Początek spotkania nie zwiastował wielkich emocji. Wydawało się, że Bayern na starcie nowego sezonu Bundesligi przejedzie się po rywalach z Herthy i na jakiś czas zamknie usta krytykom. Podopieczni Niko Kovaca szybko przypomnieli jednak, dlaczego w poprzednim sezonie walka o mistrzostwo szła im tak topornie. Ostatecznie zgubili punkty na inaugurację ligowych zmagań, choć mieli wszelkie argumenty do tego, żeby spotkanie zamknąć już w pierwszej połowie.
Sporo krytyki spadło na Bawarczyków w ostatnich tygodniach, a właściwie to nawet w miesiącach. Obrywało się włodarzom klubu, że nie wzmocnili dostatecznie składu. Obrywało się szkoleniowcowi, że wciąż nie udało mu się stworzyć zespołu hulającego równie efektownie i efektywnie co drużyny Guardioli i Heynckesa. Po uszach dostawali też poszczególni zawodnicy – albo za zbyt wolne postępy, albo za zbyt szybki zjazd formy. Generalnie – wokół klubu wytworzyła się dość toksyczna, nieprzyjemna atmosfera. Na co najlepszą odtrutką jest oczywiście przekonujące zwycięstwo w miłym dla oka stylu. Tym bardziej, że Bayern zmierzył się dziś z Herthą u siebie, w meczu otwarcia nowego sezonu, czemu w Bundeslidze towarzyszy zwykle wielka pompa.
A tu co? A tu remis 2:2 z niżej notowanymi rywalami.
Trzeba przyznać, że zawodnicy ze stolicy Bawarii dobrze weszli w mecz i natychmiast zdominowali przeciwników. Mógł się w pierwszej fazie spotkania podobać szalejący w ofensywie Serge Gnabry, z fajnej strony prezentował się również Kingsley Coman. Widać, że obaj skrzydłowi (nominalni, bo dziś bynajmniej nie trzymali się wyłącznie bocznych sektorów boiska) mieli coś dzisiaj do udowodnienia. Chcieli pokazać, że odejście Ribery’ego i Robbena z Monachium to żadne osłabienie, a wręcz przeciwnie – może być nawet swoistym wzmocnieniem składu. Do tego wszędobylski był Tolisso, bardzo aktywni Mueller z Lewandowskim… No nie można się było do Bayernu przyczepić o nic, oprócz nie najlepszej skuteczności.
Co nie zmienia faktu, że od 24. minuty Bawarczycy prowadzili. Lewy zainicjował akcję jeszcze na własnej połowie, a na końcu sam ją wykończył na wślizgu, już w polu bramkowym przeciwnika, korzystając na dograniu niezmordowanego Gnabry’ego.
Bayern w swoich najlepszych latach właściwie zakończyłby w tym momencie mecz. Przeciwnik napoczęty, można się zrelaksować i nabijać bramki. A tymczasem – Hertha wróciła do gry. Dwanaście minut po trafieniu Lewandowskiego bramkę dla gości zdobył Lukebakio. Trzeba powiedzieć, że był to gol kompletnie z czapy, bo niewiele zwiastowało, że przyjezdni mogą przed przerwą pokusić się o wyrównanie. Tymczasem Belg wykorzystał jakieś nieporozumienie wśród obrońców Bayernu, którzy pozostawili mu mnóstwo wolnej przestrzeni i postanowił kropnąć z dystansu. Potem fartowny rykoszet i cyk, remis z niczego. A dwie minuty później gospodarze otrzymali kolejny cios – duet Grujić-Ibisević kompletnie zdemolował defensywę Bawarczyków, a ten pierwszy ze stoickim spokojem wykorzystał sytuację sam na sam z Neuerem. Co tym bardziej imponujące, że strzelając gola był półprzytomny, gdyż kilka sekund wcześniej zderzył się głowami z obrońcą, walcząc o piłkę w pojedynku powietrznym. Podczas wykonywania cieszynki Serb prawie omdlał.
No i Bayern – zamiast łatwo wygrać – musiał odrabiać straty. Ale druga połowa to już nie była ta imponująca ofensywa, od której Lewandowski, Gnabry i spółka rozpoczęli mecz. To był niestety długimi okresami ten smętny, statyczny, grający bez pomysłu Bayern, opierający swoją siłę wyłącznie na przebłyskach poszczególnych gwiazd, a nie kombinacjach między nimi. Hertha mądrze się ustawiła w defensywie i nagle okazało się, że pomysły gospodarzy na atak w dużej mierze ograniczają się do chaotycznych dośrodkowań albo straceńczych rajdów.
Progresu względem ubiegłego sezonu na razie nie odnotowano, a do listy zmartwień Kovaca trzeba doliczyć mnogość nieporozumień w defensywie. Duet Suele-Pavard nie wyglądał na zgrany, najdelikatniej rzecz ujmując.
Ostatecznie udało się jednak Bayernowi wyrównać. Grujić – w kompletnie niegroźnej sytuacji, w sposób skrajnie, ale to skrajnie nieodpowiedzialny – szarpnął Roberta Lewandowskiego w polu karnym. Sprytny Polak dał się przewrócić, faul został wychwycony i ostatecznie napastnik Bayernu zdobył swojego drugiego gola w dzisiejszym spotkaniu. Na więcej Bawarczyków już nie było stać. Zabrakło w drugiej połowie jakości wśród rezerwowych – Kovac dokonał jedynie dwóch zmian i to na ostatnie pięć minut meczu. Wycieńczony Tolisso ledwie dotrwał do końcowego gwizdka o własnych siłach.
Jeżeli chodzi o Lewandowskiego – bardzo trudny mecz polskiego super-snajpera. Mnóstwo siłowych pojedynków z rywalami, ciosów, popchnięć, szarpnięć, nadepnięć. Momentami naprawdę iskrzyło. Ostatecznie jednak Polak przetrwał ten ciężki bój z defensorami i swoje w meczu zrobił, pakując dwie sztuki do bramki Herthy.
Jednak generalnie, jeżeli chodzi o Bayern – więcej powodów do troski niż radości. Strata punktów to jedno, ale brak świeżości i jakiegoś nowego pomysłu względem poprzednich rozgrywek naprawdę może niepokoić. Bogiem a prawdą, gdyby nie idiotyczny faul Grujicia, wielce prawdopodobne, że Hertha dzięki żelaznej defensywie by po prostu wynik 1:2 dowiozła do końca spotkania. A przecież rywalizacja z berlińczykami to nie jest najpoważniejsze z wyzwań, jakie stoją w tym sezonie przed ekipą z Bawarii.
Bayern 2:2 Hertha
R. Lewandowski 24′ 60′ – D. Lukebakio 36′, M. Grjuić 38′
fot. NewsPix.pl