Reklama

Zawsze winny

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

18 czerwca 2019, 16:12 • 37 min czytania 0 komentarzy

Nie ma chyba zbyt wielu piłkarzy w lidze, których wizerunek boiskowy i także pozaboiskowy tak bardzo rozmijałby się z rzeczywistością. Łukasz Trałka, o którym narosły przeróżne legendy, w rzeczywistości jest jednym z najsympatyczniejszych zawodników w ekstraklasie. O tym jak jest postrzegany i dlaczego, o pobycie w Lechu, o zwalnianiu trenerów, atmosferze w szatni i wielu innych tematach rozmawiamy z byłym kapitanem Lecha Poznań. Można napisać „wreszcie”, ponieważ Trałka wywiadów udziela bardzo, bardzo rzadko, a zdecydowanie jest co wyjaśniać.

Zawsze winny

Zacznijmy z grubej rury. Jesteś postrzegany jako mąciciel, trudny charakter, człowiek, któremu ciągle coś nie pasuje, nastawia zespół przeciwko trenerom.

Nie żyję w świecie, w którym mam taką opinię. Nie posiadam kont na portalach społecznościowych i nie jest to mi do niczego potrzebne. Szkoda zdrowia. Na wszystkie te zarzuty mógłbym wymieniać się argumentami. Ale po co? Jestem już „stary”, więc nauczyłem się z tym sobie radzić. Wychodząc na boisko nigdy nie miałem problemu z opinią, jaka się za mną ciągnie u pewnej grupy osób. Nie myślę na zasadzie: „o Boże, co będzie jak przegramy, co znowu powiedzą”. Nauczyłem się stać obok tego. W szatni zawsze miałem bardzo dużo kolegów. Do każdego mogę zadzwonić, pogadać, wypić piwo. Tak samo z trenerami. Z każdym w Lechu miałem bardzo dobre relacje, no może poza jednym, z którym miałem dobre.

Z kim miałeś tylko dobre?

Z Ivanem. Były dobre, ale byliśmy ze sobą bardzo krótko. Nie było momentu, by złapać tę relację. Krążą historie, że zwolniłem Bjelicę i Nawałkę, a prawda jest zupełnie inna. Miałem z nimi świetne relacje, a kontakt utrzymujemy do dziś. Widząc takie teorie, czuję się, jakbym czytał Harry’ego Pottera.

Reklama

Jest takie powiedzenie, że w każdej plotce jest cząstka prawdy. Dość głupie, ale powszechnie stosowane. Jednak rozumiemy, że twoim zdaniem zwalnianie trenerów to całkowita bzdura.

Całkowita. Śmiało dzwońcie do nich w każdej chwili i pytajcie.

Rozmawialiśmy niedawno z Bjelicą i wspomina cię bardzo dobrze. Mamy wrażenie, że w pewnym momencie stałeś się najbardziej rozpoznawalnym piłkarzem Lecha, tak dla kibiców Lecha, jak i rywali. Ikoną, zwłaszcza ikoną porażek. One spadały na ciebie. To o tyle zaskakujące, że jesteś defensywnym pomocnikiem, niespecjalnie widowiskowo grającym, raczej nie szukałeś blasku fleszy. To przez to, że rotacja w Lechu była tak wielka, a ty byłeś w nim zawsze?

Zgoda. Nie potrafię określić momentu, w którym to się stało. Trzeba być w Lechu trochę czasu, by kibice utożsamiali klub z tobą i na odwrót. Po siedmiu latach nie chcę nikomu słodzić i się przypodobać, ale ja poczułem ten zespół. To był mój Lech. Nie mogę powiedzieć, że czuję to, co wychowankowie, ale spędziłem w Poznaniu tyle czasu i zagrałem tyle meczów, że czuję się lechitą. Zawsze jest fajnie gdy wygrywasz, tylko niestety porażki też się zdarzają. A ja nigdy w życiu nie uchylałem się od odpowiedzialności. I może to dlatego jak strzelaliśmy mało bramek, to była moja wina, jak traciliśmy – też moja. Jak ktoś się przewrócił na korytarzu to przeze mnie, jak ktoś był brudny, to słabo wyprałem. Przyjąłem to i odciąłem się od świata mediów.

Chcesz z tym walczyć dopiero jak odchodzisz z Lecha, a nie w trakcie, gdy realnie coś mogłeś zmienić.

Może to był błąd. Mogłem od razu ucinać historie, które zaczynały żyć swoim życiem. Ale taki jestem i tak sobie przyjąłem, że odpowiadałem tylko na boisku. Nie miałem pojęcia, że świat internetu, w którym nie chciałem uczestniczyć, ma taką siłę.

Reklama

Boisko to 90 minut, oprócz niego jest sześć dni w tygodniu, gdy 24 godziny na dobę dyskutuje się o piłce i piłkarzach.

Tak jest. I ja nigdy od tych dyskusji nie uciekałem, ani ich nie unikałem. Tego nie da się zrobić w tym zawodzie. Ja po prostu w pewnym momencie przestałem wypowiadać się publicznie, bo liczba bzdur na mój temat była tak duża, że naprawdę wolałem skupić się na piłce niż walczyć z wiatrakami. Mam kochaną rodzinę, dwóch cudownych synów i niektóre rzeczy nie są mi do czegokolwiek potrzebne.

Co najbardziej absurdalnego usłyszałeś o sobie?

To, że zwalniam trenerów i buntuję szatnię. Gdy zaczynałem grać w piłkę, szatnia była zupełnie inna. Teraz w sporcie jest bardzo mało sportu. Więcej jest polityki. To mnie denerwuje. Kiedyś oceniali cię za to, co robisz na boisku, teraz szukają sensacji.

Miałeś w ostatnich latach w ogóle frajdę z gry w piłkę?

Oczywiście że tak. Ja wciąż cieszę się meczem. Wychodzę pokazać to, co najbardziej potrafię. Już kiedyś powiedziałem w wywiadzie, że moje ulubione miejsce w Poznaniu to szatnia. Uwielbiam tam być. Pogadać z maserami, z kierownikiem. Trochę zmieniło się to w ostatnim roku. Za dużo pojawiło się historii, które mnie męczyły. Ale nawet gdy wiedziałem, że odejdę z Lecha, to grałem w każdym meczu i dawałem z siebie maksa. Chcę jeszcze pograć i cieszyć się grą.

Nawet wokół tego było zamieszanie. Wszyscy nastawili się, że odchodzisz z Lecha, a Adam Nawałka powiedział, że jednak chce, byś został. To tylko nakręciło wokół ciebie atmosferę, że faktycznie jesteś osobą, która w Lechu pociąga za sznurki i jest niezatapialna. Lech zareagował panicznie, żeby tylko nie rozniosło się wśród kibiców, że możesz zostać.

Nigdy złego słowa na Lecha nie powiem. Obojętnie, jakie historie by się nie działy, tego będę się trzymał.

I to odpowiedź na to pytanie?

Tak.

Lech chciał latem pozbyć się ludzi z genem porażki. Czujesz się piłkarzem z genem porażki?

Nigdy w życiu. Były momenty fajne, w których coś wygraliśmy, były takie, w których wiele przegraliśmy. Nie mogę teraz powiedzieć, że mogłem lepiej podać, lepiej obronić. W danym momencie na tyle mnie było stać. Ale nikt mi nie może powiedzieć, że Trałka nie walczył. Każdy trener mógł mnie posadzić, ściągnąć lepszą szóstkę, ale obojętnie kto by nie przyszedł i jaki trener by nie był, ja zawsze grałem. Nie znam trenera, który grałby słabszym zawodnikiem.

To spytajmy inaczej – czułeś, że szatnia ma gen porażki?

Szatnia tak często się zmienia i tylu zawodników się przez nią przewija…

Że nie ma żadnych genów.

Nie ma genów, bo są ciągłe rotacje.

