Obawialiśmy się tego meczu. Z jednej strony Lech Poznań, który walczył już tylko o Puchar Utartej Marchewki. Z drugiej Lechia Gdańsk, która szanse na mistrzostwo miała już tylko matematyczne. A jednak pomimo tego obejrzeliśmy najlepsze widowisko tego dnia. I paradoksalnie znacznie lepiej zaprezentowali się lechici.
I Lech zaprezentował się tak dobrze nawet mimo tego, że większości zawodników z wyjściowego składu w przyszłym roku już w Poznaniu nie będzie. Buricia, Gumnego, Janickiego, Vujadinovicia, Trałki, Wasielewskiego, być może też Gytkjaera i Jevticia, może Jóźwiaka oraz Tomasika. Właściwie pewny pozostania w Kolejorzu jest tylko Mateusz Skrzypczak, debiutant w pierwszej jedenastce.
A to Lech był stroną przeważającą. I to zarówno w pierwszej połowie, jak i po przerwie, gdy do Lechii powinny dotrzeć wieści z Białegostoku i Szczecina. Przecież inne spotkania układały się idealnie pod gdańszczan. A najlepsze szanse i tak kreowali gospodarze – główka Gytkjaera, główka Wasielewskiego, szansa Jóźwiaka, później i Jevticia. Gdybyśmy nie znali tabeli, to bylibyśmy przekonani, że to ci goście w niebieskich koszulkach wciąż walczą o tytuł.
Mało tego – Lechia pomagała Lechowi. Bo przecież gol na 1:0 padł po tym, jak Augustyn poprawił niecelny strzał Tomasika – piłka po uderzeniu obrońcy poznaniaków trafiłaby pewnie w bandę reklamową, a tak Alomerović musiał wyciągać piłkę z siatki. Lechia przez całe spotkanie stworzyła sobie tak naprawdę dwie sytuacje strzeleckie – Paixao w pierwszej połowie po wrzutce Mladenovicia i Mak po przerwie po – a jakże – wrzutce Mladenovicia. I o ile Portugalczyk trafił w jedno z tysięcy wolnych krzesełek na stadionie przy Bułgarskiej (a było w co trafiać, bo wolnych miejsc było jakieś 33 tysiące), o tyle Mak przycerował idealnie z woleja. Żegnany dziś Burić mógł tylko zaklaskać rywalowi. Nazwisko Bośniaka było kilkukrotnie skandowane przy Bułgarskiej, on sam zrobił rundę honorową po meczu, oddał też koszulkę jednemu z kibiców. Kibice skandowali też nazwisko Roberta Gumnego, który też w Poznania pewnie odejdzie, choć on akurat zostawi w klubowej kasie kilka baniek euro. Żegnany mógł być też Łukasz Trałka, ale z nim kibice rozstali się w relacjach chłodno-neutralnych.
Lechia od miesiąca nie przypomina Lechii z rundy jesiennej. Albo inaczej – Lechia w tym roku nie przypomina Lechii z roku 2018. I dzisiaj oglądaliśmy gdańszczan w zbliżonej formie do tego, co widzieliśmy w starciu z Zagłębiem czy Cracovią. Czyli drużynę ospałą, apatyczną, niemrawą w środku pola, nietworzącą szans strzeleckich. I na dodatek gubiącą się w tyłach.
Choć nie mamy przekonania czy tę akcję bramkową na 2:1 obronić byłaby w stanie ekipa broniąca znakomicie. Kołodziej (włączony do pierwszej drużyny dopiero kilka tygodni temu, zagrał głównie dzięki fali kontuzji wśród piłkarzy ofensywnych) posłał kapitalne podanie za linię obrony, a Jevtić wcinką nad Alomeroviciem
Co pokazał Lech? Że stać go na walkę. To trochę prztyczek w nos dla tych, którzy twierdzili, że poznaniacy na te ostatnie kolejki wyjdą z motywacją godną zespołu w rozsypce. To ważne o tyle, że przecież lechitów czeka wyjazd do Gliwic. Pytanie kluczowe brzmi jednak tak – czy Piast zagra równie słabo, co Lechia? Bo wydaje się, że tylko wówczas poznaniacy będą równorzędnym rywalem dla kandydata do mistrzostwa. Mimo tego zwycięstwa i mimo przyzwoitej gry, to kadrowo wciąż zespół składany z zawodników odpalonych lub ściągniętych w opcji last-minute w rezerw.
[event_results 583821]
fot. FotoPyk