Każdy z was pewnie codziennie mija orlik czy inne boisko. Widzicie, jak bawią się tam w piłkarzy dzieci, oldboje, goście z brzuszkiem, którzy albo chcą zgubić trochę kilo, albo swoją nadwagę mają gdzieś, bo po meczu machną czteropak. W każdym razie – jest to fajne, zawsze lepiej spędzić czas w ten sposób, niż przed komputerem czy telewizorem. Sport to zdrowie, niech się ludzie bawią. Do czego zmierzamy? Ano do tego, że nie możemy zrozumieć, dlaczego w piłkarza za bardzo przyzwoite pieniądze w skali kraju, bawi się Piotr Polczak na boiskach ekstraklasy. Dlaczego ktoś mu tę zabawę umożliwia? Dziś właściciel podpaski drużyny badziewiaków (siedem nominacji, ósma w drodze) w dużej mierze ułatwił Arce zwycięstwo.
A było tak. Zagłębie Sosnowiec zaczęło drugą część spotkania, piłkę pod swoje nogi dostał na własnej połowie Polczak. Czasu miał tyle, że mógłby rozwiązać zadanie matematyczne z gwiazdką, natomiast i tak jakimś cudem przedłużył gonitwę myśli „komu by tu podać”, więc dopadł do niego Nalepa. Stoper spanikował, chciał zagrać lagę na bałagan, ale trafił w pomocnika gospodarzy. Piłkarz Arki pobiegł na bramkę Zagłębia i… został pociągnięty przez Polczaka. Czerwona kartka, najpierw wskazanie na rzut wolny, a potem – po konsultacji z VAR-em – sędzia Frankowski podwyższył karę i słusznie podyktował rzut karny. Tego, co prawda nie wykorzystał Zbozień, uderzając w słupek, ale wykluczenie Polczaka zdefiniowało mecz na nowo.
PIAST GLIWICE MISTRZEM POLSKI? KURS 3.55 W ETOTO!
To znaczy – gdyby wykluczyć Polczaka przed sezonem i ściągnąć w jego miejsce kogoś poważnego, to byłoby zajebiście i rozsądnie. Natomiast w tym momencie stoper był już na boisku i musiał zejść, zostawiając dziesięciu kolegów na placu boju. I należy sobie zadać pytanie: czy do tego momentu Arka rzeczywiście była lepsza, czy rzeczywiście musiała wygrać ten mecz? Przecież goście w pierwszej części gry potrafili sprawdzić Steinborsa uderzeniem z dystansu Możdżenia, przecież gdyby Iwaniszwili miał więcej jakości (albo w ogóle trochę) to skończyłby idealną wrzutkę Mraza czymś innym niż paralitycznym strzałem. Arka odpowiadała słupkiem Zarandi z dystansu, czy próbą Marciniaka wybronioną przez Kudłę, ale nie była stroną strasznie dominującą.
Ot, cios za cios z lekką przewagą gdynian, ale nie taką nie do odrobienia. No, niestety, po występie Polczaka-kabareciarza wszystko się Zagłębiu posypało.
Arka zaczęła ostrzał i tylko Kudle oraz szczęściu Zagłębie zawdzięcza fakt, że wynik 0:0 utrzymywał się do 85. minuty. Do pewnego momentu bramkarz gości bronił znakomicie. Bywało, że musiał zbierać się do interwencji trzykrotnie w ciągu minuty, kiedy najpierw odbijał strzał Nalepy z pola karnego, potem uderzenie Zarandi zza szesnastki, kończąc na chwycie główki Zbozienia. Fart? Pewnie, też był, skoro Zbozień przyfanzolił w poprzeczkę. Natomiast fart to też sprzymierzeniec dobrego bramkarza, a Kudła wyglądał do pewnego momentu jak kozak.
LECHIA SKOŃCZY SEZON WYŻEJ NIŻ PIAST? KURS 2.50 NA SUKCES GDAŃSZCZAN!
Właśnie… „Do pewnego momentu”. W końcówce spotkania obciął się przy dośrodkowaniu, piłka spadła na udo Zarandi, poleciała do Jankowskiego, a ten dobił na pustaka. Sędzia początkowo nie uznał gola, dopatrując się spalonego, ale po długiej konsultacji z technologią, chyba słusznie przyznał gospodarzom bramkę. Wszystko działo się na styku, natomiast wydaje się, że Jankowski był jednak na linii z obrońcą.
W każdym razie: Zagłębie padło, a w końcówce na dobitkę dostało jeszcze jedną bramkę – sam na sam wyszedł Zarandia i skończył mecz.
To spotkanie to tak naprawdę pigułka sezonu w wykonaniu Zagłębia. Niby coś tam się działo z przodu, ale co z tego, skoro zawaliła to wszystko beznadziejna obrona? Napisaliśmy o Polczaku, ale przecież Mygas też mógł – albo i powinien – wylecieć z drugą żółtą kartką, kiedy brzydko od tyłu nadepnął rywala. Arka natomiast łapie oddech. Ma 39 punktów i już wie, że do przedostatniej kolejki na pewno nie przystąpi w roli zespołu ze strefy spadkowej.
[event_results 582302]
Fot. FotoPyk