnią, gdzie wcześniej zarabiał po 40 tysięcy złotych miesięcznie, to jest jednak w trochę innej sytuacji niż zwolniony trener w III lidze. A presja na wynik jest tak naprawdę wszędzie taka sama. W seniorach, zawsze i wszędzie, trzeba spełniać oczekiwania zarządu i kibiców – dodaje. – Dlaczego coraz mniej zawodników promuje się z niższych lig? Bo zawodnicy dyktują trenerom i prezesom warunki. Prezes dogaduje nowego zawodnika, to musi mu obiecać, że ten będzie miał obowiązek dojeżdżać tylko na mecz, ewentualnie jeden trening w tygodniu. My w Polsce w ogóle za mało trenujemy. Ciągle się zawiera jakieś ugody, kombinacje. To podważa autorytet trenera. Mieszkałem trochę we Francji – tam trener to jest ktoś. To jest gość. Też się trenerów zwalnia, ale w innym stylu. U nas trenera uważa się często za jakiegoś głupka. Marionetkę. Jak przychodzą do mnie zawodnicy i nadają na poprzedniego trenera, to już mi się ostrzegawcza lampka świeci. Nie lubię takiego pieprzenia.
– Dwadzieścia lat już jestem trenerem. Nie było mi dane zrobić kursu UEFA Pro. Już się pogodziłem z tym, że będę pracował na niższym poziomie rozgrywek. Raz – takie kursy kosztują, a dwa – nie wiem, czy ja się już w tym wieku na ten najwyższy poziom dostanę. A przecież trenerów pracujących w niższych ligach też trzeba doceniać. To każdy musiałby od środka zobaczyć, ile nas tu spotyka problemów. Trzeba niektórym zawodnikom organizować dojazd, żeby w ogóle dotarli na trening. Ale i tak co i rusz się ktoś zwalnia, bo w pracy musi dłużej zostać. Wiem ile to wszystko kosztowało mojego ojca, który też był szkoleniowcem. Zresztą świetnym – debiutował u niego między innymi Tomasz Wałdoch, Radek Michalski, Ariel Jakubowski mu sporo zawdzięcza. W młodym wieku odszedł, miał wylew. Emocje sporo zdrowia mu zabrały – opowiada trener Kaszubii. – To wszystko się robi kosztem rodziny. Dzisiaj do domu wrócę po 21:00. Żona już będzie spała, na pewno ma na mnie focha. Niestety. Coś kosztem czegoś. A ja jeszcze prowadzę klub Olimpic Gdańsk, więc – jak sam pan widzi – trochę jestem na punkcie futbolu wariat. Ale w dzisiejszych czasach chyba trzeba być wariatem.
Kaszubia trenera Budziwojskiego w tym sezonie zachwyca nie tylko wynikami, ale również stylem. Cztery mecze, szesnaście strzelonych goli – naprawdę imponujący rezultat. Przy okazji też pięć bramek straconych, ale – jak przyznaje sam szkoleniowiec – jego filozofia zawsze jest i pozostanie oparta na ofensywnej, widowiskowej grze.
– Ja wręcz hołduję ofensywnej grze. Atak pozycyjny, dominacja – mówi Budziwojski. – Mogę przedstawić taką sytuację – w pierwszej kolejce wygraliśmy 7:2. Dwa gole stracone, ale siedem strzelonych. Tu prowadzimy, tam odrabiamy straty. Nacieramy, narzucamy swój styl. Ludzie takich widowisk potrzebują, o to w tej piłce chodzi. Jeszcze inna sprawa to grupy juniorskie. Prawie w ogóle z dzieciakami nie przeprowadzam zajęć taktycznych. Moja filozofia jest taka, że w seniorach każdy piłkarz będzie miał tej taktyki do upadłego. Jak ja go nie nauczę elementów techniki, to po co mu potem to przesuwanie? Z doświadczenia wiem, że dobry piłkarsko zawodnik dostosuje się do każdej taktyki. A słaby piłkarz to choćby i pięć analiz taktycznych przeprowadzić, wszędzie popełni błąd, wszędzie źle przyjmie i nic z tego nie będzie. Szukam chłopaków z iskrą do gry ofensywnej.
