Tylko jednemu menedżerowi udało się w tym sezonie sprzątnąć Pepowi Guardioli krajowe trofeum sprzed nosa. Ten gość to Chris Wilder.
Z każdej innej rywalizacji Katalończyk wychodził zwycięsko. Carabao Cup przyklepał już w lutym, Premier League i FA Cup zgarnął tydzień po tygodniu w maju. Podobnie zresztą jak nagrodę Menedżera Sezonu w Premier League sponsorowaną przez bank Barclays.
Gdy jednak oddano głos menedżerom, ci nie postawili na zdobywcę 198 punktów w dwóch kolejnych sezonach Premier League. Na menedżera roku wszystkich angielskich lig zawodowych wybrali właśnie Chrisa Wildera. Człowieka stojącego za wyczekiwanym od dwunastu lat powrotem Sheffield United do „ligi szampańskiej”, jak Wilder nazywa Premier League.
Ale czy można się temu wyborowi dziwić?
Czy aby na pewno potrójna korona Guardioli przebija to, czego dokonał z Sheffield United? Przejętym w League One po najgorszym finiszu od 33 lat i w trzy sezony doprowadzonym do Premier League.
Stoke City by w sezonie 18/19 powrócić do Premier League wydało na transfery prawie 57 milionów funtów, Nottingham Forest 24,7 miliona, Middlesbrough – 19,3. Żaden z tych zespołów nie doczłapał się nawet do baraży. Sheffield United wydało zaledwie sześć mlionów, dokonało tylko dwóch transferów gotówkowych. Klubowy rekord transferowy pobił pozyskany za 4 miliony z maleńkim hakiem z Brentford John Egan, zimą za niecałe 2 kadrę uzupełnił Oliver Norwood z Brighton.
Mało tego. Pięciu graczy, którzy dwa lata temu dali Sheffield awans z League One, było jednocześnie kluczowymi zawodnikami także i dla niedawnego awansu do Premier League. Piątym strzelcem całej ligi został obecny w klubie od czterech lat napastnik Billy Sharp, gość z potencjałem na bycie dla Sheffield tym, kim dla Brighton jest Glenn Murray. Jednym z zaledwie dwunastu graczy w Championship z dwucyfrową liczbą asyst – John Fleck, po którego Wilder sięgnął trzy lata temu, przed swoim pierwszym i ostatnim sezonem z United w League One.
Wildera charakteryzuje bowiem umiejętność pracy z ludźmi. Rozwijania nawet tak doświadczonych piłkarzy, że zmiana ich nawyków wydaje się niewiele łatwiejsza od nauczenia konia jedzenia nożem i widelcem. Patrząc na skład wydawałoby się, że z zawodnikami otrzaskanymi dziesiątki razy z rzeźnikami niższych lig można grać tylko futbol a’la Tony Pulis. Z obrońcami wypatrującymi celów podań dziesiątki metrów przed sobą, pomocnikami których szyje bolą od śledzenia piłek przelatujących im nad głowami i napastnikami, których największym atutem są łokcie.
Tymczasem Wilder z materiału jaki miał, uszył naprawdę ciekawy taktycznie zespół, którego znakiem firmowym stali się środkowi obrońcy pełniący w fazie ataku rolę wahadłowych. Nie będę się w tym temacie szczególnie mądrzył, odsyłam do doskonałego materiału przygotowanego przez trenera Stuarta Englanda dla footballdna.co.uk (TUTAJ – KLIK!)
Nie chodzi już nawet o sam pomysł, który stał się cechą charakterystyczną Sheffield United, a o to, jak Wilder zaadaptował do niego piłkarzy, którzy na bokach obrony – o pozycji wahadłowego nie wspominając – wystąpili w garstce meczów w całej swojej karierze lub wcale. 25-letniego Jacka O’Connella i 30-latka Chrisa Bashama. Menedżer Sheffield nauczył stare psy nowych sztuczek, a te odpłaciły mu się wiernością i niezłomnością na przestrzeni całego sezonu.
Ich sposób gry rozstrajał obrony rywali, przeciwnicy nie mieli pojęcia, jak kryć przeciwko Sheffield. Szable doszły do perfekcji w wykonaniu, dzięki czemu w drugiej połówce sezonu nie miały sobie równych. Punktowały na poziomie, jaki na przestrzeni całych rozgrywek gwarantowałby 102 punkty. Broniły zdecydowanie najlepiej w lidze – druga najlepsza defensywa drugiej części sezonu, ta Sheffield Wednesday, dała sobie wbić i tak o osiem bramek więcej.
Swojski innowator. Tak można najkrócej scharakteryzować Wildera. Z jednej strony zaskakuje pomysłami taktycznymi, z drugiej – to swój chłop. Zakochany na zabój w Sheffield, dla którego grał na przełomie lat 80. i 90. Wystarczy posłuchać, jak w jednym z telewizyjnych wywiadów z początku roku opowiada o tym, jak idąc do swojego fryzjera mija kolejne miejsca, w których był setki razy, jak wyobraża sobie, co będzie się działo pod ratuszem, gdyby udało się wywalczyć kolejny awans.
