Cisza. Prawie że totalna cisza. Tu zwątpienie, tam irytacja. Gdzieniegdzie kompletna obojętność. W tle pojedyncze okrzyki, ale prędzej litania przekleństw niż chóralne śpiewy.
Warszawa zaśnie dziś wyjątkowo szybko. W ponurym nastroju, z przygniatającym ciężarem rozczarowań, który z każdą kolejną porażką, z każdym kolejnym niepowodzeniem, stawał się coraz potężniejszy.
Nie będzie upojnej nocy na Starówce, nie będzie świętowania przy Kolumnie Zygmunta. Cieszą się Gliwice, smuci się Warszawa, która opuszcza imprezę ze spuszczoną głową i wyczyszczoną kartą kredytową.
Kiedy była równie smutna?
Pewnie w sezonie, gdy mistrzostwo odbijał Lech. Trzy kolejne podejścia to trzy kolejne triumfy. Może nie zawsze w wyjątkowo efektownym stylu, może przypominające bardziej ślizganie się i wykorzystywanie potknięć rywali niż zdominowanie ligi przy jednoczesnym odjechaniu rywalom za pieniądze z Ligi Mistrzów, ale koniec końców udawało się osiągnąć cel.
Tym razem cel, choć momentami wydawał się być na wyciągnięcie ręki, nie został osiągnięty. Tak jak po końcowym gwizdku śpiewali kibice: – Tego mistrza już mieliście, ale wszystko zjebaliście.
Legia, tak samo jak wcześniej, miała kłopoty. Legia, tak samo jak wcześniej, zwolniła trenera. Legia, tak samo jak wcześniej, dołowała w tabeli. Legia, tak samo jak wcześniej, była trapiona przez problemy wszelakie, zabrakło tylko plagi węży, względnie lądowania UFO na stadionie przy Łazienkowskiej.
Problem dla legionistów w tym, że tym razem rywali warszawian – w przeciwieństwie do sezonów poprzednich – nie dopadł syndrom miękkich nóg. Przecież Legia z kilku poprzednich lat podawała przeciwnikom rękę. Co najmniej jedną, czasami i dwie. Myliła się, przegrywała ważne mecze. Stała na skraju przepaści z jedną nogą w górze, a drugą na skórce od banana. A jednak albo spektakularnie zawodził Lech, albo trochę mniej spektakularnie zawodziła Jaga, albo tempa nie dotrzymywała Lechia, albo rady nie dawał Piast Latala.
Innymi słowy: Legia nie była bezbłędna, ale rywale nie wytrzymywali ciśnienia.
W tym sezonie wytrzymał Piast, a nie wytrzymała Legia.
– Legia zagrała kolejny mecz bez ambicji, bez zaangażowania. Skład został zmieniony przez trenera, ale niewiele to dało. Jesteśmy skazani na to, co jest. Na drugie miejsce. Oglądając mecze drużyn, które walczą o mistrzostwo, widziałem zaangażowanie, widziałem walkę. Z Jagiellonią tego nie było. Dobrą grą przez 20 czy 30 minut nie wygrasz spotkania. Przykro było na to patrzeć, ale patrzyłem, bo kibicuję Legii. Bo wierzyłem, że czwarty rok z rzędu na farcie – podkreślam: na farcie – zdobędziemy mistrzostwo. Ale w tym roku farta nie ma, liderem jest zespół, który znajduje się w formie. Jest jasne, komu najbardziej zależy na mistrzostwo Polski – mówił na gorąco po spotkaniu w Białymstoku Jacek Cyzio, który nie ukrywał swojej irytacji tym, co wydarzyło się w ciągu tego sezonu w Warszawie. Pewnie po dzisiejszym meczu nie zmieniłby tonu swojej wypowiedzi.
– Wielokrotnie po meczach Legii w tym sezonie czym prędzej wyłączałem telewizor. Żeby nie słuchać bzdur, które wypowiadali i piłkarze, i trener, i prezes. Coś we mnie pękło, gdy przegraliśmy z Pogonią w Szczecinie, a zawodnicy wyszli jak gdyby nigdy nic i wypowiadali się, że grali rewelacyjnie. No fajnie, ale przegrali. Uważam, że oglądamy inne mecze, wypowiedź prezesa Mioduskiego po spotkaniu z Jagiellonią jest tego najlepszym przykładem. Klasyczne myślenie życzeniowe – mówi o tym, co chciał widzieć, a nie o tym, co widział. Prawda jest taka, że Legia nie ma stylu. Spójrzmy na zespoły, gdzie trenerzy pracują rok czy dwa. Przykład Lechii – Stokowiec wyczyścił zespół i ściągnął ludzi, których potrzebował. Podobnie w Piaście, gdzie wiedzą, co mają grać. A w Legii było tyle zmian, że ci zawodnicy co trzy miesiące mieli nowego trenera. A to nowa sytuacja, nowe koncepcje. I to jest problem, oczywiście jeden z wielu – kontynuował były zawodnik Legii.
*
– Końcówka tego sezonu to burzenie wielu mitów. Choćby takich, że najlepsi piłkarze grają w Legii.
– Wojciech Hadaj.
*
– Stypa, co nie?
– No stypa. Na własne życzenie, przecież sami zajebali.
– dialog kibiców.
*
Nie będzie stwierdzeniem przesadnie kontrowersyjnym, że legioniści po efektownym przegraniu mistrzostwa, trochę w stylu Lecha Poznań z zeszłego sezonu, nie będą podejmowani na mieście ze wszystkimi honorami. Gwizdy niosły się z Żylety przez sporą część spotkania, oczywiście przeplatały je słowa wsparcia na ten jeden, konkretny mecz, by osiągnąć ten jeden, konkretny cel, jakim było mistrzostwo, ale gołym okiem widać było, że z każdą kolejną minutą temperatura rośnie i niebezpiecznie zbliża się do momentu wrzenia. O ile po pierwszym golu nastąpił zdecydowany, całkiem zrozumiały przypływ wiary i nadziei, o tyle wszystko siadło po trafieniu Piasta i, mniej więcej w tym samym momencie, wyrównaniu Zagłębia.