Ten zamysł podoba się prezesowi, któremu zależy na tym, by przypomnieć mieszkańcom Kościerzyny o tym, że na Kaszubię naprawdę warto się przejść i spędzić na meczu przyjemne popołudnie. W tej chwili można odnieść wrażenie, że sympatia do Arki Gdynia – Kościerzyna jest tradycyjnie żółto-niebieska – kompletnie przyćmiła w mieście lokalny klub.
– Myślę, że ludzi nie zadowala obecny poziom. Jak jadę turystycznie na mecz ligowy do Stężycy i widzę, że 80% kibiców na spotkaniu Raduni to są mieszkańcy Kościerzyny, no to widać, że ludzie w regionie tęsknią za piłką na poważnym poziomie – tłumaczy prezes. – Sam pamiętam mecz, jaki rozgrywaliśmy w III lidze z Lechią Gdańsk. To było święto dla całego miasta. Ja miałem wtedy jedenaście czy dwanaście lat. Bardzo mocno mi to zapadło w pamięć, bo czuło się wtedy na trybunach, że ten mecz to jest coś niezwykłego. Właśnie takie święto. Tym bardziej, że Kościerzyna stoi murem za Arką. Niestety – tamte czasy to już przeszłość. Pamiętam okresy, gdy na trybunach regularnie pojawiało się po 600, nawet 800 osób. Teraz? 200-300 to fajny wynik. Ubolewamy nad tym. Myślę, że awans do III ligi mógłby udowodnić, że klub idzie w dobrą stronę, a kibice, którzy wcześniej zwątpili jakoś by się nawrócili. Chcemy przekazać ludziom, by jeszcze tej Kaszubii nie skreślali.
Trener ma jeszcze szerszą teorię na temat niezadowalającej frekwencji na kościerskim stadionie: – W Polsce wymiera tradycja chodzenia na miejscowe zespoły. Kościerzyna to nie jest małe miasto, tu mógłby być pełen stadion. W Niemczech na regionalne ligi chodzą tłumy. U nas ludzi trzeba do tego wciąż namawiać.
Trener Budziwojski zwraca też uwagę, że zespołom takim jak Kaszubia nie pomagają przepisy, które wymuszają korzystanie z młodzieżowców.
– Ja jestem w ogóle nastawiony negatywnie do wszelkich tego rodzaju regulacji. Jest dobry chłop w wieku dwudziestu lat, to i tak musi przecież grać. U nas robi się to na siłę. Mówimy o zawodowej piłce. Co to jest za różnica w profesjonalnym futbolu, czy zawodnik ma osiemnaście lat, czy może czterdzieści? Jeżeli czterdziestolatek jest lepszy, to dlaczego ma siedzieć na ławce? Trenerzy się nie boją wpuszczać młodych zawodników. Jeżeli takich mają, to chętnie im dają szansę. Tylko niech mi pan dzisiaj wskaże osiemnastolatka w II albo III lidze, który jest wielką gwiazdą, może królem strzelców jako napastnik? Powiem panu, jak to wygląda. Młodzieżowiec gra z musu. Wtedy myśli, że jest taki dobry. Zaczynają się wokół niego kręcić managerowie, bo już podłapali temat. Mówią chłopakowi, że jest jeszcze lepszy, niż on sobie myśli. Zaczyna się odpuszczanie treningów, praca na pół gwizdka. Trzy lata starszy zawodnik, za przeproszeniem, zapierdala na każdych zajęciach, ale siedzi na ławie, bo ten młodzieżowiec musi grać. I na koniec taki młodzieżowiec przychodzi do prezesa i albo żąda podwyżki, albo chce od razu zmienić klub na mocniejszy, bo już go tam ktoś napompował. Tworzy się jakaś chora sytuacja walki o młodzieżowca na rynku. Powiem panu, że są sytuacje, że chłopak w IV lidze już ma managera. Strzelił raz dwie bramki i zaczyna jeździć po testach, a był zwykłym szarakiem. Jak przestanie być młodzieżowcem według kalendarza, to siądzie na ławie i już się z niej nie podniesie – klaruje Budziwojski.
