Z dużą dozą śmiałości można stwierdzić, że Totolotek Puchar Polski trafił w tym roku z finałem idealnie pod względem przedmeczowych emocji i przedmeczowego napięcia. Zabrakło na przykład Legii, dla której finał byłby może bardziej odświętnym, ale jednak kolejnym dniem w biurze. Zabrakło zespołów z mniejszych miejscowości, które może i stałyby przed wielkim triumfem, ale ostatecznie interesowałoby to 10-20 tysięcy osób. Dostaliśmy za to Lechię z Jagiellonią. Czyli A – kluby wyposzczone. Czyli B – kluby z dużych miast, których kibice ten post czują wyraźnie. Dla tego turnieju to był scenariusz wręcz wymarzony.
Totolotek oferuje kod powitalny za rejestrację dla nowych graczy!
Przeszłość może być piękna, ale nie należy nią żyć. Tymczasem jeśli chodzi o namacalne sukcesy, Jagiellonia i szczególnie Lechia musiały zamierzchłe czasy wspominać, bo nic innego im nie pozostawało. Białostoczanie swój Puchar Polski wzięli w 2010 roku, dzięki zwycięstwu nad Pogonią Szczecin po golu Skerli, a w barwach Jagi biegali Frankowski, Grosicki czy Lato. Dawne dzieje. Lechia? 1983 rok. Kompletna prehistoria, która zresztą została przemielona przez wszystkie przypadki i każdy już wie, pamięta, że to była trzecioligowa drużyna, która potem mierzyła się z Juventusem. Wałęsa, Solidarność. No, ładna historia, ale ile można?
To dlatego więc Piotr Stokowiec mówił przed tym spotkaniem, że przy zwycięstwie jego drużyna będzie nieśmiertelna.
To dlatego kibice Jagiellonii tak tłumnie zgromadzili się pod hotelem Cristal, by pożegnać odjeżdżających piłkarzy.
To dlatego bilety wydzielone przez PZPN dla fanów obu klubów rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. A nawet lepiej – ciepłe bułeczki chciałyby mieć taki popyt. Gdańszczanie wykupili wejściówki w 45 minut.
– Ja jestem rocznik 1978, zostałem wychowany na tym kulcie pucharu z 1983 roku. Dosłownie pamiętam, jak siedziałem wtedy w piaskownicy i podszedł do mnie siedmioletni drab, pytając, Lechia czy Arka? Mieszkałem wówczas w Sopocie i odpowiedziałem Lechia. Tak to się u mnie zaczęło. I do dzisiaj fajnie jest słuchać opowieści o tym 1983 roku, natomiast z pierwszej ręki wiem, że bohaterowie dawnych czasów mają dość opowiadania o Juventusie, finale i tak dalej. Lechia jest zbyt dużym klubem, tak uważam, by mieć w 74-letniej historii jeden Puchar Polski. Czas na drugie takie trofeum i taki sukces. Jestem bardzo podekscytowany tym finałem – mówił mi przed meczem Maciej Słomiński, fan Lechii, ale też redaktor portalu lechiahistoria,pl.
– Zdecydowanie mam poczucie, że biorę udział w historycznym wydarzeniu. Przede wszystkim to jest szansa na trofeum, których w historii klubu nie ma zbyt wiele. Poza tym mecz jest na Stadionie Narodowym, co samo w sobie budzi duże emocje i sprawia, że ranga meczu wzrasta. No i jest to największy w historii Jagiellonii wyjazd kibiców. To coś niesamowitego być wśród kilkunastu tysięcy ludzi w żółto-czerwonych barwach – opowiadał Paweł, kibic Jagi, który przyjechał do Warszawy. Wtórował mu Michał, też fan Jagiellonii: – Każdy mecz o trofeum jest dla Jagiellonii wydarzeniem historycznym, a dla mnie możliwość uczestniczenia w takim widowisku jest prawdziwym świętem. Wśród kibiców czuć mobilizację i napięcie związane z rangą tego meczu i możliwością napisania kolejnego pięknego rozdziału w historii klubu.
