Wielu trenerów mając 42 lata dopiero rozpoczyna poważną pracę, znajduje się na dorobku. Będący w tym wieku Mariusz Rumak ma już taki bagaż doświadczeń, że mógłby obdzielić nimi kilku kolegów po fachu i jeszcze by zostało. Niestety dla niego, są to głównie negatywne doświadczenia, które sprawiają, że będziemy bardzo zaskoczeni, jeśli w najbliższym czasie zobaczymy go na ekstraklasowym lub pierwszoligowym szczeblu.
Fakty są bezlitosne. Rumak pracując jako pierwszy szkoleniowiec w czterech klubach Ekstraklasy i jednym pierwszoligowym, nie poradził sobie nigdzie. Zawsze odchodził z łatką przegranego. Odra Opole zwolniła go w absurdalnych okolicznościach, wydając wcześniej oświadczenie przechodzące do klasyki piłkarskich memów, ale nie zmienia to istoty rzeczy. Również misja w Opolu zakończyła się klęską.
Rumak stery w Odrze przejął na mecie sezonu 2017/18, na początek dostając po 0:3 od praktycznie już wówczas zdegradowanego Ruchu Chorzów i GKS-u Tychy. Zrzucano to na karb tego, że przejął drużynę z marszu i dopiero po spokojnie przepracowanym lecie będzie można go rozliczać. Ubiegły sezon okazał się jednak olbrzymim rozczarowaniem. Odra miała walczyć o coś więcej niż środek tabeli, tymczasem w pewnym momencie mogła zacząć martwić się o ligowy byt. Ostatecznie utrzymała się z trzypunktową przewagą nad strefą spadkową. Rumak nie mógł narzekać na brak zaufania. Trzykrotnie przydarzały mu się passy pięciu meczów bez zwycięstwa, w czym raz zawierały się cztery z rzędu porażki, w których zespół stracił 13 goli. W tym względzie prezes Odry miał słuszność, mówiąc, że wiele innych klubów zwolniłoby trenera znacznie wcześniej.
Co działo się teraz, wszyscy wiemy. Punkt po pięciu kolejkach i ultimatum, że ma być wygrana z Radomiakiem plus co najmniej cztery punkty w następnych dwóch meczach. Z radomskim beniaminkiem skończyło się na 0:0, więc od razu doszło do rozstania.
Jasne, Rumak może się tłumaczyć, że znów zabrakło szczęścia, ale tak jak mówi się, że jeśli szczęście się powtarza, to już nie jest to szczęście, tak nie można wiecznie zawodzić i mówić, że ma się pecha. To już nie jest pech, chodzi o coś więcej. Z dzisiejszej perspektywy czasy w Lechu to i tak dla tego trenera złoty okres w postaci dwóch wicemistrzostw Polski i rozwinięcia kilku zawodników. Cóż jednak z tego, skoro “Kolejorz” kompromitował się w pucharach odpadając z Żalgirisem Wilno czy Stjarnanem. Później było już tylko gorzej.
Do Zawiszy Bydgoszcz przychodził we wrześniu 2014, gdy z hukiem wyleciał Jorge Paixao. Po krótko pracującym poprzedniku zostało sporo najgorszego szrotu, że wspomnimy takich “artystów” jak Anestis Argyriou, Samuel Araujo, Joshua Silva czy zaraz potem pożegnany David Fleurival. Jesień była próbą minimalizowania strat i sprzątaniem bałaganu, Zawisza po zmianie trenera wygrał tylko jeden mecz i znajdował się w beznadziejnym położeniu. Wiosną jednak pojawiła się szansa na cud. Drużyna wygrała sześć kolejnych spotkań i po 27. kolejce traciła już tylko dwa punkty do strefy bezpiecznej. Wtedy jednak wszystko się załamało. Bydgoszczanie gwałtownie wyhamowali, w ostatnich dziesięciu kolejkach odnieśli już ledwie dwa zwycięstwa i spadli. Rumak utrzymał posadę, ale został zwolniony po paru meczach w I lidze.
