Oglądanie meczów Legii na początku tego sezonu to przyjemność porównywalna ze zjazdem gołą dupą po nieoheblowanej desce do wanny pełnej spirytusu. Chcielibyśmy poznać plany wicemistrzów Polski na poszczególne mecze – czy tam w szatni pada coś oprócz haseł o zapierdalaniu? Dziś przy Łazienkowskiej kibice zobaczyli tylko zaskakujący strzał z dystansu Luquinhosa, obcierkę od tyłka Mączyńskiego po uderzeniu Novikovasa i ze dwa stałe fragmenty gry.
Zawołajcie nas, gdy legioniści dowiedzą się jak mają grać. Bo jesteśmy już po trzech kolejkach PKO Bank Polski Ekstraklasy, dwóch rundach Ligi Europy, serii sparingów i nadal za nic w świecie nie jesteśmy w stanie dojrzeć tego, co ma definiować zespół Vukovicia. Wysoki pressing? Niezbyt. Akcje kombinacyjne rozpoczynane już od bramkarza? Średnio. Dwójkowe szarże skrzydłami? Nadal nie. Kontry na jeden-dwa kontakty wyprowadzane przez kreatywnych piłkarzy w środku pola? Zapomnijcie. Legia – podobnie zresztą jak w Kielcach tydzień temu – pokazał w starciu ze Śląskiem jedynie stałe fragmenty gry. Ale – umówmy się – tak to może grać zespół z Pavolem Stano. To nawet Cracovia mająca Miroslava Covilo potrafiła wysilić się na coś więcej niż kopanie na głowę najwyższego w zespole. Zaczął się sezon i po kilku ekipach naprawdę widzimy koncepcje jakiegoś grania – próbują tego nawet beniaminkowie. Ba, po nich może widać ten styl gry najwidoczniej (obok Lecha Poznań).
A wicemistrz Polski, najbogatsza drużyna w kraju, która zaliczyła naprawdę solidne wzmocnienia w oknie transferowym, gra tak, jak gdyby skrzyknęła się na kwadrans przed meczem.
Śląsk oczywiście też rozczarował. W drugiej połowie tylko statystował Legii, ale ta nawet nie potrafiła rzucić mu się do gardła. Liczyliśmy na to, że może ten mecz rozbujają zmiennicy. Ale wyglądało to tak, jakby do koślawo jadących dwóch Matizów dorzucono jeszcze poprzebijane opony. Im dalej w mecz, tym bardziej gra siadała. W takich momentach jesteśmy za tym, by przy remisach 0:0 obu drużynom przyznawać zero punktów, a następnie kierować na karny seans “Wyjazdu integracyjnego”.
Dziwimy się też Vukoviciowi, który mając na ławce Carlitosa, posyła w bój kolejno – Kulenovicia, który zagrał żenujący mecz z KuPS; Nagy’a, który w tym sezonie nie zagrał chyba jeszcze dobrego kwadransa; a wszystko wieńczy wpuszczeniem Kante, który – delikatnie mówiąc – Terragony i okolic na kolana nie rzucił podczas tego półrocznego wypożyczenia. A Hiszpan, co by o nim nie mówić, grać potrafi. Nawet jeśli gra się nie klei i cały atak drużyny snuje się jak suchy bąk po szaletach, to jednym błyskotliwym zagraniem Carlitos jest w stanie przeważyć o wyniku.
Wymowne były te ujęcia kamery, gdy realizator pokazywał na ekranie Dariusza Mioduskiego siedzącego obok Jacka Magiery.
– I co, Jacuś, chujowo?
– No, chujowo, panie prezesie.
Dziś cokolwiek kreatywnego był w stanie wymyślić jedynie Luquinhas. O ile kreatywne może być zejście na prawą nogę i krótkim zwodzie zakończone strzałem z dystansu. Ale wiecie, jak to jest – w ciemnym pokoju to nawet mrugająca dioda w telefonie daje jakieś światełko. Jeśli chodzi o nowych zawodników w Ekstraklasie, to słówko należy się też Erikowi Exposito. Aż żałujemy, że InStat nie prowadzi statystyk wywracania się na twarz, bo mamy wrażenie, że Hiszpan zamknąłby dziś licznik.
Trzecia kolejka, Legia ma jednego gola z gry. Powiedzieć, że to wygląda kiepsko, to jak powiedzieć, że Domagoj Antolić odbiega charakterystyką od N’Golo Kante.