No debate. Best speeches of all time in no particular order…
⏺️ "We'll fight them on the beaches." WC
⏺️ "Ich bin ein berliner." JFK
⏺️ "I have a dream." MLK
⏺️ "Every three weeks I need me hair cutting…" CW pic.twitter.com/2umLA7Dghu— DEM Blades (@DEM_BLADES) February 16, 2019
Błysk w oku, wręcz wzruszenie. Widać, że ten człowiek, gdyby było trzeba, dałby się pokroić, gdyby od tego zależał los klubu.
Wilder jako menedżer bynajmniej nie wyskoczył znikąd. Choć mogłoby się tak wydawać, w końcu nigdy wcześniej nie prowadził drużyny na poziomie Championship, a swoje doświadczenie jako trener zdobywał nawet w Sunday League. – Wybierałem zespół w klubie nocnym sobotniej nocy o wpół do pierwszej – wspominał tamte czasy w materiale Sky Sports.
To żaden Marcelo Bielsa z niesamowitą historią i CV dłuższym niż Tamiza. Nawet nie żaden Daniel Farke, który jest kolejnym ze szkoleniowców po Davidzie Wagnerze, którzy mogą się pochwalić terminowaniem u Juergena Kloppa.
Owszem, Wilder grał z Sheffield United w First Division, ale jako zawodnik nie zapisał się w historii Premier League niczym spektakularnym. Trenerska ścieżka to jednak pasmo sukcesów. Dość powiedzieć, że Wilder – choć w zawodzie jest niemal dwóch dekad – nigdy nie został z żadnego klubu zwolniony. Gdy odchodził po 184 meczach z Oxfordu, to tylko dlatego, żeby dwa dni później podpisać kontrakt z Northampton.
Tam zanotował ogromny sukces. W tym samym czasie, gdy Leicester City zostawało sensacyjnym mistrzem Anglii, mistrzostwo League Two – nie mniej zaskakujące – zdobyło właśnie Northampton. Jeszcze w listopadzie klub stał na krawędzi bankructwa i trzeba było zaledwie delikatnego podmuchu wiatru, by ostatecznie runął w przepaść. Nieuregulowane podatki sprawiły, że Urząd Skarbowo-Celny wydał nakaz likwidacji. Były prezes David Cardoza miał zostać aresztowany za zdefraudowanie 10,5-milionowej pożyczki od miast na przebudowę jednej z trybun. Wilderowi nie płacono wtedy od dwóch miesięcy.
Ale wydarzył się cud. Klub znalazł nowego prezesa, długi zostały spłacone, a zespół scementowany trudnym doświadczeniem został mistrzem League Two. Ekspert od awansów znów to zrobił – wcześniej dokonywał podobnych rzeczy i z Alfreton Town, Halifax Town i Oxford United. Z pierwszą z tych drużyn zdobył nawet cztery trofea w 27 tygodni u sterów: Northern Counties (East) League Premier Division, League Cup, President’s Cup i Derbyshire Senior Cup.
Naturalnym stał się kolejny krok do przodu. Ten najświeższy, do Sheffield, gdzie Wilder natychmiast zdobył serca kibiców i – co najważniejsze – piłkarzy. Wymagający, owszem. Ale i potrafiący odpuścić, kiedy trzeba. Gdy jasnym stało się, że jego pierwszy sezon jako menedżera na Bramall Lane okraszony zostanie powrotem do Championship, na pierwszy trening po klepnięciu tego osiągnięcia przyszedł z kratą piwa, gratulując swoim ludziom znakomitej roboty i pozwalając na odrobinę leżingu zamiast tradycyjnych zajęć.
Minęły dwa lata i znów mógł to zrobić. Mógł oblać piwem reportera Sky Sports, zostać bohaterem przyśpiewki zaintonowanej podczas kończącej sezon imprezy.
https://twitter.com/SUFC_tweets/status/1122622119203020800
A stracił na rzecz Bournemouth swojego najlepszego zawodnika Davida Brooksa, jedną z rewelacji zakończonego niedawno sezonu Premier League. Przecież poprzedniego lata zagroził odejściem z klubu, gdy nie do zniesienia stały się przepychanki dwóch 50-procentowych udziałowców, Kevina McCabe’a i saudyjskiego księcia Abdullaja bin Musa’ada bin Abdulaziza Al Sauda. Wildera tak zahartowała jednak praca w trudnych warunkach – czy to w Northampton, czy wcześniej w Halifax, które przeszło w stan likwidacji z końcem sezonu 2007/08 – że potrafił mimo wszystko w lidze uznawanej za najbardziej wymagającą na świecie osiągnąć wynik, jakiego nikt się po jego zespole nie spodziewał. Sam chyba też nie wyobrażał sobie odejścia ze swojego ukochanego klubu w takiej chwili.
Dziś jest już najlepszym menedżerem Football League wybranym przez swoich kolegów po fachu. Jednym z dwudziestu szkoleniowców, którzy w przyszłym sezonie dostąpią zaszczytu prowadzenia swojej drużyny w Premier League.
I co w tym wszystkim najbardziej inspirujące – nie da się stwierdzić, gdzie jest jego sufit. Jak dotąd przebijał bowiem każdy kolejny, jaki pojawiał się mu nad głową.
SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl