To już pewne – Michał Kopczyński definitywnie odchodzi z Legii Warszawa. Wychowanek “Wojskowych” wzmocnił szeregi Arki Gdynia, zdążył już nawet zadebiutować w sparingu, w którym… nabawił się urazu. Mimo to, trener Jacek Zieliński sporo sobie po nowym zawodniku obiecuje. Niekoniecznie w kontekście uzupełnienia środkowej strefy boiska – podczas wypożyczenia do nowozelandzkiego Wellington Phoenix FC defensywny pomocnik przepoczwarzył się w obrońcę.
Oczywiście Kopczyński nie zapomniał, jak się gra w drugiej linii. Zresztą, nie ma co ukrywać, że nie należał on nigdy do pomocników szczególnie kreatywnych czy ofensywnie usposobionych i zawsze było mu bliżej do takich boiskowych zadań jak zabezpieczanie strefy, odbiór piłki, asekuracja czy spokojne wprowadzenie futbolówki do gry z własnej połowy. W Wellington uznano chyba, że na piłkarza grającego aż tak bezpiecznie nie ma co tracić miejsca w pomocy i przerobili go na defensora. Sam zawodnik dowodził zresztą, że odkąd został wycofany do obrony, mocno się rozwinął, na przykład poprawił grę słabszą nogą i nauczył lepszego czucia boiskowej przestrzeni. Choć oczywiście tego rodzaju deklaracje należy traktować z przymrużeniem oka, bo niewielu jest piłkarzy, którzy opowiadają w wywiadach, że cofnęli się w piłkarskim rozwoju. Zwłaszcza gdy rozglądają się za nowym pracodawcą.
Dziwna to kariera. Dziś Michał ma już 27 lat, świata nie zwojuje. W ekstraklasie zadebiutował – rzecz jasna w barwach Legii – jeszcze w 2012 roku, do wyjściowej jedenastki stołecznej drużyny udało mu się natomiast na stałe przebić w sezonie 2016/17. Wyjątkowym sezonie, bo okraszonym awansem do Champions League. Pomocnik rozegrał w fazie grupowej Ligi Mistrzów 283 minuty, spędził też na boisku prawie cały dwumecz z Ajaksem w Lidze Europy. W rewanżu nosił na ramieniu opaskę kapitana. Wtedy było to szokujące, dzisiaj – z perspektywy czasu – jest wręcz niewiarygodne.
Gdy za kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt lat komuś przyjdzie do głowy zrobić reportaż albo jakiś wspominkowy dokument o wojażach Legii w Europie, na które złożył się choćby remis z Realem Madryt, to Kopczyński na pewno zostanie przez autora zaproszony, żeby podzielić się swoimi opowieściami. Tego mu już nikt nie zabierze.
Potem jednak wszystko się posypało. Kopczyński po prostu nie robił postępów, notorycznie grał na alibi. Początkowo można go było jeszcze usprawiedliwiać brakiem doświadczenia, ale nie można powiedzieć, by Michał z miesiąca na miesiąc się rozkręcał, rozwijał. To była raczej ponura stagnacja, piękna przygoda w Europie nie uwolniła w nim żadnych dodatkowych mocy. Zaowocowało to odstawieniem od wyjściowego składu Legii i wypożyczeniem do wspomnianego Wellington Phoenix. Kopczyński w sezonie 2018/19 rozegrał w lidze australijskiej 22 mecze, prawie wszystkie w pierwszym składzie. Zwykle był pół-lewym bądź pół-prawym stoperem w trzyosobowym bloku defensywnym, a czasem wracał na stare śmieci, czyli do środka pola.
Były legionista podpisał z Arką dwuletni kontrakt. Nad morzem poszuka zapewne odbudowy swojej pozycji w polskim futbolu, podobnie jak Daniel Łukasik, który w barwach sąsiedniej Lechii Gdańsk stał się w ubiegłym sezonie jednym z najlepszych defensywnych pomocników w naszej lidze. Jakiś czas temu w rozmowie z portalem legionisci.com Kopczyński mówił: – Jestem otwarty i chciałbym grać gdzieś, gdzie będę potrzebny i będę czerpał z tego przyjemność, a nie będę piątym kołem u wozu.
Biorąc pod uwagę poziom, jaki zaprezentowała wczoraj defensywa Arki – to ostatnie Kopczyńskiemu nie grozi. Grunt, żeby tylko był zdrowy. W dzisiejszym sparingu (podzielonym na tercje) Arki Gdynia z Omonią Nikozja nowy nabytek żółto-niebieskich rozegrał 52 minuty. Musiał opuścić boisko z powodu kontuzji. Na razie nie wiadomo, jak poważna jest sprawa. Wygląda to groźnie. Trener Jacek Zieliński nie był w stanie udzielić konkretnych informacji: – Michał pojechał na badania. Sam też nie wiem jak poważna jest kontuzja, czekam na wiadomość.
fot. 400mm.pl