– My w tamtym czasie dokonaliśmy jako drużyna czegoś niemożliwego pod każdym względem, dlatego nie ma co porównywać tamtej Lechii do tej. Natomiast już w grudniu, razem z Józiem Gładyszem, życzyłem Piotrowi Stokowcowi, by sięgnął po trofeum – to z kolei słowa Jerzego Jastrzębowskiego, z którym również udało się porozmawiać przed meczem.
Nie ma wątpliwości: wszyscy związani z oboma klubami chcieli przestać żyć przeszłością. Też przeniesienie parę lat temu finału Totolotek Puchar Polski na Stadion Narodowy był strzałem w dziesiątkę. To zupełnie coś innego świętować trofeum w stolicy, na chyba najładniejszym obiekcie w kraju, niż w Piotrkowie Trybunalskim (przypadek Lechii), czy Bydgoszczy (przypadek Jagiellonii). Dzięki wyborowi tego obiektu triumfu pragnie się jeszcze bardziej. – Byłem na finale w Bydgoszczy. Niesamowite uczucie, bo to był pierwszy sukces powiązany z trofeum, jednak mam wrażenie, że stadion sprawił, że z perspektywy czasu człowiek patrzy na to z lekkim przymrużeniem oka. Mając w perspektywie mecz na Narodowym, tamto spotkanie wygląda lekko groteskowo, zdecydowanie niegodnie finału Pucharu Polski – twierdzi Paweł, wspomniany kibic Jagi.
Do tego momentu brzmi to wszystko ładnie, prawda? Ale co? Ale, za przeproszeniem, gówno.
Ten spektakl – jakkolwiek był marny sportowo, a był – został rozdrapany organizacyjnymi paznokciami. Przynajmniej w pierwszej połowie. Zwróćcie uwagę na tę dysproporcję między kibicami Jagi a kibicami Lechii tuż przed początkiem spotkania.
Cóż się mogło stać? Gdańszczanie jednak zwątpili w swoją drużynę? Pociąg się spóźnił? Oczywiście, że nie, zawiodła wspomniana organizacja. Kibice potrafili stać choćby od 14:30 i nie mieć możliwości wejścia na stadion. Wpuszczano ich pojedynczo, dokładnie klepiąc, a gdy tłum się niecierpliwił i napierał na bramkę, w ruch poszedł gaz pieprzowy i parę osób solidnie nim dostało, w tym co najmniej jedno dziecko. – Na stówę widziałem, jak gazem dostała cała rodzina. To dziecko nie było jakieś super małe, miało 15 lat, ale siedziało na trawie i przecierało twarz szalikiem. Jego ojciec i matka też – mówi Konrad, który przyjechał z Gdańska.
W takiej kolejce stali kibice Lechii o godzinie 16. Przypominam: mecz zaczynał się właśnie o 16.
PZPN wydał takie oświadczenie:
Kibice Lechii Gdańsk mieli możliwość wejścia na teren PGE Narodowego od godziny 9:30, kiedy to zostały otwarte bramy stadionu dla uczestników imprezy. Tylko nieliczni z tego skorzystali i pojawili się na obiekcie. Większa część kibiców, nie chcąc poddać się kontroli wejścia polegającej na sprawdzeniu odzieży wierzchniej i bagażu, zaprzestała wchodzenia na obiekt, grupując się przed bramą wejściową. Zebrany tłum dopiero na około godzinę przed rozpoczęciem meczu zaczął napierać na bramę wejściową stadionu (nr 10), podejmując próbę siłowego wtargnięcia na teren obiektu, celem wniesienia środków pirotechnicznych. W wyniku zaistniałej sytuacji interwencję podjęły siły policyjne, które zdecydowały o zamknięciu bramy wejściowej.
Na stadion sprawnie weszli natomiast kibice Jagiellonii Białystok, którzy zgodnie z zasadami organizacji i bezpieczeństwa, poddali się procedurom kontrolnym.
