Przecież my taki mecz przy Łazienkowskiej już w tym miesiącu widzieliśmy. Atromitos przyjechał do Warszawy i nawet nie udawał, że chce i potrafi atakować. Zasadnicza różnica między tamtym i dzisiejszym starciem jest wynik. Legia zdobyła kolejnego gola po stałym fragmencie gry, Zagłębie już nie zdołało odpowiedzieć.
Chociaż cały czas po głowie chodzi nam ta sytuacja, gdy do siatki Majeckiego trafił Szysz. Był spalony, nie było? Sędzia najpierw bramkę uznał, ale po wideoweryfikacji i podpowiedzi na słuchawkę pokazał, że ofsajd był. Szczerze? Ni cholery nie mamy pojęcia, czekamy na Houston z Canal+.
Inna sprawa, że remis lubinianom się nie należał. No nie da się przez godzinę (!) gry nie stworzyć sobie choćby pół groźnej sytuacji i liczyć, że punkty spadną z nieba. Takie cuda tylko u Mojżesza podczas wędrówki po pustyniach. Ale tam spadała manna, tutaj miałaby być bramka. Kuriozalnie wyglądała ta gra gości przez całą pierwszą połowę. Szysz biegający gdzieś na desancie, wokół niego sześciu piłkarzy Legii – w tym Jędrzejczyk, który młodziakowi przeprowadził błyskawiczny kurs z gry przeciwko cwanym obrońcom.
Tak wyglądało ustawienie Zagłębia przez 45 minut:
W przerwie wszedł Tuszyński, Szysz przesunął się na skrzydło i wyglądało to już lepiej. Problem z tym, że Tuszyński zmarnował totalną patelnię w doliczonym czasie gry. Mógł dać Zagłębiu punkt – może niezasłużony, ale jednak punkt. Ale podał Majeckiemu, który nawet specjalnie nie musiał się wysilać, by obronić ten strzał.
Legia? Może i gola strzeliła dość kuriozalnego, bo Vesović do tej piłki bitej w rogu przez Gwilię nawet nie musiał wyskakiwać, ale przecież takie farfoclowate gole po stałych fragmentach gry to siła wicemistrzów Polski na początku tego sezonu (jeden gol z gry w czterech kolejkach Ekstraklasy). Niemniej tych sytuacji strzeleckich naprawdę było sporo. Gwilia z rzutu wolnego pomylił się o centymetry, później wszedł sobie w paradę z Cafu przy wrzutce Vesovicia, była też kontra w przewadze trzech na dwóch, słupek Vesovicia…
Zasadniczo trio Vesović-Gwilia-Luquinhas robiła z defensywą Zagłębia co chciało.
Brakowało tylko wykończenia. Generalnie mamy wrażenie, że tam w ataku przydałby się jakiś dobry technik. Najlepiej Hiszpan. Sprawdzony w Ekstraklasie. Hmmmmm… Szukamy idealnego kandydata, sprawdzamy każdy zaułek, zaglądamy na warszawskie orliki. No nie ma. Zatem trzeba sobie radzić z tym niezdarnym Kulenoviciem, który przy zejściu z boiska został wygwizdany.
Cztery mecze, siedem punktów, przełamana passa bez zwycięstwa na własnym boisku, poprawiony bilans z Zagłębiem w Warszawie. Jak w tym memie z dzieciakiem siedzącym przy kompie, któremu matka suszy głowę o odrabianie zadania z matmy. “Trzy punkty, wszyscy żyją, pora na Rangersów”.
fot. 400mm.pl