Reklama

Jak KTS Weszło wchodził do Serie A

redakcja

Autor:redakcja

22 maja 2019, 12:20 • 6 min czytania 0 komentarzy

Jest niedziela, 19 maja 2019 roku. To wtedy rozpoczęło się wypełnianie gabloty niewielkiego, warszawskiego klubu B-klasy, który niemalże równo rok po rozegraniu swojego pierwszego meczu, przypieczętował historyczny sukces – awans do rodzimej Serie A.

Jak KTS Weszło wchodził do Serie A

Ostatnie dni dla KTS-u Weszło to kolejne sukcesy. Oprócz ukarania niesfornego Wojciecha Kowalczyka karą finansową za przeklinanie podczas meczów, o co ironicznie wnioskowali oficjele KTS-u w strukturach Komisji Ligi, klub sfinalizował transfer dwóch kongijskich juniorów, którzy dzień przed historycznym spotkaniem wylądowali w Warszawie.

Historia tego transferu i perypetii, z jakimi piłkarze borykali się w czasie podróży z Kongo, to dla polskiego kibica nieco humorystyczny obraz prawdziwie smutnej sytuacji tamtego rejonu świata. To jednak temat na zdecydowanie inny, z pewnością dłuższy materiał. Dziś pewne jest jedno, wszyscy czekali na zapowiedziany debiut tajemniczego zawodnika.

Jest niedzielny poranek, chwila po godzinie 10:00. Powoli zbieram się do wyjścia w kierunku stadionu przy Potockiej 1, gdzie KTS Weszło ma wbić dziś ostatni gwóźdź do deski z napisem awans. To moja pierwsza wizyta na meczu KTS-u, zatem oczekiwania mam spore – nie tylko piłkarskie, ale także organizacyjne. W końcu gdzie indziej można przez cały rok podziwiać piłkarską rywalizację, przegryzając darmową kiełbaskę z grilla, i zapijać ją zimnym, również darmowym piwem? Ten mecz ma być szczególny, przecież oprócz oczekiwania na awans, wszystkie oczy będą skierowane na kongijskie koty, zresztą jeden z nich – Fundambu Merveille – ma w tym historycznym spotkaniu zadebiutować. Szczerze? Pomimo że to tylko B Klasa, autentycznie nie mogę się doczekać.

Już na dwadzieścia minut przed meczem nad obiektem roztacza się atmosfera piłkarskiego święta (piłkarskie święto pachnie przecież grillem i piwem). Trybuny zapełniają się bardzo szybko. Rzut okiem na murawę – tam w rozgrzewkowym „dziadku” bryluje dzisiejszy debiutant Fundambu, pokazujący swoje świetne wyszkolenie techniczne.

Reklama

Stadion wypełniał się kolejnymi dziesiątkami kibiców. Do meczu pozostało 10 minut, więc postanawiam odwiedzić klubowe stoiska. Taktycznie, póki nie ma kolejek, najpierw udaję się do miejsca, gdzie sympatyczny pan rozlewa złocisty trunek. Faktycznie, piwo jest i zimne, i darmowe. Następnie odwiedzam kolejne stoisko, gdzie z gustem wyselekcjonowana pani ekspedientka zachęca klientów do zakupów nie tylko szeroką ofertą klubowych gadżetów, ale także swoją przemiłą aparycją. Uzbrojony w szalik i piwo czekam na pierwszy gwizdek.

W samym projekcie pod nazwą KTS Weszło może imponować sporo rzeczy, mnie zaimponowała przede wszystkim frekwencja. Widok pełnych trybun na meczu B-klasy jest rzadki jak sukcesy polskich drużyn w europejskich pucharach.
Pierwszy raz na KTS-ie? – zagaduję do kibica, który staje obok mnie tuż po pierwszym gwizdku sędziego.
Drugi raz i już wiem, że nie ostatni. Ta atmosfera wciąga – odparł.

I tu trzeba postawić kropkę. Każdy, kto chociaż raz poszedł na mecz KTS-u, na pewno polubi ten styl spędzania niedzielnego przedpołudnia. Kultura, dużo humoru, radosne śpiewy, a na trybunach sporo znajomych twarzy. Teraz chociażby można było tu spotkać Bogusława Leśnodorskiego czy Sebastiana Fabijańskiego. Świetny, rodzinny piknik, który pozwala spojrzeć na futbol z innej perspektywy niż kibolskie porachunki i wieczne „jechanie z kurwami”.