Przegraliście masę meczów, których nie powinniście przegrać. Wypuszczaliście z rąk niesamowite okazje, które się nadarzały. Rozglądałeś się po szatni – zgadzasz się z tym, że ci ludzie nie mieli przyzwyczajenia wygrywania ważnych meczów? Jechaliście na finał z Arką, dominowaliście, a trofeum podniosła Arka.

Ten mecz boli najbardziej i będzie bolał. Ale ja uważam, że podczas takich porażek brakuje jakości. Jakość to nie tylko umiejętności piłkarskie, dobrze kopniesz, dobrze wrzucisz. To też mental, wola zwycięstwa. Wychodzi jedenastu i trzech z ławki, większość to musi mieć. Jak ma to tylko kilku, to za mało.

Uważasz, że Lech dobrnął do ściany i twardy reset to jedyna droga?

Właściciele próbowali różnych rzeczy, zmieniali trenerów, zatrudniali zawodników polskich i zagranicznych. Nastał kolejny etap, by coś zmienić. Muszą coś zmienić.

Słusznie? Podjąłbyś taką samą decyzję?

Nie. Nigdy nie doprowadziłbym do sytuacji, że dziesięciu osobom kończy się kontrakt.

Którego zawodnika ci najbardziej żal?

Zostawiłbym na pewno Jasia Buricia. Jestem przekonany, że Maciek Gajos będzie jednym z lepszych pomocników Lechii, a Rafał Janicki jednym z lepszych stoperów w lidze.

Gajos to najjaskrawszy przykład piłkarza, który w Lechu – jak wielu – kompletnie sprzeciętniał. Zatracił swoje wszystkie walory ofensywne. Piłkarze trafiając do Lecha, często przeciętnieją.

Klimat nie jest prosty. Presja, ta popularna presja, jest duża. I ją się czuje, nie ma co ukrywać. Trzeba się do niej przyzwyczaić. Po tylu latach też zaczynam marudzić i to znak, że już długo żyję w Poznaniu. Jak wygramy 1:0, to czemu nie wygraliśmy 2:0? Jak 3:0, to dlaczego nie 4:0? Trzeba to przemielić w sobie. Albo się z tym zgodzisz i ci to nie przeszkadza, albo masz problem.

Zgodzisz się, że Gajos nie jest tym samym zawodnikiem?

Oczywiście. Ma świetny strzał z 20 metrów z lewej, prawej nogi i jeszcze z bani. Nie zrobi może „okularów”, ale lufę, przerzut – to ma. I wiele innych walorów. Jestem pewien, że jak to wszystko uwolni, będzie jednym z lepszych w lidze.

Dlaczego piłkarze w Lechu tak rzadko uwalniali te atuty?

Nie wiem. Może „głowa”? Też nie w każdym mieście i klubie będziesz się czuł dobrze. Łatwiej zawodnikowi, gdy przychodzi do klubu i co roku coś wygrywa. Fajna atmosfera, kibole wierzą. A tu idziesz do góry, idziesz i znowu dostajesz w trąbę.

Ty sam podczas tej rozmowy skapcaniałeś, jak rozmawiamy o Lechu.

Stałem się poważny, ponieważ oceniamy poważne rzeczy.

Gajosa ewidentnie coś blokowało. Nie byłeś w stanie wpłynąć na niego? Nie zastanawiałeś się, jak jako kapitan mogłeś mu pomóc?

Maciek jest gościem, który ma większe możliwości niż to, co pokazywał. Patrząc na skład w ostatnim sezonie trudno wskazać kogokolwiek, kto zrobił mega postęp czy był w mega formie. Jednym z czynników są zmiany szkoleniowców. Przychodzi trener w poniedziałek i wszyscy chcą, żeby w sobotę zespół grał zupełnie inaczej, a w następną sobotę wygrał 3:0. To chore. Kiedyś już powiedziałem, że trener w Polsce powinien mieć co najmniej dwa okienka, żeby wprowadzić co ma w głowie i zmienić szatnię. Naturalna kolej rzeczy. Nie każdy zawodnik pasuje trenerowi, nie tylko piłkarsko, ale i mentalnie. A jak chłop przychodzi po okienku i przed następnym go nie ma, to co on może zrobić? Nie mamy takiej jakości, by zrobić trening taktyczny w poniedziałek i w sobotę będzie to hulało. Trzeba to przemielić raz, drugi, dziesiąty, trzydziesty, jeśli ma to dobrze funkcjonować. Jeden chce grać trójką, drugi czwórką. U jednego masz wybiegać ze strefy, u drugiego nie.

PLOCK 22.07.2018 MECZ 1. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2018/19 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: WISLA PLOCK - LECH POZNAN 1:2 LUKASZ TRALKA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Którego trenera żałowałeś najbardziej?

Na pewno trenera Skorżę. Na pewno też Nawałkę i Bjelicę, mimo że ten drugi zabrał mi opaskę. Historie wokół tego zaczęły krążyć takie, że ciężko w to uwierzyć. Trudny moment dla mnie. Nie zrobiłeś nic, było wszystko OK, nie dostałeś żadnych kar i nagle trener robi zebranie, podczas którego zabiera ci opaskę, gdyż rzekomo odebrałeś telefon w szatni. Absurd. Po czasie zrozumiałem, że chciał po prostu wstrząsnąć zespołem, a najlepiej uderzyć w zawodnika, który ma coś do powiedzenia i jest wiodącą postacią. Gdyby zrobił to z „młodym”, to spłynie to po szatni i jedziemy dalej. A tu coś się stało, zespół musiał zareagować. Sam byłem w szoku. Po czasie, jak już siadasz i na chłodno o tym wszystkim myślisz, to nie jest dla ciebie już takim dramatem.

Opaska straciła potem na wartości i stała się bezpańska. Wszyscy wiedzieli, że ty jesteś kapitanem Lecha, a rozdawano ją przypadkowym osobom, które nie nadawały się do tego w żaden sposób. Ładnie nazywano to systemem brazylijskim.

Zgoda, to było niepotrzebne. Jeśli komuś nie pasuję albo trener widzi innego kapitana, to przychodzi do mnie i mówi: – Chłopie, chcę, żeby ktoś inny był kapitanem. Robimy misia, zbijamy piątkę i jedziemy dalej. To nie tak, że opaska czyni mnie innym człowiekiem, że jak ją stracę to nagle inaczej się zachowuję. Bez opaski byłem taki sam.

Czasami zdarza się, że są w szatni dwie-trzy silne jednostki, każda zasługuje na opaskę i bez problemu możesz zabrać ją jednej osobie i drugiej ją dać. A gdy nagle opaskę dostaje Maciej Gajos, to się łapiesz za głowę i myślisz, co poszło nie tak.

Myślę, że to było zaskoczenie nawet dla samego Maćka. Ale trener daje opaskę, więc piłkarz ma ją wziąć.

Co jest takiego w opasce, że ty, stary chłop, przywiązujesz do niej taką wagę?

Żadnej. Ja nie przywiązuję żadnej.

Sam mówiłeś, że byłeś wstrząśnięty.

Chcę, żebyście mnie dobrze zrozumieli – opaska ma wielką wartość, ale mnie jako piłkarza czy człowieka nie zmieniła. Byłem wstrząśnięty samym faktem, że ją straciłem. Kapitan Lecha to osoba wyróżniona, która wie, że odpowiedzialność zawsze spadnie głównie na niego. Mi odebrano opaskę, ale nie odpowiedzialność.

Jak Ivan Djurdjević tłumaczył to, że opaska jest na rękach wielu piłkarzy?

Nie tłumaczył. Ja to rozumiałem tak, że chciał, by każdy zawodnik czuł się ważny, wyjątkowy. Taki miał pomysł. Nie rozmawialiśmy nigdy na ten temat.

Nie czułeś się, tak po ludzku, pominięty? Przecież to ty byłeś kapitanem tej drużyny.

Oczywiście, że się czułem. Później nastał trudny moment, więc trener podjął decyzję, że kapitan będzie jeden. Wziąłem tę opaskę, choć szczerze mówiąc miałem mieszane uczucia. Wiedziałem, że jeśli coś pójdzie nie tak, to znowu się zacznie…

Powiedziałeś symptomatyczną rzecz i zastanawiamy się, czy to ci trochę nie przeszkadzało w grze w piłkę. Wyczuwałeś gorszy moment i zastanawiałeś się, czy zaraz ci wszyscy znowu dowalą. To w jakiś sposób cię nie blokowało? Normalnie piłkarz myśli, że jak się coś zepsuje, to będą mieli do niego pretensje, ale nie na zasadzie, że tylko do niego i za wszystko. Byłeś już przeczulony.

Jak powiedziałem na początku – to bolało, było smutne. Po prostu wkurwiało. Ale wychodząc na boisko – to szczery wywiad, nie udzielam ich za dużo – nie przeszkadzało mi to w ogóle. Przed meczem – nie. Zaraz po meczu też nie. Ale na drugi dzień, gdy „najlepszy kolega” mi wysłał screena – tak. Wkurwiało, bo wiedziałeś, że tak będzie i tak było.

Wracając do szatni…

Wiecie co, mam takie przemyślenie, że pojęcie „szatnia” ma wśród kibiców za duże znaczenie. Tam nie dzieje się nic. Mówi się, że jest grupa wiodąca, obcokrajowcy, Serbowie. Nie ma nic takiego, nie ma grup. To są takie głupoty, że się w głowie nie mieści. To jest normalne życie. Robisz trening, jak wygrasz to się trochę pośmiejesz, jak przegrasz to wszyscy siedzą smutni. Wychodzisz z klubu i tyle cię widzieli. W ostatnich czasach nie było w Lechu wspólnego wychodzenia, życia, jak kiedyś. Każdy się zamyka w swoim świecie. Teraz dominują Instagramy, facebooki, hasztagi „match day”, „nigdy się nie poddawaj”, „walczymy”. Ja tego nie kupuję. Nie chcę w to wchodzić.

To fałsz?

W większości przypadków pewnie tak. Potem się dziwimy, że piłkarze są uważani za mało inteligentnych. Widzę w przerwie wywiad i ja sam oglądając robię się czerwony, bo mi za chłopa wstyd. Z drugiej strony rozumiem tych chłopaków. Jak on daje wywiad, myśli o tym, by nie podpaść trenerowi, prezesowi, kibicom… Mało szczerości jest w tym wszystkim. Nie ma prawdziwych relacji. Ja nie wychodzę do dziennikarzy, jeśli nie muszę. Musiałbym powiedzieć to, co myślę. Nie będę pieprzył, że zostały dwa mecze do końca i skupiamy się tylko na nich. To nie jestem ja. Musiałbym powiedzieć coś grubszego i od razu byłby problem.

Mówisz o mediach społecznościowych. Przypominają nam się historie, gdy piłkarze pokazywali w nich niechcący swoją prawdziwą twarz. Przegrywacie mecz, a nagle Darko Jevtić wrzuca uśmiechnięty zdjęcia, że jest w Berlinie na zakupach. Nie denerwowało cię to, że koledzy mieli za luźne podejście? Na ciebie spadają porażki, a oni mają wywalone?

Wchodziłem do seniorów Piotrcovii w wieku 17 lat. W szatni byli Grzegorz Krysiak, Tomek Lenart, Sławek Majak. Młody miał przejebane. Pamiętam pierwszą odprawę. Przychodzimy do pokoju, wszyscy siedzą, więc też chcę zająć miejsce.

– Młody, gdzie ty siadasz? Ty na podłodze.

Stoi wolne krzesło, ale ja na podłodze.

Było parę takich rzeczy, które jakbym wrzucił do dzisiejszej szatni, nie miałyby prawa bytu. Ale tamte czasy nauczyły mnie bardzo dużo. Podejścia do starszych osób. Szacunku do zawodu, ludzi, pieniądza. Dziś myślisz sobie: rany, to była jakaś tragedia. Wojskowa fala. Ale to były rzeczy, za które zawsze dziękuję, gdy spotykam starszych kolegów. Po pół roku jak już wszedłeś do grupy, pokazałeś, że coś potrafisz, była normalna gadka, mogłeś z nimi wyjść, normalnie funkcjonować. Nauczyłem się tamtych czasów i żyłem nimi. Gdy do szatni przychodził młody zawodnik, starałem się tych zwyczajów trochę przemycić. Nie, żeby młodemu coś zrobić, ale jak widziałem, że mu powoli szajba bije, jakaś fryzura czy coś, stosowałem dawne metody. To było OK do pewnego momentu, a później przyszedł jeden trener, drugi…

– Wiesz co, tego trochę za dużo. To już są inne czasy. Oni są inaczej wychowani.

Wtedy zrozumiałem, że szatnia żyje swoim życiem, każdy jest inny i nie można wrzucić wszystkich do jednego wora. Jak przegramy mecz, nie wszyscy muszą płakać i być smutni. Tak się nie da. Jeden jest tak wychowany, drugi jest cichy, wycofany, trzeba do niego dotrzeć, żeby wygrzebać to, co ma najlepsze.

Trzeba robić po porażkach wesołe zdjęcia?

Nie, mnie to wkurwia. Ale Darko taki jest i nie moją rolą było to w nim zmieniać. To, że ja nie korzystam z mediów społecznościowych nie oznacza, że inni tego robić nie mogą. Dostrzegam to, że świat się zmienia i  zawodnicy też. Zaczęło mi sprawiać mega frajdę, gdy przychodził młody do szatni i byłem w stanie mu pomóc. Czuł się w szatni od razu dobrze. Czym szybciej poczuje się lepiej, tym szybciej da to, co ma najlepsze. Są zawodnicy jak na przykład Dawid Kurminowski, którego wypożyczono na Słowację. Widziałem parę razy w rezerwach, że naprawdę potrafi grać w piłkę. Przychodzi do pierwszego zespołu i widzę, że ma ciężko. Trener tłumaczy jakieś ćwiczenie, chłopak za sekundę dostaje piłkę i robi odwrotnie. Nie może być tak głupi, żeby nie zrozumieć prostego ćwiczenia. Po miesiącu czasu powiedziałem mu:

– Nikt tu na ciebie nie będzie krzyczał. Jak zrobisz coś źle, to zrobisz źle. Ale jak ty nie poczujesz się swobodnie i nie pokażesz tego, co masz, za pół roku takich Kurminowskich będzie siedmiu i odejdziesz.

I po pół roku powiedział mi: – Trała, miałeś rację.

Czuł się najlepiej, jak już była decyzja podjęta o tym, że odchodzi. Wtedy pokazywał, że potrafi grać. Ale już go nie było. Takich przykładów mam kilka. Jak się żegnaliśmy z Lechem, największą satysfakcję miałem podczas rozmowy z młodymi chłopakami, Józiem, Gumą, Marchewą, Pleśnierem, Skrzypą. Dziękowali mi. To coś, z czego jestem dumny.

Z jednej strony nie rozumiesz dzisiejszych czasów, z drugiej potrafisz dotrzeć do tych chłopaków. Gdzie jest złoty środek?

Trzeba się tego nauczyć. Zrozumieć, że tamte czasy były inne i dziś wychowuje się inaczej. Musisz się w to wtopić. Gdybym wprowadzał te metody, które były kiedyś, wygoniliby mnie z szatni i mieli za głupka. Małymi kroczkami należy coś przemycać, ale nie tak drastycznie. Może też chodziło o to, że młodzi wiedzieli, że jestem szczery, że ich nie oszukam i że powiem prawdę.

Ty się do nich zacząłeś zmieniać, a nie oni do ciebie.

