W Portugalii mają go za aroganta. Mówią, że jest wyniosły i zarozumiały. Że ma się za takiego, który tutaj jest najlepszy i najważniejszy. Dlatego nie wszyscy go lubią. Szaleje przy linii, rozprasza sędziów, przepycha się z dziennikarzami. Kibice cenią go za pasję, u piłkarzy wzbudza szacunek. Jeśli masz z nim iść na wojnę, to lepiej, żeby był po twojej stronie… Jorge Paixao, nowy trener Zawiszy, już pokazał, że to nazwisko w Polsce zobowiązuje. Jeszcze przed debiutem ligowym wyleciał na trybuny, dał kamerom uchwycić swój charakterek i zdobył pierwsze trofeum.
Obejrzeliście? No, to wiecie, że trzeci Paixao nie obniży poziomu emocji dotychczasowej dwójki i nie zamierza być nudniejszy niż Marco…
– Szczerze, ale to szczerze go nie lubię. Jako trenera i człowieka… Na pewno mnie nie zacytujesz z nazwiska? – upewnia się dziennikarz z Portugalii. – To bardzo arogancki facet. Nieprzyjemny w kontaktach z prasą. Moim zdaniem, ma małą obsesję na punkcie Jorge Jesusa, bardzo u nas cenionego. Paixao robi wszystko, żeby być taki, jak on. Stara się go naśladować. Nigdy nie zrobił niczego wyjątkowego, ale jak go chwilę posłuchasz to zobaczysz, że ma się za lepszego. Jakby on był najlepszy i najważniejszy. Bo myśli o sobie, że jest jakiś wyjątkowy.
Jorge Paixao do trenerki wszedł wcześnie, zaraz po trzydziestce. Jako piłkarz dał sobie spokój, bo kariery nie zrobił, chociaż Wikipedia pokazuje za rok 1983 występy w kadrze Portugalii do lat 18. Na ławce trenerskiej zaczynał więc od samego spodu drabinki, bez kontaktów i układów. Od zespołów z najniższych poziomów, szczebel po szczeblu, do tych drugoligowych. Trochę popracował w Angoli, jeszcze dwa lata temu prowadził Al-Mesaimeer w drugiej ligi katarskiej.
– Kiedy zimą obejmował Bragę, wiele osób pukało się w czoło. Dziwili się, bo mało kto w ogóle go znał. Nie pasował do tego klubu, bo był po prostu na niego zbyt mały. To nie przypadek, że nigdy nie prowadził drużyny podobnego formatu. Poszło mu fatalnie. Przegrał wiele bardzo istotnych meczów, często ze słabszymi rywalami, a w Pucharze Ligi odpadł z Rio Ave. Braga szybko poinformowała, że kontraktu z Jorge nie przedłuży. Klub pokazał, że ma większe aspiracje niż na ławkę trenerską z Paixao – mówi chcący zachować anonimowość dziennikarz.
No ale to jednak Braga. Nie tak łatwo obejmuje się jeden z istotniejszych klubów w Portugalii. Paixao czymś musiał więc do siebie przekonać. Chwilę wcześniej prowadził drugoligowe Farense – objął zespół w strefie spadkowej, a zostawił go w górnej części tabeli. Za ten epizod zebrał świetne recenzje. W Bradze, która zimą była w trudnej sytuacji, uznano, że człowiek z silnym charakterem będzie najlepiej pasował. I on zaczął po swojemu, bo od stwierdzenia: „Będę mocno zaskoczony, jeśli nie zakwalifikujemy się do Europy”.
Zaskoczenie musiało być jeszcze silniejsze, bo Braga wygrała tylko dwa mecze i zajęła dziewiąte, najgorsze od jedenastu lat miejsce. No a w półfinale Pucharu Ligi odpadła z Rio Ave.