W marcu 2016 Rumaka zatrudnił Śląska Wrocław i ten pierwsze zadanie wykonał: zdołał zapobiec spadkowi. Uczynił to w naprawdę efektownym stylu. W jedenastu meczach wywalczył aż 22 punkty, co za ten okres dałoby WKS-owi trzecie miejsce w lidze, tuż za Wisłą Kraków i Zagłębiem Lubin. Później od razu zaczęły się problemy. Rumak najpierw narzekał na liczne odejścia (niektóre sam sprokurował, jak w przypadku Jacka Kiełba), a potem na to, że dostawał piłkarzy, których nie chciał lub których nawet nie znał.
Zacytujemy nasz wywiad z nim z 2017 roku: (…) W przygotowaniach brała bardzo mała liczba piłkarzy i dochodzenie zawodników w trakcie rozgrywek nigdy nie jest rzeczą komfortową. Znowu, porównując do innych zespołów, warto by sprawdzić – ja tego nie robiłem – kto pierwszego lipca 2016 roku, dysponował już kadrą, a kto dopiero ją budował. Śląsk był na pewno tym zespołem, który 30 czerwca, w momencie kiedy rozpoczynały się przygotowania, dysponował 17 piłkarzami na zgrupowaniu, wliczając w to chłopaków, którzy nie zagrali w Ekstraklasie nawet minuty. Trudno było zbudować zespół.
(…) Byli piłkarze, którzy się pojawiali i byli dla mnie niewiadomą, była grupa, o których zabiegałem i taka, na temat których dostawałem pytania czy ich wziąć. Przykład z trzeciej grupy to Ostoja Stjepanović. Przyszedł na tydzień przed pierwszym meczem, kiedy miałem jednego środkowego pomocnika. Pytanie, co pan by wtedy zrobił? A przypomnę, że graliśmy z Lechem. Powiedziałby pan: dobra, niech przyjdzie, znając Ostoję z Wisły, czy nie, potrzebujemy innego zawodnika i gramy z Lechem z jednym środkowym pomocnikiem w kadrze. Jeżeli ktoś mówi, że za letnimi transferami stoi Rumak to jest w błędzie i jest to bardziej złożony problem. Takie głosy mogą się jednak pojawić, bo co to za trener, który nie odpowiada za transfery. Powinien odejść, gdy nie ma 100 procentowego wpływu na budowę zespołu.
Inna sprawa, że to Rumak sprowadził beznadziejnego Alvarinho i uparcie na niego stawiał, mimo że pomocnik ten notorycznie zawodził. Nikt też nie kazał mu nie doceniać Kamila Bilińskiego, który wystrzelił z formą po przyjściu Jana Urbana i swoimi golami w znacznej mierze pomógł się utrzymać. W każdym razie, trener szybko zaczął głośno mówić, że z aktualną kadrą trudno będzie się nawet utrzymać. Sezon 2016/17 zaczął jeszcze nieźle, Śląsk przez pierwsze cztery mecze nie stracił żadnej bramki, a na wstępie zremisował z Lechem i Legią. Po sierpniowym 5:1 na stadionie Wisły Kraków można było uznać, że wcześniejsza panika okazała się przesadą. Potem jednak zaczęła się sinusoida. Cztery mecze i jeden punkt w lidze plus odpadnięcie z Bytovią w Pucharze Polski. Po odbiciu się od dna (10 punktów w czterech kolejkach) WKS znów spuścił z tonu, w pięciu meczach wzbogacił się o zaledwie jedno “oczko”, przegrywając w tym czasie po 0:3 z Lechem i Lechią oraz 0:4 z Legią. Po domowej porażce z Arką Gdynia, tuż przed Bożym Narodzeniem, doszło do niespodziewanego rozstania. Niespodziewanego, bo jeszcze na konferencji przed meczem Rumak snuł plany na zimowe okno transferowe.