Tak, ja musiałem się zmienić do szatni, a nie szatnia do mnie.

Nie licuje to z twoją drugą twarzą, bo mamy wrażenie, że przez to jak mało udzielałeś wywiadów, byłeś postrzegany jako arogant, który ma na wszystko wywalone. Kibice myśleli: „My ci coś zarzucamy, a ty się nawet nie ustosunkujesz. Tak bardzo masz nas wszystkich w dupie, że cię nawet nie boli, gdy cię krytykujemy.”

Wielokrotnie ludzie z mojego otoczenia mówili mi: – Weź się odezwij, wytłumacz. Namawiali na założenie instagrama. Bo to bolało nawet kumpli. Wiedzieli, że jestem zupełnie innym człowiekiem niż jestem przedstawiany. Na boisku Trałka to może i kawał chuja, który nogi nie odstawia, ale poza boiskiem przyjacielski, po prostu dobry czlowiek. Wiadomo, że umiejętności może czasami brakuje, ale jakbym był lepszy, to bym grał na zachodzie.

Dlaczego nie słuchałeś podpowiedzi?

Szczerze, to nigdy bym nie pomyślał, że tych historii aż tyle będzie. Nie komentowałem pierwszej i podobnie zrobiłem z drugą. A później to już poszło. Ustaliłem sam ze sobą, że skoro raz się nie odezwałem, to lecę tak już do końca.

PLOCK 05.05.2018 MECZ 34. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2017/18 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: WISLA PLOCK - LECH POZNAN 0:0 LUKASZ TRALKA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jak zachowałbyś się dziś, gdyby wypłynęła sytuacja z autokarem?

Nawet teraz nie wiem. To była sytuacja, która zaskoczyła. Chyba nie było środka na to, by z tego wybrnąć. Podszedłem wtedy do kibiców do kotła, wziąłem mikrofon i przeprosiłem. Wiedziałem, że tak trzeba.

Powiedzmy sobie szczerze: kibice są strasznie przewrażliwieni. To co powiedziałeś, może uderzyć tylko w kibica piłkarskiego, który jest tak przewrażliwiony na swoim punkcie. Gdybyś jechał autobusem miejskim, to każdy by potraktował to normalnie.

Absolutnie się z tym zgadzam. Przykładowa sytuacja – rozgrzewasz się, jesteś przy linii, ktoś krzyczy „ty frajerze” i jedzie z tobą okrutnie. Jakbyś się odwrócił i odpowiedział cokolwiek, to nawet jeśli nikt nie zrozumie, co powiedziałeś, wszyscy z tobą jadą. Tylko dlatego, że się odezwałeś. Co powiedziałeś – nieistotne. Odwróciłeś się – ogień. A jakbyś powiedział jeszcze coś grubego – pozamiatane.

A analizowałeś tę sytuację z drugiej strony? Jedziecie na finał Pucharu Polski, ludzie wam kibicują i z przypadkowego nagrania dowiadują się, co piłkarz o nich sądzi. Dodają ci otuchy, chcą byście wygrali finał, a tymczasem jednym zdaniem zburzyłeś tę relację.

Jestem w stanie zrozumieć, jak to było odebrane w emocjach. Jak idę na stadion jako kibic, bo pauzuję za kartki, też nerwowo reaguję. Wyskoczę, przeklnę. Później na drugi, trzeci dzień, jak emocje już opadną, to nie wymyślałbym do tego historii.

Miałeś wyrzuty sumienia? To było trochę tak, że kibice mogli wierzyć, że ujawniłeś, co tak naprawdę piłkarze Lecha myślą o kibicach.

Dorabianie historii. Ci, co mnie znają wiedzą jak ważny jest to dla mnie klub i jego kibice. Cała ta sytuacja była niepotrzebna, wszystko działo się szybko, w emocjach. Nawet nie wiem do kogo się tak odezwałem.

Ile razy przepraszałeś?

Raz.

A to całe podchodzenie po porażkach, rozmowy wychowawcze, to coś, co rozumiesz czy coś, co cię upokarzało?

Nie, nie upokarzało mnie. Byłem pod tym płotem parę razy, ja tych ludzi znam. To nie jest tak, że tam jest „ogień” i „zabijemy was”. Normalna rozmowa. Pamiętam moją pierwszą tego typu rozmowę, gdy dostaliśmy w trąbę na Grudziądzu po moim przyjściu do Lecha. Była moc. Wydawało mi się, że jest naprawdę groźnie. Później poznałem tych ludzi i wiem co dla nich znaczy Lech, jak oni żyją tym Lechem…

To śmieszne na swój sposób: zaczęło się w Grudziądzu, a potem poznałem tych ludzi, co oznacza, że tych porażek wymagających interwencji było na pęczki.

Nie chodzi o to, że poznałem ich pod płotem. Spotykamy się od czasu do czasu, na przykład na siłowni. To moi znajomi.

Jak wyglądał ten pierwszy raz w Grudziądzu?

Ostro. Nie dziwię się, bo jak można przegrać na Grudziądzu?

Masz swój ranking porażek Lecha Poznań?

Ja po prostu patrzę do przodu i tam chcę iść. Co będziecie mi teraz psuć dzień opowieścią o przegranych meczach?!

To też twoja historia.

Fantastyczna. Szczerze. Nigdy bym nie pomyślał, że chłopak z Ropczyc zajdzie tak daleko. Gdy podpisałem trzyletni kontrakt, mówiłem sobie, że jak go wypełnię, to będę luj.

Czyli możemy przywoływać porażki, a ty, chłopak z Ropczyc, mimo wszystko widzisz więcej zwycięstw, pozytywnych rzeczy.

Ogólnie tak podchodzę do życia. Oczywiście, że widzę porażki, ale one mnie nie załamują, tylko uczą. Jak będę miał 50 lat i będę siedział przy kominku, może będę opowiadał kumplom, co mi się udało, a co nie. Ale teraz naprawdę patrzę na to pozytywnie. Co mnie najbardziej boli? Porażka z Arką Gdynia w finale, bo to w sumie było niedawno. I grupa mistrzowska za trenera Bjelicy.

Co się wtedy w ogóle z Lechem wydarzyło?

Do tej pory nie potrafię tego zrozumieć. Mecz z Koroną, karny 0:0, Darko nie strzelił. Przegraliśmy 0:1. Nie wiem jak to się stało do dziś. Czasami nie da się racjonalnie wytłumaczyć takich rzeczy…

Bjelica opowiada, że błędem była cisza medialna, ponieważ odciął was od presji, przestaliście ją czuć.

Nigdy nie przestałem tu czuć presji. Nie da się odciąć od niej. A cisza? Jak ja nie chcę, to i tak nie pójdę do dziennikarzy, czy jest cisza, czy nie.

Ty i tak miałeś ciszę.

Dla mnie to nie zmieniało nic. Chciałem powiedzieć przy okazji o dziennikarzach. 

Słuchamy.

Pojawiło się sporo młodych dziennikarzy-celebrytów, którzy ubiorą garnitur, nauczą się języka i myślą, że zjedli zęby na sporcie. To mnie wkurwia. Jak się w meczu zrobi jakiś błąd, źle się ustawi, fajnie, że ktoś takie rzeczy widzi. Ale jak zaczynają mi gadać, co usłyszeli w szatni, kto przychodzi, odchodzi, kto co powiedział, ploteczki, to już mnie to denerwuje.

Szczerze mówiąc, nawet nie potrafimy sobie zwizualizować, o kogo ci może chodzić.

Paru się takich kręci, ale nazwisk nie będę rzucał. Żeby się przebić, trzeba napisać coś, co się poniesie szerokim echem. A jak napiszesz tylko o meczu, mało kto to przeczyta. Prawdziwych dziennikarzy sportowych jest już niestety coraz mniej. Mało jest oceniania samego sportu.

