Pewne zwycięstwo, bramki strzelane hurtowo, akcje z polotem, luzem, ale i zaciekłością. Śląsk pożegnał się z kibicami dając koncert, degradując Arkę do roli statystów. Gdynianie mogą sobie gratulować, że ten mecz już o niczym nie decydował, bo wrocławianie w ostatnich kolejkach wyraźnie się rozpędzili.
Gdy zaraz na początku kamery wychwyciły wściekłego Celebana, który po zmarnowanej sytuacji sprzedał kung-fu kopniaka słupkowi bramki Steinborsa, pomyśleliśmy: oho, Śląsk nie wyszedł na rozbieganie. Śląsk chce się bić, odpoczynku za chwilę będzie miał dość, Śląsk chce ostatni raz udowodnić coś kibicom. Zachowanie Celebana było symboliczne, ale oddawało różnicę w podejściu obu drużyn: Arka zrobiła już w tym sezonie swoje, nie czuła tak wielkiej motywacji do walki, tymczasem Śląsk autentyczne wyszedł naładowany tak, jakby to był mecz o wszystko.
Taka dysproporcja w mentalności nie mogła nie zrobić różnicy na boisku. Nie minął kwadrans, a Śląsk zadał naprawdę ładny cios: szybkie rozegranie, wypuszczająca na wolne pole piętka Robaka, Celeban z kąśliwym strzałem, bezwzględna dobitka Picha. W pełni zasłużone 1:0. Arka doszła wtedy do głosu, ale zaledwie na kilka minut, a strzelić bramkę mogła po błędzie Słowika – nie minął jednak drugi kwadrans, a już było 2:0 dla wrocławian. Piłka znowu wędrowała jak po sznurku i znowu zakończył wszystko Pich.
Arka wyglądała, jakby w tym momencie najchętniej zeszła z boiska, ale reguły są nieubłagane: trzeba grać dalej. Wyjście z sytuacji znalazł Deja, który sfaulował Gąskę na żółtko, a że już wcześniej kartonik obejrzał, to wyleciał pod prysznic. Według niepotwierdzonych informacji, nie czekał do końca meczu tylko od razu pojechał na lotnisku – miał wylot na Wyspy Kanaryjskie, bez czerwa by się spóźnił.
Było 2:0, a Arka grała w dziesiątkę. Kibice mieli prawo do zadowolenia, ale też zapewne pytali: Śląsku, nie można było tak grać wcześniej?
A przecież po zmianie stron, zgodnie z logiką, piłkarze Arki dalej tylko zerkali na zegarki, podczas gdy Śląsk urządził sobie trening strzelecki. Wydawało się, że wynik podwyższy Robak po rzucie karnym, ale Stefański cofnął decyzję (wydaje się, ż e słusznie). Dwoił się i troił osamotniony Steinbors: to zatrzymał szarżującego Cholewiaka, to obronił strzał Łabojki. To nie jest jednak ani Superman, ani Batman – kolejne gole musiały paść i padły. Na 3:0 podwyższył Robak potężnym strzałem, do którego uwolnił się mimo w teorii szczelnego krycia, na 4:0 znowu trafił Robak, tym razem wykorzystując doskonałe podanie Gąski. Gdzie byli obrońcy Arki – nie wiadomo, podobno poszli na hot-doga.
Przy stanie 4:0 Śląsk wciąż atakował, wciąż był głodny kolejnych bramek, ale zaczęły się urazy: to leżał Pich, to Gąska, słowem pojawił się najlepszy dowód, że wrocławianie dzisiaj, grając o nic, włożyli w spotkanie mnóstwo sił. Arka próbowała zdobyć chociaż gola honorowego, ale robiła to wyjątkowo niemrawo.
Trzeba przyznać, że Śląsk w końcówce sezonu dość skutecznie zrywał z łatką nudziarzy, a dzisiaj wszystkim tym, którzy pofatygowali się na stadion, zapewnił fajne gole i garść pozytywnych emocji. Trudno powiedzieć jak odmieniony zostanie Śląsk w przyszłym sezonie, znając ostatnie trendy ligi, wyleci pół drużyny. Ale wydaje się, że Lavicka ma pomysł, zarówno na styl gry, jak i na to, by już wśród posiadanych zawodników lepić kręgosłup zupełnie niezłego zespołu. Na pewno trzeba jemu i piłkarzom oddać to, że w kluczowym momencie nie musieli grać z pampersem na tyłku.
[event_results 584562]
Fot. FotoPyK