KURSY ETOTO NA MECZ GEDANIA GDAŃSK – JANTAR USTKA: 1 – 1.80; X – 4.10; 2 – 3.10
– Trenerzy muszą coraz częściej zginać przed wszystkimi kark – dodaje. – Kierownik tata albo kierownik mama daje parę groszy na klub, synek musi grać. Dodatkowo – nie ma boisk. Wszędzie gra się na sztucznych nawierzchniach, boiska są zatłoczone. Nie mówię teraz o Kościerzynie. Po pięć drużyn, zajęcia na połówkach boiska. Wyobraża pan sobie, że ja w Gdańsku za półtorej godziny treningu płacę 300 złotych? Prowadziłem Bałtyk Gdynia, klub z tradycjami. Miałem trening o 16:00, o 17:20 już musiałem schodzić, bo następni wchodzili. Gdzie tu jest praca z zawodnikiem po treningu? Gdzie jest miejsce na doszlifowanie stałych fragmentów gry? Gdzie indywidualne wskazówki?
To pytania, które na razie trzeba pozostawić bez odpowiedzi. Warto jednak zadać inne. Na co stać właściwie w tym sezonie Kaszubię? Wśród dziennikarzy z Kościerzyny pojawiają się nawet opinie, że to najmocniejsza ekipa od lat. – Powtarzam. Tonujemy nastroje, ale kontrolujemy sytuację – mówi prezes Szwichtenberg. – Wszystko toczy się dość dynamicznie. Mnie nigdy to nawet nie przeszło przez myśl, że zostanę prezesem Kaszubii. Przyszedłem do zarządu, żeby coś na chwilę pomóc, podratować. Nigdy nie sądziłem, że zostanę na stałe. Myślę jednak, że czuję tę piłkę. Zawsze chciałem są w nią grać, ale tego marzenia nie udało mi się spełnić. Można powiedzieć, że jestem niespełnionym piłkarzem, który spełnia się w roli prezesa. Wiem, czego chłopaki potrzebują. Jesteśmy czwartoligowcem, ale dbamy o to, żeby piłkarze pracowali w warunkach, które nie odbiegają od wyższego poziomu rozgrywek.
– Tylko cały czas się nie mogę do tej nowej roli przyzwyczaić. Jestem człowiekiem trybun. Zawsze podczas meczów kibicuję razem z chłopakami na trybunach, śpiewamy tak jak dawniej. Bycie prezesem daje wiele satysfakcji dla człowieka, który się futbolem od dziecka interesuje. Ale nie zapominam o tym, skąd zacząłem. Być może właśnie za to chłopaki z zespołu mnie szanują – bo po każdym meczu mówię im co myślę, prosto z mostu. Okiem kibica.
przygotował Michał Kołkowski
***
#PowiatBet to nasz cykl tekstów, w których prezentujemy realia klubów z czwartej ligi. Szykujcie się na dużo atrakcyjnych materiałów, bo przecież właśnie na tym szczeblu występują m.in. zespoły z Bytomia, Odra Wodzisław Śląski, drużyna Ślusarskiego, Telichowskiego i Zakrzewskiego, a nawet żywa legenda lat dziewięćdziesiątych, RKS Radomsko. Partnerem cyklu są nasi kumple z ETOTO, którzy czwartą ligę pokochali na tyle mocno, że regularnie przyjmują zakłady na spotkania na tym szczeblu rozgrywkowym.