Później nie ukrywał żalu do klubu. – Mam żal, bo rozmawialiśmy o planach, które można było zrealizować. Mogliśmy usiąść po meczu z Arką i przeanalizować, czy drużyna jest w stanie osiągnąć postawione przed nią cele, a dopiero po takiej rozmowie podjąć decyzję. Tymczasem uznano ad hoc, że potrzebny jest nowy trener. Żal wiąże się z tym, ze opuściłem okręt w połowie przedsięwzięcia. Wiem, że przy wykonaniu kilku ruchów transferowych i przepracowaniu okresu przygotowawczego moglibyśmy osiągać dobre wyniki. Latem po prostu próbowaliśmy przetrwać. Wielu zawodników dopiero teraz złapało odpowiedni rytm. Wiosną ci gracze pokażą, na co ich stać , ale ktoś inny będzie zbierał owoce naszej pracy – ubolewał w rozmowie z Onetem.
Rumak wypadł z karuzeli na dość długo, zatrudnienie znalazł dopiero po dziewięciu miesiącach w Termalice. Chyba dla każdego było jasne, że to jego ostatnia szansa w Ekstraklasie, że musi wreszcie nie tylko obiecująco zacząć, ale też dobrze finiszować. Nic z tego nie wyszło. Skończyło się na dziewięciu meczach ligowych, w których ugrał pięć punktów i zostawił “Słoniki” na ostatnim miejscu w tabeli. Jedyny pozytyw to pokonanie Legii, oprócz tego same gorzkie pigułki. Współpraca została zakończona po “wyjazdowej” porażce z Sandecją Nowy Sącz, która jako gospodarz rozgrywała swoje mecze w Niecieczy. Podwójne upokorzenie. Była to czwarta kolejna przegrana Termaliki.
W klubie państwa Witkowskich Rumak, podobnie jak w Śląsku, nie mógł znaleźć wspólnego języka z osobami decyzyjnymi. Tak samo jak jego poprzednicy, nie dogadywał się z dyrektorem sportowym Marcinem Baszczyńskim. Trener publicznie domagał się wzmocnień, a Baszczyński mówił w Sport.pl, że “personalnie w Niecieczy jeszcze nigdy nie było tak mocnej grupy zawodników”. Stało się jasne, że w takiej sytuacji kredyt zaufania wobec szkoleniowca zbyt duży nie będzie.
Teraz Rumakowi nie wyszło w Opolu. Dostał trzyletni kontrakt, miał to być projekt długofalowy (w polskiej piłce już samo to słowo śmieszy), a w gruncie rzeczy Odra grała od kryzysu do kryzysu, nic nie szło do przodu.
Symptomatyczne jest to, że nigdy nie słyszeliśmy, by piłkarze szli za nim w ogień. Jeśli już pojawiają się jakieś emocje, raczej są negatywne.
Sito Riera w “Przeglądzie Sportowym”: – On nie miał pojęcia, co należy robić dla dobra drużyny. Wyniki i sytuacja zespołu w tabeli pokazały to.
Siergiej Kriwiec w tym samym źródle: – W okresie przygotowawczym przekonywał mnie, że będzie na mnie stawiał, ale jak do Lecha zgłosili się Chińczycy, powiedział, bym odchodził, bo nie widzi mnie w składzie. A więc jedno mówił, a drugie zrobił.
Wiadomo, nie są oni najbardziej wiarygodni, ich dalsze losy świadczą o tym, że piłkarsko mieli coraz mniej do zaoferowania, ale skoro mówili takie rzeczy głośno, musiała być jakaś większa zadra.
Może zabrzmi to brutalnie, ale Rumak chyba musi się pogodzić z faktem, że pewne rzeczy najwyraźniej nie są mu pisane. Można mieć imponującą wiedzę, pięknie o piłce opowiadać, jednak jeśli nie umie się tego przekuć na praktykę, pożytek z tego będzie co najwyżej w telewizyjnym studiu. Nie on pierwszy, już skądś to znamy, prawda?
Fot. FotoPyk/Grzegorz Łyko/400mm.pl