Cóż, pierwsze minuty spotkania to klasyczny, swojski mecz walki (walki o wymienienie czterech celnych podań z rzędu i sprowadzenie piłki do ziemi na dłużej niż dziesięć sekund). Mimo to, z biegiem czasu przewaga KTS-u była coraz bardziej widoczna. Piłkarze AP Brychczy obrali sobie za cel, aby przede wszystkim nie stracić bramki i przez ponad pół godziny z postanowieniem tym wytrzymali. Trzeba powiedzieć, że reprezentantom najbardziej medialnego klubu B-klasy brakowało skuteczności. Worek z bramkami rozwiązał Damian Sawicki, który pokonał bramkarza rywali w 37. minucie mierzonym strzałem po długim rogu. Z tej części spotkania kibice zapamiętają też dobry, techniczny strzał Fundambu, jednak podkręconą piłkę zmierzającą w okienko odbił golkiper Brychczego. Na trybunach było słychać jęk zawodu, bo bezwzględnie każdy trzymał kciuki za dobry występ importowanego talentu. Ten nie zawodził. Przez całe spotkanie był widoczny, głodny gry i przede wszystkim odważny, a ta odwaga w obcym środowisku piłkarskim i cywilizacyjnym może okazać się kluczem do sukcesu.

Druga połowa to kolejne zrywy kongijskiego talentu, który po przerwie został przesunięty ze środka pola na szpicę. Tu skutecznie wykorzystywał swoje walory szybkościowe i techniczne. Nie miał problemu z wkręceniem w murawę niezbyt zwrotnych defensorów rywali. Czas leciał, a wynik choć korzystny, to dla Weszło wciąż niebezpieczny. W 61. minucie ciśnienie wreszcie zeszło, bo piękne trafienie z rzutu wolnego zaliczył Michał Zdyb. Od teraz ekipie trenera Pawlaka grało się dużo łatwiej. Już cztery minuty później po faulu w polu karnym KTS-u stanął przed szansą podwyższenia prowadzenia. Do piłki podszedł nie kto inny jak Fundambu Merveille i ku uciesze wszystkich na trybunach zamienił jedenastkę na bramkę.

O tym, jak wielkie rzeczy dzieją się w życiu 19-latka z Demokratycznej Republiki Konga opowiedział Krzysztof Stanowski.

Reklama

To dla niego takie wydarzenie, jakbyśmy my wylądowali jutro na księżycu. Ten chłopak przez całe życie żył bez elektryczności i bieżącej wody w jednym z najbiedniejszych krajów świata i grał tam w piłkę za jedzenie. Uchodził za jednego z najzdolniejszych piłkarzy Konga. Aż 7 miesięcy trwały formalności, żebyśmy mogli go tu sprowadzić, bo niestety jego kraj to jedno wielkie więzienie. Udało się i Fundambu zaczyna nowy etap swojego życia. Chciałbym, żebyście byli dla niego wyrozumiali, on nie grał nigdy na takiej murawie, nie miał na nogach takich butów, nie widział takich rzeczy, jakie zobaczył tu wczoraj. To wszystko jest dla niego nowe i myślę, że jego talent zobaczymy w pełni za kilka miesięcy, choć myślę, że już dzisiaj nam daje jego namiastkę – powiedział właściciel KTS-u Weszło.

W międzyczasie sztab KTS-u powoli wyjmował schłodzone szampany z lodówek. Już za chwilę miała rozpocząć się – jak się okazuje – jedyna tego dnia feta w Warszawie. Formalności dopełnili Michał Kropielnicki i Łukasz Kominiak, którzy dołożyli po bramce, ustalając wynik spotkania na 5:0.

No i zaczęło się święto! Strzelały petardy, korki od szampana, a na trybunie pojawiła się nawet raca. Radość wielka i zasłużona, bo projekt, który przez postronnych obserwatorów początkowo traktowany był z przymrużeniem oka, okazał się do bólu profesjonalny i atrakcyjny. Po tym, co dziś widziałem przy Potockiej 1 mogę potwierdzić słowa kibica – ta atmosfera wciąga i sprawia, że chce się na Marymont wrócić. Po piłkarzach widać, że oprócz tego, że dają radość, to sami tę radość czerpią. Oby tak zostało, a zapewne za rok KTS będzie świętował awans do okręgówki. Zyska na tym na pewno całe piłkarskie środowisko, które ceni sobie normalność. KTS to piłka nożna dla każdego. Nawet dla 7-latka, który idzie na mecz tylko po to, aby móc w przerwie na prawdziwym boisku wymienić dwa podania ze swoim ojcem. Róbcie to dalej, bo warto.

Mateusz Majewski

***

To tekst naszego czytelnika. Jeśli chcecie pokazać się w podobny sposób i być może zacząć pisać na poważnie, ślijcie swoją twórczość na 

KU****@WE****.COM











.
Szczegóły TUTAJ.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...