– To, że klub zmieniał wtedy trenera, nie wynikało z przypadku. Paixao sobie tutaj nie poradził, ale nie zrzucałbym na niego całej winy. Braga miała sporo problemów i masę kontuzjowanych piłkarzy. Trener dostał niewiele czasu, brakowało mu szczęścia, a kibice i prezydent klubu wywierali dużą presję. To nie były komfortowe warunki – przekonuje Bruno Monteiro, wieloletni dziennikarz O Jogo. – Te wyniki trochę go też zmieniły. Był bardziej oschły w kontaktach, zaczęły się psuć jego relacje z nami. Pisaliśmy o pewnych rzeczach, on im zaprzeczał i oskarżał nas o zmyślanie. Zdarzyła się sytuacja, że kibice Bragi, ludzie bardzo wymagający, przyszli na zamknięty trening, żeby szczerze porozmawiać z piłkarzami, a on upierał się, że nic takiego nie miało miejsca. Niby szczegół, ale tych szczegółów było więcej.
Prezydent klubu podobno szybko miał go dość. Kiedy dziennikarze dowiedzieli się, że Paixao po sezonie wyleci, on się na nich wściekał i wmawiał im, że myśli nad przedłużeniem kontraktu. Po swoim pierwszym zwycięstwie stwierdził coś w stylu: „Różnica nie polegała na samym daniu, ale na jego składnikach”. Przesłanie było takie, że rywale mieli silniejszy skład, ale nie mieli tak dobrego trenera…
– Charakteru Jorge wcześniej nie znałem. Ale widzę, że jest żywiołowy i walczy o swoje: dla drużyny i zawodników. To chyba dobrze, co? Widzę, że jest bardzo wymagający wobec siebie i innych. Ja też dużo wymagam, więc mnie to cieszy – mówi Radosław Osuch. – Spodobał mi się jego pomysł funkcjonowania klubu, pierwszego zespołu i rezerw. I to, że w Portugalii ma bardzo dobrą opinię, a pytałem o niego naprawdę wielu ludzi. Widać też zupełnie inną jakość treningu, tu jest wręcz przepaść. A ja tęskniłem za tym, żeby trening był na dobrym poziomie i żeby piłkarze mogli się rozwijać.
Paixao często porównuje się do Jorge Jesusa. Anthony Baron, prezydent Farense, kiedyś zestawił ich w jednym rzędzie, zachwalając „swojego” Jorge jako jednego z najlepszych trenerów w Portugalii. Obaj są zresztą od niedawna dobrymi kumplami. Kiedy Jesus w sezonie 2012/13 przegrał z Benfiką wszystko, co możliwe, Paixao stanął w jego obronie: mówił o nim dobre rzeczy i krytykował tych, którzy go atakują.
– Obaj mają silne charaktery, dużą charyzmę i wysokie wymagania. Aktywni przy linii, pokrzykują i mobilizują, co kibicom się podoba. Mają podobną filozofię: duże tempo gry i wysoki pressing. Mówi się, że są aroganccy. Jak dla mnie, to oni po prostu mocno wierzą w swoją robotę. Pamiętam Paixao po debiucie na ławce Bragi, kiedy to przegrał ze Sportingiem. Opowiadał wtedy, że nikt na Alvalade nie wykonał tak świetnej roboty, jak jego zespół. To oczywiście była duża przesada – przypomina Monteiro.
Kiedy przyszedł na premierowy trening Bragi, powiedział piłkarzom, że jest gotów za nich umierać. W Zawiszy od pierwszego dnia powtarzał zawodnikom o Superpucharze. – Ciągle nakręcał nas na Legię. Widać, że sprawy mentalne to jego konik – twierdzi Jakub Wójcicki. Paixao nakręcił też sam siebie. W środę nie mógł znieść podążającego za nim kamerzysty, prowokował po meczu („Dziś ogralibyśmy każdy skład Legii”), a wcześniej szalał przy linii, aż wyleciał na trybuny. – Proszę też pamiętać, że sędzią technicznym był Paweł Pskit. A to wiele wyjaśnia – uzupełnia Osuch.
Jedno jest pewne: z nim ta liga będzie ciekawsza.
Piotr Tomasik