Polski Związek Piłki Nożnej oraz operator stadionu, którym jest Spółka PL.2012+, przygotowania do tegorocznej edycji finału Totolotek Pucharu Polski rozpoczęli przed kilkoma miesiącami. Bazując na doświadczeniach lat ubiegłych, wprowadzono znacznie większe środki bezpieczeństwa. Przy organizacji meczu oba podmioty regularnie współpracowały z organami państwowymi, w tym w szczególności Policją.
Dla mnie sprawa jest ewidentnie kuriozalna. Fajnie, że otworzyliście bramki o 9:30, mogliście to nawet zrobić o czwartej rano. Tyle że kibic z Gdańska nie będzie wstawał o trzeciej, by dojechać na stadion na dziewiątą, bo tak sobie ktoś życzy. Jasne – na mecz trzeba przyjść trochę szybciej, ale nie wariujmy, że więcej niż godzina to jakaś konieczność.
Chcieliście dokładnie zabezpieczyć mecz – fajnie.
Nie umiecie tego zrobić sprawnie – mniej fajnie.
Pewnie, w tej grupie kibiców jest jakiś procent przygłupów, natomiast trudno zwalić akurat na nich całą winę za ten bajzel. Organizator też się nie popisał. I to mówiąc eufemistycznie.
W efekcie tego wszystkiego Lechia przez pierwszą połowę pozbawiona była dopingu. Trybuny ożywiały się jedynie na hasła – by tak rzec – potępiające PZPN i policję, zresztą fani Jagi chętnie się do tych przyśpiewek dołączali. Dość zabawny był spiker, który prosił o zaprzestanie używania wulgaryzmów, argumentując to świętem polskiej piłki. Pamiętając o problemach z wejściem kibiców Lechii, zmieniam zdanie. Nie był zabawny, tylko bezczelny, względnie głupi.
Zresztą pirotechnikę i tak udało się wnieść jednym i drugim. Kibice Jagiellonii byli tak „ostrożni”, że w pewnym momencie podpalili bandę stadionową. No, ale oni poddali się procedurom kontrolnym.
I cóż szczęście w nieszczęściu, że ci, którzy czekali pewnie na zwycięstwo Lechii w Pucharze Polski nawet pełne 36 lat, zobaczyli zwycięską bramkę w końcówce, a nie, że musieliby ją odtwarzać gdzieś z początku meczu. Strzelił Sobiech i… właściwie tyle warto napisać o samym meczu, bo ten stał na żenującym poziomie.
Natomiast czy kogokolwiek z Lechii to obchodzi? Pewnie nie. Oni już mieli w dużej mierze wygrany sezon, a teraz jest on wygrany na pewno, nawet jeśli nie będzie mistrzostwa. – Gratuluję chłopakom, jestem szczęśliwy, w końcu jakaś drużyna sięgnęła po puchar i mam nadzieję, że na kolejne przekazanie pałeczki nie będzie trzeba czekać następnych 36 lat! Sądzę, że Lechia zasłużyła na to zwycięstwo, mecz nie był najpiękniejszy, pewnie, ale w takim momencie muszę rozgrzeszyć piłkarzy za jakość widowiska – mówił Jerzy Jastrzębowski już na gorąco po meczu.
A Jagiellonia? Ta znajduje się na innym biegunie. Też chciała sięgnąć po drugi Totolotek Puchar Polski w swojej historii, ale też w przeciwieństwie do Lechii grała o to, by ratować sezon. Nie udało się i można myśleć, co dalej z Mamrotem? Obie strony nie rozmawiały jeszcze o kontrakcie na nowy sezon i cóż, przegrany finał i słabsza postawa w lidze na pewno nie daje trenerowi argumentów do negocjacji.
No, ale przegranymi nie zajmujmy się dziś. Dziś oddajmy, co należne, Lechii Gdańsk. Która może nie stała się nieśmiertelna, jak chciał Stokowiec – to zbyt patetyczne – ale na pewno ta drużyna będzie dla gdańszczan niezapomniana.
PAWEŁ PACZUL