Na wczorajszym przykładzie Huberta Hurkacza widzieliśmy, że sukces może nie tylko dodać sił, ale i je odebrać. Dlatego obawialiśmy się o dzisiejsze spotkanie Magdy Linette. Tym bardziej, że naprzeciwko stała rywalka, która już raz w tym sezonie ją ograła. Wszystko jednak poszło zgodnie z planem. Polka imponowała swoją grą i solidnością, gładko awansując do kolejnej rundy.
Osiem meczów w dziewięć dni. I to niełatwych, wiele z nich wymagało od Magdy sporego wysiłku. Na szczęście dla Polki, od organizatorów US Open dostała o jeden dzień odpoczynku więcej od Hurkacza, nie było też wokół niej aż takiego szumu i zainteresowania. I dziś na korcie było widać, że – w przeciwieństwie do Huberta – regeneracja poszła Magdzie bardzo dobrze, a ona sama wyglądała świetnie. Dokładnie tak, jak w turnieju rozgrywanym w Bronksie.
A wcale nie miała łatwego zadania. Astra Sharma, choć tenisistką w singlu jest raczej mało znaną, swoje potrafi zagrać. W tym roku została już nawet mistrzynią wielkoszlemową – wygrała na własnym terenie, w Australii, w mikście. Wiadomo, to ten najmniej istotny turniej, rozgrywany w trakcie dwóch tygodni trwania któregokolwiek z Wielkich Szlemów, ale dobrze świadczy o potencjale i umiejętnościach Australijki. Bo żeby triumfować w grze podwójnej czy mieszanej, trzeba umieć odnaleźć się i na linii końcowej kortu, i w grze przy siatce.
Do tego, jak wspomnieliśmy – Sharma już raz w tym sezonie znalazła sposób na Magdę. W kwietniu w Bogocie ograła ją łatwo – 6:4, 6:3. Tyle tylko, że wówczas Linette nie była w najlepszej formie. Tę świetną wersję Magdy zaczęliśmy oglądać dopiero niespełna dwa miesiące później, a im dalej w sezon, tym lepiej Polka wygląda. Dziś też było to widać.
Bo choć Australijka robiła, co mogła, to Magda na wszystko znajdowała odpowiedź i ostatecznie to ona rozstrzygała najważniejsze punkty oraz gemy na swą korzyść. Możliwe, że oglądała wczorajszy mecz swojej imienniczki – Fręch – bo momentami jej gra bardzo przypominała tę, jaką prezentuje młodsza koleżanka po fachu. Linette biegała od jednego narożnika do drugiego, od linii końcowej do siatki. To w jedną, to w drugą stronę. I odgrywała takie piłki, że gdybyśmy tylko na głowach mieli kapelusze, to uchylalibyśmy je co chwila, by wyrazić uznanie.
Problemy Magda miała właściwie tylko wtedy, gdy… miała wygrać sety. Oba. W ostatnim gemie pierwszego obroniła jednego break pointa, a w drugim podniosła poprzeczkę i wyszła z 0:40, by ostatecznie zamknąć mecz. Ale to tylko mała rysa na wizerunku całego meczu. A w tym Magda Linette zaprezentowała się bardzo solidnie, momentami grając znakomity tenis. Czyli dokładnie tak, jak i w poprzednich ośmiu meczach. Ten dzisiejszy ostatecznie wygrała 6:3, 6:4.
Ta solidność bardzo przyda jej się w meczu kolejnej rundy – tam napotka bowiem Naomi Osakę, obrończynię tytułu, rozstawioną w Nowym Jorku z jedynką. Obie spotkały się do tej pory dwa razy, obie wygrały po jednym z tych spotkań. Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, gdyby Magda wyszła w tej rywalizacji na prowadzenie. Przy okazji oznaczałoby to, że jej seria wygranych spotkań z rzędu wynosić będzie równe dziesięć. A to na takim poziomie już coś naprawdę dużego.
Fot. Newspix