Twierdzisz, że kiedyś było więcej? Dziś jest więcej fachowości niż kiedyś, masz i jedno, i drugie.

Może, kiedyś miałeś trzy gazety, Tempo…

I minutówkę z meczu.

Teraz jak patrzysz analizę i na programy, za dużo jest rzeczy, ile kto przebiegł, w jakim tempie. 

Mówisz to dlatego, że tobie zarzucano, że biegasz za wolno?

Tego nie słyszałem.

Biegasz dostojnie.

Możemy sprawdzić prędkości. Nie wydaje mi się, że są najniższe. Koło 30 km/h jeszcze cykam, czasem 31 km/h złapię.

Ale nie mówimy o wyścigach rowerowych?

Zgrywusy (śmiech). Ta nasza liga ładnie jest ubrana, ale nie zwracamy uwagi na proste rzeczy. Jakie są odległości pomiędzy obroną a napastnikami i tego typu podstawy. Przyjedzie chłop zza granicy, zagra trzy dobre mecze i jest w jedenastce sezonu, bo ma coś innego, inaczej kręci piłkę. Dajmy mu zagrać cały sezon.

Czujesz niesprawiedliwość pomiędzy traktowaniem Polaków i obcokrajowców?

Tak, na pewno.

Jakbyś był Chorwatem, byłoby ci łatwiej?

Trałković? Człowieku, szedłbym teraz za grube bejmy! Łatwiej by mi było. Tak mi się wydaje.

Czy ten cały twój wstęp dotyczący dziennikarzy może mieć coś wspólnego z tym, że traktujesz dziennikarzy jako współodpowiedzialnych twoich utrapień? Jeśli mówisz o nas, mów wprost.

Oczywiście, że tak. W dużej mierze kreują rzeczywistość. Weszło nie czytam od siedmiu lat w ogóle. Ani razu nie wszedłem na wasz portal.

Ale dostajesz screeny.

Tak.

Czyli czytasz.

No nie zupełnie to tak wygląda, ale niektórych rzeczy nie unikniesz.

Czyli to takie gadanie: nie czytam, ale wiem wszystko.

Ale są miliony artykułów, a Trałka nie jest w nich co tydzień. Dzięki temu jestem zdrowszy. Dziennikarze często kreują rzeczywistość kibiców. Jeden, drugi, trzeci powie coś na piłkarza, łapią to, tworzy się historia. Gdy Łukasz Teodorczyk pokazał fucka, przez pół roku co drugi dzień było to przypominane. Ale nikt nie napisał, że strzelał gole w Anderlechcie.

Akurat o jego wyczynach w Anderlechcie było bardzo dużo pisane. A jak po meczu dodatkowo pokazał fucka, to pisaliśmy: strzelił i pokazał fucka.

Ciągle słyszę, że reprezentacja ma okrutne problemy z lewą obroną. A czemu nie czytam, że mamy super prawą?

Przesadziłeś trochę.

Mieliśmy trzech obrońców na prawej obronie. Bardziej poczytalne jest to, że ktoś czegoś nie umie.

Całe serwisy informacyjne to wojny na całym świecie, a nie to, że w jakimś kraju jest pokój.

Zgoda, ale nie wrzucajmy wszystkiego do jednego worka. Jak jest głupi tytuł, chętniej w to klikniesz. Tak samo chętnie klikniesz w tekst, że Trałka zwolnił trenera. A w ten, że Trałka to fajny chłopak, nikt nie wejdzie.

POZNAN 01.10.2017 MECZ 11. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2017/18: LECH POZNAN - LEGIA WARSZAWA 3:0 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: LECH POZNAN - LEGIA WARSAW 3:0 RAFAL JANICKI LUKASZ TRALKA SZYMON MARCINIAK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Była też historia z Szymonem Marciniakiem, która zaczęła się ciągnąć bardziej za nim niż za tobą. Powstała teoria, że jesteście kolegami i dlatego cię oszczędza. Czułeś się głupio wobec niego?

No, my to kumple jak cholera, skoro nigdy się nie widzieliśmy poza stadionem. Wyszła jakaś historia, że niby jesteśmy kumplami i przez to nie daje mi żółtych kartek, parę razy przed meczem się z tego pośmialiśmy. Nawet ostatnio na Cracovii ustawiały się zespoły do zdjęcia, Szymon mówi: – Chodź, staniemy razem, będziemy mieć nowe memy. No to chodź. I to są nasze relacje.

Wzięło się to od ankiety „Weszło z butami”, w której Szymon Marciniak powiedział, że jesteś najlepszym piłkarzem ligi, najbardziej niedocenianym i że z tobą najchętniej poszedłby na piwo.

Muszę to powiedzieć – ja mam bardzo dobre zdanie o sędziach. Mają cholernie ciężką robotę. To się dzieje tak szybko, wyłapią ci najmniejszy błąd i później jest jazda z tobą. Wcześniej jak sędzia zagwizdał źle, to był na niego okrutny ogień. „Co ty gwiżdżesz, nie było nic”. Teraz na dziesięciu sędziów z ośmioma żyję bardzo dobrze. Jak wiem, że był faul, to mówię, że był faul. Jak nie było faulu, a zagwiżdże, też mu powiem i widzę, że on w to wierzy. Ufamy sobie.

I w decydującym meczu sezonu możesz to wykorzystać!

Nie, nie, nigdy tego nie zrobię.

Ale były też sytuacje, gdy Marciniak cię uratował. Pachniało czerwoną, dał żółtą.

Czułem to. Czerwoną może nie, ale parę razy żółtą sędziowie może powinni mi pokazać.

To wynika z dobrych relacji z sędziami, z tego, że ich nie oszukujesz?

Tak. Mówię im jak jest, gdy jest faul to uczciwie przyznaję, że mają rację.

Był mecz z Legią, gdy powinieneś najpierw wylecieć za brutalny faul, a potem jeszcze oplułeś Guilherme.

I to jest właśnie to dziennikarstwo, które mnie wkurwia najbardziej! Nienawidzę tego.

Na filmie widać, że ewidentnie plujesz w jego stronę.

Nie znacie historii.

To chcemy ją poznać.

Leżałem po wślizgu i miałem trawę w zębach. Po prostu wyplułem tę trawę. Nie widziałem nawet, że Guilherme szedł obok mnie, on sam nie wiedział, o co chodzi. Takiego mam farta. Przyszło nawet pismo z Komisji Ligi, że oplułem Guilherme i mam się stawić. Finalnie Legia sama wydała oświadczenie do Komisji Ligi, że nic takiego nie miało miejsca. Miałem trawę w buzi i trzeba było ją wypluć, tyle. Widzicie, znowu było, że Trałka to kawał chama. Z jednej strony to fajne, bo się trochę boją (śmiech). Wiedzą, że na boisku przelewek nie ma.

Zawsze chcesz wyciągnąć dobre strony, po tych porażkach też powiedziałeś, że daleko zaszedłeś.

Bo ja taki jestem.

Z Polonii Warszawa, klubu totalnie zwariowanego, przyszedłeś do Lecha, klubu dobrze zorganizowanego, więc mogłeś zakładać, że te wszystkie historie się nie powtórzą. Nie masz wrażenia, że choć Lech stwarza pozory normalności, to pod wieloma względami bardzo podobne kluby? Zmiana trenerów dwie kolejki przed końcem, trio trenerskie, nowy trener, którego wyrzucono po paru meczach.

Jak pierwszy raz przyjechałem do Lecha, pomyślałem sobie, że przyjechałem do zachodniego klubu. Stadion robi wrażenie, wiadomo. Przebierasz się i masz boisko jedno, obok drugie, siłownię. W Polonii jechałeś pół godziny na boisko na Blokową, siłownia była gdzie indziej, basen na Puławskiej, gdzie przebierałeś się wśród dzieciaków. To było duże zderzenie. Narzędzia do pracy w Lechu są mega profesjonalne. Prezes Wojciechowski – którego serdecznie pozdrawiam – był jak strzelba. Przegrywaliśmy mecz, przychodziło grono podpowiadaczy i wywierało naciski. Uważam, że to było największym złem Polonii. Mieli swojego kandydata, więc podpowiadali, że ten nie pasuje. No i trener leciał. I następny, następny.

W pewnym momencie nie okazało się, że Lech działa tak samo?

Nie, absolutnie. Wiem, jaki jest sztab ludzi, różne rady, które analizują, skauting.

Ale efekty są podobne.

Podejrzewam, że jakbyście spytali prezesa Rutkowskiego, czy to błąd, że zwolniono Bjelicę na dwie kolejki przed końcem, odpowiedziałby, że to błąd.

Uważasz z perspektywy szatni, że to był dobry moment na zwolnienie Adama Nawałki?

Uważam, że co by się nie działo, trener musi mieć rok. Każdy zwolniony wcześniej to błąd. Komuś zaufałeś…

Możesz też kogoś zatrudnić i po czterech miesiącach zauważyć, że wszedłeś na minę.

Można. A jakie jest wasze zdanie?

Być może klub zorientował się, że to nie wypali, a to był ostatni moment, by uwolnić się od wysokiego kontraktu.

Nie wchodzę w kontrakty, to polityka klubowa.

Już wcześniej pojawiały się głosy, że jedyną organizacją, która może spełnić fanaberie Adama Nawałki, trenera z dużym CV, jest PZPN. Jak na kluby jego odlot jest zbyt duży. Mamy wrażenie, że ty tego odlotu nie dostrzegałeś do końca.

Narodziły się jakieś historie, że za dużo trenowaliśmy, zawodnikom się nie podobało, wprowadzał diety. Głupota. Teraz dietę ma prawie każdy zawodnik. Parę lat temu z brzuchem każdy mógł biegać, a teraz tylko jeden Forsell jest!

Jak było podczas meczu w Kielcach, gdzie doszło do manifestacji ze strony trenera? Najpierw wypłynęła lista piłkarzy, którzy odejdą z Lecha, a potem Nawałka wystawił ich wszystkich do pierwszej jedenastki.

To z boku tak wygląda, ale ja w ogóle tak tego nie odbierałem. Nawet po meczu. Do tej pory tego tak nie odbieram. Może z tego względu, że nie znałem zakulisowych spraw i rozmów trenera z górą. Wystawił taki skład i tyle, nie dorabiam do tego dodatkowych historii.

Miałeś mętlik w głowie, gdy klub komunikował ci, że odejdziesz, a trener mówił ci, że jednak chce, byś został?

Nie, nie miałem.

Ale jednak Lech cię skreślił, a trener nie.

Dla mnie to była fajna informacja, bo czułem, że trener widzi we mnie kogoś, kto jest potrzebny, ale i tak wiedziałem, że odchodzę.

Czułeś się czasami oszukany, gdy widziałeś piłkarzy ściąganych do Lecha? Chciałeś grać z kimś lepszym, a znowu widziałeś, że to nie idzie we właściwym kierunku?

Patrząc na zawodników, którzy przychodzą i odchodzą, Lech nie staje się z roku na rok lepszym zespołem. Czy gorszym? Tego też nie powiem. Ale oczekiwania zawsze były bardzo wysokie, liczyło się tylko pierwsze miejsce. Niepotrzebnie pompowany był ten balon.

Miałeś momenty, że chciałeś iść do dyrektora sportowego zapytać: „ludzie, kogo wy ściągnęliście”?

Może nie „kogo wy ściągnęliście?”, tylko „po co pompować znowu ten balon?”. Od samego początku widać, że nie przyszło trzech-czterech z mega jakością. Jedni odeszli, przyszli podobni, a oczekiwania wysokie. Miałem takie momenty. Ale nie byłem nigdy na takiej rozmowie.

Bjelica forsuje teorię, że to nie jest logiczne, by Lech miał co sezon podejście „mistrzostwo albo śmierć”, lepiej: „jak się uda to fajnie, jak nie to trudno”.

Tak by było lepiej dla wszystkich. Zdrowiej. Oczywiście nie jest też tak, że jak się nie udało, to nic się nie stało.

Każdemu żyłoby się wygodniej, gdyby nie było wymagań…

…ale jak są ponad stan to ciężko im sprostać.

Atmosfera zgęstniała na skutek natężenia meczów, które powinno się wygrać, a nie zostały wygrane.

Zgoda. Było o parę porażek za dużo.

Kamieniem z serca jest złoty medal, który zdobyłeś.

Wisi u mnie w godnym miejscu. Przejął go syn. To było moje marzenie, po to przychodziłem do Lecha. Czy kamień z serca? Nie, cieszę się, że tutaj byłem i jestem dumny, ile meczów zagrałem, w jakim klubie, jaką miałem pozycję. Naprawdę. Mówię szczerze. Były momenty ciężkie, ale nie żyję nimi. Jest fajnie. Chciałbym więcej wygrać, bo musieliśmy więcej wygrać, ale taki jest sport, teraz już nic nie zmienię.

Co sobie myślałeś patrząc na politykę transferową? Lech odpuszcza Nikolicia, bo nie pasuje mu jego mentalność, a bierze Thomallę. Przychodzi Nielsen, który ma być charakterologicznie prześwietlony z każdej strony, a co chwilę coś odwala poza boiskiem.

Co mam powiedzieć?

Chcemy poznać opinię kogoś, kto siedzi w środku i zbiera joby za to wszystko.

Wywiad idzie w takim kierunku, że co tu się działo z Trałką, co on złego nie przeszedł, jakie katusze go nie spotkały. A tak naprawdę mi i rodzinie żyje się w Poznaniu bardzo dobrze. Zostajemy tutaj. Jeden syn poszedł do szkoły, drugi się tu urodził. Czuję się tu bardzo dobrze. Natężenie tej otoczki to tylko ten ostatni rok. Wcześniej dostawałem głównie ja, ale bardziej się rozchodziło po reszcie. Przez słaby sezon Lecha wszystko się nawarstwiło. Nie chcę, by wyszło z tego wywiadu, że musiałem gdzieś się chować, bo każdy jechał ze mną o wszystko. Nie, na ulicy przez całe siedem lat miałem dwie głupie sytuacje. Jedną po Pucharze Polski. Wyszedłem z synem na rower. Wyjeżdżam z osiedla, mogę jechać w lewo jak zawsze, ale pojechałem w prawo. Biegnie chłopak i zawsze widzisz wcześniej, że ktoś krzywo patrzy i coś się dzieje. Lubię rozmowę, nie lubię się chować. Zaczął ze mną jechać. Że ile on nie pracuje, a my to chuja robimy, a zarabiamy takie pieniądze.

Czyli dobrze, że miałeś rower.

Pogadaliśmy i przybiliśmy pionę. I OK, takie relacje lubię. Ale moment był trudny, bo syn to widział. Druga sytuacja była pod chatą. Jedna osoba czekała na mnie przed domem. Dwadzieścia minut do zbiórki, trzeba wyjść, a ona nadal czeka. Wyszedłem. Był ogień, ale dziś jesteśmy kumplami.

Argumenty, że piłkarze za dużo zarabiają, do ciebie trafiają?

Zależy, gdzie siedzisz. Z perspektywy piłkarza nie, z perspektywy „normalnego” człowieka – tak. Najlepiej nie rozmawiać o pieniądzach.

Poduszka finansowa to jedno, drugie to czy umiesz się po karierze odnaleźć.

Jak żyjesz szeroko i wydajesz po naście tysięcy, będzie ci cholernie ciężko zejść na dwa-trzy. To jest okrutny przeskok. Jak wydajesz teraz siedem i po karierze będziesz miał tylko cztery, jeszcze w miarę przejdziesz i się dopasujesz. Byli piłkarze szukają okazji, żeby dorobić, a często kończy się to fatalnie.

Jesteś gotowy do zakończenia kariery psychicznie i życiowo? Na moment, gdy nie masz wszystkiego podstawionego pod nos?

Nie jestem gotowy, bo czuję się dobrze, nic mnie, odpukać, nie boli. Będę grał. Nie wyobrażam sobie jednak, że kończę karierę w czerwcu i nie mam zajęcia. Niektórzy zawodnicy potrzebują kilku miesiące wakacji, ja tego nie chcę. Kończę i wiem, że za dwa tygodnie jestem tu i robię to i to. Nie mam poduszki bezpieczeństwa, że mógłbym nie robić nic. Wiecie jak jest w biznesie. Jest fajnie, a władujesz się w coś grubszego i jest ciężko. Granica jest bardzo cienka.

Gdzie siebie widzisz?

Już wiem, co będę robił, ale na razie chcę grać.

W Polsce czy zagranicą?

Chciałbym zagranicą. Ale nie wiadomo, zależy od oferty. Nie jest tak, że mam siedem propozycji na stole i sobie wybieram: tam sobie polecę, tam kawkę wypiję.

Z tobą jest trochę jak z Kucharczykiem, którego przywiązanie do Legii jest dużą przeszkodą w negocjacjach z innymi polskimi klubami.

Na pewno tak jest. Są kluby, do których ja nie pójdę, są kluby, które mnie nie będą chciały. Wachlarz jest niewielki. W Ekstraklasie zostało może pięć klubów, w których potencjalnie mógłbym zagrać.

Przez szatnię Lecha przez lata przewinęło się wielu młodych chłopaków, ci którzy odeszli wciąż są młodzi. Który z nich może zaskoczyć Europę, ma największy potencjał?

Każdy z tych chłopaków jest trochę inny piłkarsko i życiowo. U młodych to bardzo ważne. Myślę, że Gumny. Ma takie cechy, których nie widać zbyt często. To nie jest prawy obrońca, który jedzie po kresce i ma tylko super wrzutkę. Ma zwrotność, jeden na jeden, balans, mental.  Janek Bednarek ma ogromny potencjał piłkarski, a poza tym to mega ułożony gość, bardzo inteligentny, nie znam drugiego takiego, żeby w tak młodym wieku żył według swoich zasad i wiedział od początku co chce w życiu osiągnąć. Gdy wchodził do szatni, nie trzeba było go wprowadzać czy podpowiadać. Wiedział, kiedy mógł zagadać, jak nie grał, to nie trzymał głowy w dole. Widać było, że ma swoją drogę, którą podąża.

Nie jest trochę wyniosły?

To pewność siebie, a nie wyniosłość.  Mówi, to co myśli.  Niektórzy uważają, że jak ktoś jest młody to ma pokornie siedzieć cicho. Ale jak już coś zagrałeś, to bądź taki, jaki jesteś. Gdy pojechaliśmy na obóz, mieliśmy obaj swoją rozpiskę indywidualną. Janek szedł po starego i mobilizował: – Trała, musimy to zrobić!

BELEK 21.01.2019 ZGRUPOWANIE LECHA POZNAN W TURCJI - TRENING --- LECH POZNAN TRAINING CAMP IN TURKEY LUKASZ TRALKA VERNON DE MARCO RAFAL JANICKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

A z tych najmłodszych? Kto ma największy potencjał?

Z tych co nie wyjechali Guma, rowniez Józiu, choć w sumie on nie jest młody (śmiech). Jeszcze rok i wyjedzie.

To prawda, że wyjechałby wcześniej, gdyby nie ty?

Myślę, że mogłoby tak być.

Mówimy o ofercie z Leeds.

Poszliśmy na kawkę i powiedziałem mu to, co myślę – że nie jest gotowy na to, by być siódmym skrzydłowym w Leeds. Przeszedłby tam za darmo i takich jak Józiu byłoby kilku. Wypaliłby jeden, a czy byłby to akurat on – mało prawdopodobne. „Nie jesteś gotowy, musisz zagrać więcej meczów, nabrać pewności, poprawić umiejętności. Wyjedziesz za inne pieniądze, z pewniejszą pozycją i to będzie dla ciebie zdecydowanie lepsze”. Uważam, że dobrze zrobił. Kto jeszcze? Zaskoczył mnie Marchewa. Szesnaście lat jak wchodził do pierwszej drużyny. Graliśmy gierkę z rezerwami, oglądałem ją z boku. Wszyscy go chwalili, ale ja wtedy nie widziałem w nim nic szczególnego. Za dwa miesiące przyszedł do pierwszego zespołu i dopiero podczas treningu zobaczyłem, co naprawdę potrafi. To typowa dziesiątka, mega dobrze się porusza między strefami. Trochę jak Sebek Mila, zawsze musiałem rozglądać się na lewo i prawo, bo zawsze mi uciekał za plecami, nie mogłem go namierzyć. Marchewa ma to samo, wie gdzie stanąć, jak się z piłką odwrócić.

To ważne, gdy młody czuje, że ma u starszego wsparcie. W starych czasach początki były ciężkie. Pamiętam, jak wyszedłem na pierwszy trening, kapcie predatory, ale już drugi rzucik, za 150 złotych. Spodenki firmowe, ale koszulkę miałem w serek, taką jak idziesz do kościoła. A to były testy. Jak mnie zobaczyli na treningu, mieli taką bekę, że nie mogli wytrzymać. Jechali ze mną dwa tygodnie. Trener Pietrzak kazał robić żabki, a ja żeby się pokazać, robiłem je tak, że przez dwa tygodnie nie mogłem zejść ze schodów. Czwórki betony. Później mi dali jeszcze chwilę czasu i w końcu mnie wzięli.

Z Widzewem też mam fajną historię. Graliśmy razem w Pogoni z trenerem Probierzem. Pompował mnie niesamowicie, że przede mną kariera. Trochę byłem jego „synkiem”. Poszedłem do Widzewa na wypożyczenie, zrobiliśmy awans do Ekstraklasy, nie wiedziałem, czy wracam do Pogoni, czy Widzew chce mnie zostawić.  I trenerem Widzewa został wtedy… Michał Probierz. Zadzwoniłem więc zapytać, czy chce mnie w drużynie.

– Cześć – zacząłem.

– Dzień dobry…

Jak zaczął „dzień dobry” to już wiedziałem, że jestem out. Powiedział, że no, nie wiadomo, czy będą pieniądze, to się wszystko okaże… A jak ci trener nie chce powiedzieć wprost, to powie ci tak, żebyś zrozumiał naokoło.

Czułeś się oszukany?

Oszukany nie, ale inaczej jakby powiedział… W stylu: „Trała, graliśmy przed chwilą w jednej drużynie, więc nie chcę takiej sytuacji, wracaj do Pogoni”. Wyszło dziwnie.

Do Widzewa trafiłem dość nagle, miałem już ustalony kontrakt w Łęcznej na trzy lata na świetnych warunkach. Miałem pojechać na drugi dzień i podpisać. Wieczorem zadzwonił prezes Boniek i tak mnie zmielił… Wiecie, jaką ma gadkę. Że gdzie ja jadę, że Widzew to wielki klub. Pół godziny przez telefon wystarczyło, wsiadłem rano w samochód i podpisałem półroczne wypożyczenie na dużo gorszych warunkach.

Chciałbym powiedzieć jeszcze coś o Lechii, bo jak jadę do Gdańska, to mnie wyzywają od Judasza. Coraz mniej tego jest, bo sporo lat minęło, ale wciąż krąży taka opinia. Opowiem jak było, żeby wszyscy wiedzieli. Pojechałem do Lechii na testy z ŁKS-u. Zrobiłem wcześniej operację stawu skokowego, wyrosła mi narośl. ŁKS nie miał siana, ja też, ale zapłaciłem za swoje ostatnie grosze. Ledwo łażę, jestem bez klubu, będzie ciężko pewnie coś znaleźć. Czas mija i nic. Ani kontraktu, ani zdrowia. Dzwoni Radek Michalski, czy bym nie przyjechał na testy. Pewnie, że bym przyjechał, tylko że dwa tygodnie temu miałem operację i jeszcze średnio z bieganiem. „Dobra, potrenujesz, zobaczymy”. Wsiadłem w samochód, VW Polo, przejechałem 700 kilometrów. Pierwszy trening, drugi… No, piłki nie mogę kopnąć.

– Sparing mamy, prezesi chcą cię zobaczyć, musisz zagrać – powiedział mi wtedy trener Kubicki.

– Trener, ale ja piłki nie mogę kopnąć, daj mi trochę czasu.

– To kop tylko z pierwszej, obojętnie, chcą tylko widzieć, że jesteś.

– No dobra.

Zagrałem połówkę, choć to duże słowo: po prostu byłem na boisku. Zachodzę na drugi dzień do szatni, chłopaki coś czytają.

– Ty, Trała, co się stało?

– Ale co?

– No zapytali trenera o ciebie, a on: „to on był na boisku? Nie widziałem go”.

No to dobrze się zaczęło… Trzeba się pakować. Zostało tydzień do obozu, zaczynam biegać, lekko kopać, ale do końca nie było wiadomo, czy mnie wezmą. W końcu pojechałem. Dwa tygodnie biegania, dużo bez piłki, ale czułem się naprawdę dobrze przygotowany. Przyjeżdża Radek, wołają mnie do pokoju, szansa jest, ale jeszcze nie wiadomo. Proponują maksymalnie półtora roku za średnie pieniądze. Ja byłem zadowolony, że w ogóle chcą podpisać, więc się porozumieliśmy.

W pierwszym meczu pojechaliśmy do Piasta Gliwice, który miał drugie miejsce. Wchodzę w 60. minucie, przegrywamy 0:2 i strzelam sobie swojaka na 0:3. No to się zaczęło. Następny mecz u siebie… Tymczasem trener dał mnie do pierwszego składu, wyrzucił pięciu-sześciu piłkarzy poza osiemnastkę i wygraliśmy pięć meczów z rzędu. Odpaliło, awansowaliśmy do Ekstraklasy, został mi rok kontraktu, super się czułem, stadion, kibice. Parę bramek strzeliłem, Beenhakker powołał mnie do kadry. Zostało mi pół roku kontraktu, Radek chciał przedłużyć. Podnosili mi pieniądze, ale jednocześnie miałem sygnały z innych klubów, że jest przepaść w zarobkach. Powiem szczerze po latach: chodziło o pieniądze, normalna rzecz. Chciałem dwa-trzy tysiące więcej. Gdyby mi to dali, podpisałbym z Lechią i nie wiem czy nie byłbym tam do tej pory. Ale dostałem pięć ofert i każda była lepsza nie o dwa razy, a o trzy-cztery. Naprawdę przepaść, zwłaszcza dla chłopaka, który nie miał wtedy jeszcze zbyt wiele. Gdybym myślał trochę inaczej, pewnie bym został. To wtedy dostałem super kontrakt z Polonii.

Zabrzmiało, jakbyś żałował.

Nie, nie żałuję. Żałuję tylko tego, że zepsuły się relacje, o od tamtego czasu krzyczą, że Judasz, że uciekł.

Taka zbitka Polonia Warszawa plus Lech Poznań sprawia, że być może jesteś rekordzistą, jeśli chodzi o trenerów, u których pracowałeś.

No tak, grałem już chyba u wszystkich. Przez trzy lata w Polonii miałem ich trzynastu.

Gdyby ktoś miał napisać książkę o trenerach, miałbyś największe podstawy.

Ale w Lechu przez siedem lat było ich sześciu czy siedmiu, w innych klubach jest podobnie.

Zmierzamy do tego, że jakiego trenera z nazwiskiem wymienimy, to cię trenował. Nauczyłeś się czegoś od każdego, czy byli tacy, od których się nie nauczyłeś kompletnie nic?

Jeden mnie mocno wkurwił. Jacek Grembocki. Polonia grała z NAC Bredą. Prezes Wojciechowski zatrudnił do klubu fachowca z Holandii, woła mnie, ja z angielskim wtedy średnio – wtedy, bo teraz much better, w szatni częściej po angielsku się gada – i mówi, że przyjeżdżają mnie oglądać Middlesbrough. Powiedział, żebym zagrał jak zawsze, nic wielkiego nie muszę pokazać, normalny mecz i lecimy. Kurde, to lecimy! Na odprawie przedmeczowej usłyszałem, że Grembocki postawił mnie na prawej pompie, a na szóstce dał 17-latka, Daniela Ciacha, który nie grał jeszcze nigdy w pierwszym składzie. W przerwie dostałem wędkę. Myślałem, że rozjebię pół szatni. Na prawej pompie przeciągnęli mnie ze cztery razy, zacząłem łykać powietrze, a tego skauta nie widziałem już nigdy. Do Middlesbrough lecę więc do tej pory. W trzech następnych meczach dostałem zmianę w przerwie.

Na Camp Nou prywatnym samolotem też już się nie wybierasz?

Niesamowita przygoda… Grubo było w tej Barcelonie. Dziesięć lat temu prywatny odrzutowiec, hotel, dobre restauracje. Pamiętam, że miałem przewalone w chacie. Cała rodzina z mojej strony przyjechała do mnie. Siadamy po meczu w domu, żona szykuje kolację. I nagle dzwoni jakiś pracownik od prezesa Wojciechowskiego: – Bierz torbę, pakuj się, za godzinę lecimy do Barcelony.

Cholera, jak to teraz żonie powiedzieć. Muszę lecieć, chcę lecieć, zrobię wszystko by lecieć, ale jak to powiedzieć, by było najłagodniej. Po trzech zdaniach już widzę, że jestem w tarapatach. Ale spakowałem się i poleciałem. 5:0 dla Barcelony z Realem, mecz niesamowity. Poszliśmy do restauracji, kelner pyta co zamawiamy, a prezes patrzy w kartę i mówi: –Wszystko po kolei! Szampany Don Perignon strzelały jak fajerwerki. Prezes miał gest.

Jak jeszcze się odwdzięczał?

Mieliśmy wejściówki. Wszędzie jest tak, że masz płacone za wygrany mecz, a w Polonii była premia za sam występ w pierwszej jedenastce. Jakiś dziennikarz to podchwycił, doszło to do prezesa, więc zawołał po kolei zawodników.

– Trała, piszą wszędzie, że te wejściówki są takie, trzeba to zmienić. Nie może być za przegrany mecz! No jak!

– No tak, prezesie, jaki ma prezes pomysł?

– Ile jest meczów w miesiącu?

– Ile tam masz tej wejściówki?

– (Strzelam bo już nie pamiętam) 4 tysiące.

– Cztery razy cztery, ile to jest?

– 16…

– Dopisz mu tam do kontraktu na stałe, a wejściówki skasuj!

I problem rozwiązany. Miał potężne finanse i gdyby miał lepszych doradców, osiągnąłby o wiele, wiele więcej.

A może ty jesteś już tak finansowo zbudowany, że teraz dla frajdy będziesz grał w Stali Rzeszów, o czym niedawno pisano?

Ostatnio byłem na turnieju syna, wpadłem na mecz. Sporo osób do mnie potem pisało, czy idę do Stali. Ale jako prezes, dyrektor? Czy jeszcze do grania? Na szczęście, okazało się, że do grania (śmiech). Nie mam na razie planów grać w Stali, chociaż znam właściciela i mamy dobre relacje.

Rozmawiali KRZYSZTOF STANOWSKI i JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyk & 400mm.pl

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...