Gdy prowadzenie objęli Miedziowi, jakiekolwiek nadzieje na cud, jakiekolwiek nadzieje na obronę mistrzostwa, pękły jak bańka mydlana. Na chwilę zrobiło się optymistycznie, gdy na Żylecie zawisł transparent “Always look on the bright side on life”, co głośno zaintonowali kibice, śpiewając piosenkę z Monthy Pythona, ale później zaczęła się już jazda bez trzymanki.
– Legia grać kurwa mać!
– Mioduski, gdzie jest mistrzostwo?
– Tego mistrza już mieliście, ale wszytko zjebaliście!
– Amatorzy bez ambicji!
– Mioduski, zmieniaj trenera!
– Mioduski, zmieniaj prezesa!
– Kudłaty, nie znasz się na tym!
I pewnie jeszcze coś. Dość znamienna była sytuacja, gdy piłkarze podeszli pod Żyletę, by podziękować kibicom. Dostali przeogromną porcję gwizdów, ale – jednocześnie słuchając, że są amatorami bez ambicji – brawa bili tak czy siak.
“Mioduski, jedyną twoją wizją jest brak jakiejkolwiek wizji”
Po przegranym mistrzostwie i kompletnie straconym sezonie zaczęła się gadka o tym, kto zapierdala, a kto nie zapierdala, ale może za chwilę będzie zapierdalał. – Wkradła się nerwowość. Rezygnacja, która jest niezrozumiała – zaczął konferencję prasową Aleksandar Vuković, by po chwili przejść do rzeczy – powiedzmy – nieco mocniejszych i bardziej stanowczych.
– Legionista, który się klepie i gada, to żaden legionista. Legionistą jest ten, co zapierdala. Proszę sobie przeanalizować, kto zapierdala. Adam Hlousek to w tej drużynie największy legionista – wypalił i dodał: – Obiecuję, że w tym klubie zostaną nie ci, którzy są uważani za legionistów, ale tacy, których ja ocenię, że są legionistami. Bo widzę więcej niż kibice.
Dość zabawnie brzmiało to w momencie, gdy Adam Hlousek w decydującym meczu sezonu siedział na ławce, a Sebastian Szymański wypalił, że nie czuje się legionistą, bo na bycie legionistą trzeba sobie zasłużyć. Ten sam Szymański, który – wraz z Radosławem Majeckim i wspomnianym Hlouskiem – wyszedł do mix zony. Tak, po jednej z największych porażek Legii w ostatnich latach do dziennikarzy wyszło dwóch młodych zawodników i gracz, który po sezonie opuszcza Warszawę.
*
– Dla mnie jest rzeczą niewyobrażalną, żeby przez cały pieprzony tydzień skupiać się na Lechu. Mówić o tym, kto odpuści, a kto nie odpuści. Wręcz prosić się, sugerować, że warto zagrać na sto procent, bo karma wraca i te sprawy. Tak działali Mioduski i Vuković, ale – mam wrażenie – zapomnieli, że warto skupić się na sobie. Przecież to jest, kurwa, skandal, żeby nie wygrać czterech ostatnich meczów, gdy walczy się o mistrzostwo. Albo chce się walczyć, bo prawdziwą walką bym tego nie nazwał. Jednak nie, najważniejsze jest proszenie się Lecha o dobry wynik, bo przecież u nas wszystko funkcjonuje zajebiście, wręcz bajecznie. Nie mówi się o tym, że gramy słabo, albo nie potrafimy grać w piłkę w ogóle. Najważniejsze jest wszystko to, co wokół. Mam dosyć.
– kibic Legii.
*
Tym samym kończy się dla warszawskich kibiców sezon smutny, sezon przygnębiający, sezon pełen rozczarowań. Generalnie sezon, który – kto wie – ma szansę wyjść Legii na dobre. Mimo wszystko. Bo zmusi do refleksji, bo zmusi do spojrzenia w lustro nie tylko po to, by ułożyć sobie tę bujną czuprynę. Zmusi do zmian. Innymi słowy: być może, gdyż to oczywiście wyłącznie gdybanie, Legia spojrzy na tę nową sytuację z zupełnie innej perspektywy, dzięki czemu szybko zrobi dwa kroki do przodu, zamiast ponownie w tył.
Dziś jednak trzeba być wyjątkowy optymistą, by właśnie tak ocenić tę sytuację. W ogóle trzeba być sporego kalibru optymistą, by tak na to patrzeć, mając w pamięci, co zrobiono z Legią w ciągu kilku ostatnich lat. Dlatego warszawscy kibice mają prawo być wkurwieni, mają prawo nie chcieć patrzeć na drużynę, którą z walki o kolejne cele eliminowały w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy Spartak Trnawa, Dudelange, Raków Częstochowa i Piast Gliwice. Którą regularnie, krok po kroku, niszczyło całe stado Mioduskich, Jozaków, Kepciji, Klafuriciów, Antoliciów, Vesoviciów i innych Philippsów.
No i która sprawiła, że dziś w Warszawie zamiast fety jest cisza, a Starówkę i okolice Kolumny Zygmunta III Wazy oblegają co najwyżej “cywile”, na pewno nie świętujący kibice Legii.
No, chyba że ci, którzy zdecydują się dziś pić na smutno.
Norbert Skórzewski
Fot. własne