Ze względu na budżet, wyniki w ostatnich latach, ale i jakość poszczególnych piłkarzy, Legia jest jedynym klubem w Polsce, dla którego drugie miejsce to ewidentna porażka. Liczy się tylko mistrzostwo, które udawało się zdobywać w poprzednich sezonach nawet mimo kuriozalnych błędów. Wojskowi mogli więc pomyśleć, że cokolwiek zrobią – czy zatrudnią największego parodystę na trenera, czy nie dojadą na mecz, czy wystawią w ataku kierowcę autobusu – i tak zdobędą mistrza. No, ale tym razem ewidentnie przegięli, tak, że nie mogła wybaczyć tego i ekstraklasa, liga, która ma wielkie serce dla różnych pomyłek.
FABUŁA
Legia jak zwykle przystąpiła do rywalizacji później. To znaczy, niby sezon zaczął się dla niej o tej samej porze, co dla reszty zespołów, ale warszawiacy – już powoli klasycznie – przebimbali sobie część lata. Spodziewano się, że i tak czy siak wiele to w ostatecznym rozrachunku nie zmieni, ale tym razem znalazła się drużyna, która w przeciwieństwie do Lecha, Jagi czy Lechii w ostatnich latach, nie pękła.
OSCAROWA ROLA
Tak jak napisaliśmy przy okazji rankingu środkowych pomocników – Sa Pinto narobił w Legii dużo głupstw, ale coś mu wyszło. Pisząc „coś”, mamy na myśli „ktoś”, czyli Andre Martins. Patrzysz na niego i widzisz, że obserwujesz piłkarza, a nie kogoś, kto wylosował korki i getry na festynie. Piłka go słucha, nie musi za nią gonić przy każdym przyjęciu, potem wie, gdzie podać, po co podać i z jaką siłą. Pokazują to statystyki – dwa gole, jedna asysta i cztery kluczowe podania przy średniej 5,48 to bardzo sympatyczne liczby, skoro mówimy o gościu, który ze swojej pozycji do pola karnego trochę ma i bardziej reguluje grę z tylnego siedzenia.
Nie ma przypadku w tym, że Martins ma swoim CV Sporting i Olympiakos, nie ma przypadku, że tu i tu trochę grał, a nie siedział i patrzył. Gdyby reszta kolegów Martinsa z Legii dobiła do jego poziomu, dziś pewnie nie mówilibyśmy o rozczarowaniu sezonem.
CZARNY CHARAKTER
Zazwyczaj wrzucaliśmy tutaj piłkarzy, ale cóż, musimy zrobić wyjątek i wytknąć palcem Dariusza Mioduskiego. No bo tak jak napisały mu trybuny: jedyną jego wizją jest brak tej wizji. To było trudne do zrobienia, doprowadzić klub, który tak niedawno grał z niezłym powodzeniem w europejskich pucharach do regularnych kompromitacji w Europie, a teraz braku mistrzostwa. Mimo że zwycięski Piast według oficjalnych danych dysponuje budżetem kilkukrotnie mniejszym.
Pisaliśmy, że Legia przegięła, ale w zasadzie przegiął Mioduski. Myślał, że mistrzostwo samo się zrobi. A tak to już jest, jeśli chodzi o sport – gdy Mioduski coś myśli, zazwyczaj jest odwrotnie.
DRUGI PLAN
Nie miał łatwego startu w sezon Artur Jędrzejczyk. Najpierw on i reprezentacja przerżnęli mundial, potem obudzono się w Legii, że Jędza zarabia za dużo i w sumie czemu tak jest, mógłby grać za siatkę jabłek i nie marudzić. Obrońca więc nie występował, w Europie zastępował go choćby Phillips, pamiętamy, z jakim skutkiem. No, ale w końcu Legia z piłkarzem się dogadała, ten wrócił do składu i w dwóch pierwszych meczach strzelił dwie bramki. Potem prezentował dość równą i dobrą formę, trzymał obronę Legii. Miał oczywiście też szczęście w meczu z Lechią, ale wtedy po prostu ratował zespół.
MONTAŻ
Sezon zaczął Klafurić, który po nieprzeszkodzeniu w dublecie, myślał, że jest nieślubnym dzieckiem Mourinho czy innego Ancelottiego, więc zaczął grzebać w taktyce i tak wszystko popsuł, że Legia męczyła się na wyjeździe z Cork City, a potem nie potrafiła nawet wymęczyć Trnawy i Chorwat został pogoniony.
Zmienił go Sa Pinto, którego wystarczyło poszukać trzy minutki w Google, by dowiedzieć się, że jest wybuchowy, kłótliwy i nie wytrzymuje w klubach przesadnie długo. No, ale te trzy minutki przerosły Mioduskiego, więc oddał trenerowi władzę, dał spory kontrakt i liczył, że pyknie. No bo co może pójść nie tak… Oczywiście wszystko to, o czym mówili dziennikarze śledzący pracę Pinto wcześniej, się potwierdziło. Portugalczyk kłócił się z każdym, z samym sobą pewnie też, jednocześnie nie szły za tym wyniki (0:4 na Wiśle…) i dostał kopa w dupę. Kosztownego kopa w dupę.
No, a teraz jest Vuković, wzięty z braku laku. Może wypali, może nie wypali, na razie jest bliższy tego drugiego wyjścia, skoro frajersko przerżnął tytuł. Jednak kontrakt został podpisany już wcześniej – bardzo logicznie – więc Serb póki co pracuje dalej.
Przypadek, tym wszystkim rządzi przypadek. A może prezes z przypadku. W ewentualnej ekranizacji widzimy w tej roli Adama Sandlera, który grał już milionera z przypadku, ojca, golfistę i cholera wie, kogo jeszcze.
MOMENT, W KTÓRYM SCENARZYSTA POPŁYNĄŁ ZA BARDZO
Wziąć Agrę i liczyć, że odpali. Bujał się chłop po różnych zespołach, rzadko prezentował się jako lotny piłkarz i widać było, że głównym powodem jego transferu jest taka sama narodowość, jak trenera. Mimo tego nikomu nie zaświeciła się w klubie czerwona lampka. Gratulacje.
EFEKTY SPECJALNE
Cudowna scena.
DIALOGI, KTÓRE PRZEJDĄ DO HISTORII
– Respect, respect, respect…
(pięć minut później)
– Fuck you!
Wiadomo kto postępował w podobny sposób.
NAGRODA NA GALI
Nagrodę dla prezesa roku wręczy Ricky z Chłopaków z Baraków. – To nie jest tak, że prezes Mioduski traci pieniądze. Ktoś zabiera tych piłkarzy i trenerów, rozwiązuje z nimi kontrakt i ich nie ma. Moim zdaniem wcale nie przepłaca.