Aleksandar Vuković ma zostać trenerem pierwszej drużyny Legii Warszawa do końca bieżących rozgrywek. Dariusz Mioduski nazwał go “naturalnym kandydatem” na to stanowisko. Jednak my byśmy go raczej określili kandydatem wygodnym, ewentualnie kandydatem zapchajdziurą. Nie pierwszy raz na głowę Serba zostanie zrzucony największy bajzel i nie pierwszy raz stanie on przed zadaniem gaszenia gigantycznego pożaru pozostawionego przez poprzednika, choć gaśnicę do ręki dostanie przecież dopiero jego następca. A w międzyczasie benzyny do ognia dolewać będzie właściciel.
Czy Vukoviciowi ta rola trenera wiecznie tymczasowego naprawdę jeszcze się nie znudziła?
Facet zbliża się już do czterdziestki, kończy kurs UEFA PRO. Najwyższa pora, żeby zacząć w trenerce działać na własny rachunek. Coś wygrać, coś przegrać, parę razy się potknąć, kilka razy zatriumfować. Zebrać własne doświadczenia. Zostać wodzem w szatni, a nie tylko kumplem, ewentualnie dobrym wujkiem. Jeżeli Aco rzeczywiście marzy o tym, żeby zostać kiedyś pierwszym trenerem Legii na stałe, a nie tylko wtedy, gdy akurat nie ma w klubie komu poprowadzić treningu, to czas zostać numerem jeden. Choćby w klubie o znacznie mniejszych ambicjach i możliwościach niż aktualni mistrzowie Polski.
Jak wyglądały poprzednie akcje ratunkowe Vuko?
Pracę na Łazienkowskiej zaczął z początkiem 2015 roku, a premierowego epizodu w roli pierwszego szkoleniowca doczekał się ponad rok później. Gdy na początku września 2016 roku ze stanowiska wyleciał z hukiem Besnik Hasi, ktoś musiał poprowadzić Legię w ligowym klasyku z Wisłą Kraków. Padło na Aco, który przejął na moment funkcję trenera i zremisował z Białą Gwiazdą 0:0. Niedługo potem drużynę objął Jacek Magiera, otrzaskany już nieco z robotą w Zagłębiu Sosnowiec. Z perspektywy czasu możemy się zastanawiać, czy na Magierę – nawet biorąc pod uwagę jego doświadczenie pierwszoligowe – i tak nie było w drużynie Wojskowych po prostu za wcześnie. Tymczasem Vuković mówił wówczas w wywiadzie dla Weszło:
– Mam dużo większą autonomię. Wcześniej tego nawet nie oczekiwałem – byli trenerzy, którzy przyszli ze swoimi ludźmi, ja byłem dla nich kimś z boku, kto miał obserwować i tylko się uczyć. Z trenerem Magierą znamy się wiele lat, darzymy zaufaniem, najwięcej zależało od niego. To on jest szefem i cieszę się, że od początku dał mi do zrozumienia, że bardzo ceni moje zdanie. Mimo że mamy zupełnie inne charaktery, myślimy w wielu kwestiach bardzo podobnie i kierujemy się podobnymi wartościami. Wie, że mi zależy na wygrywaniu tak samo jak jemu.
– Nie muszę się obawiać, nie muszę się pytać, czy mogę coś zrobić. Trener wie, że wszystko, co robię, robię dla dobra drużyny. Odpowiedzialność jest teraz dużo większa i sam sobie zresztą ją narzuciłem. Uważam, że tylko tak zrobię postęp jako trener. W momencie gdy pracuję a ktoś inny bierze na siebie całą odpowiedzialność, ja nie mam nic do stracenia, uczę się tylko teorii. Nie poznaję tego, co najważniejsze dla trenera. Skrajnych uczuć. Momentów kryzysu, w których trzeba zachować chłodną głowę.
No, taka retoryka niby wróżyła nieźle.
Jednak mijały miesiące, a Vuković wciąż pozostawał znany przede wszystkim z żywiołowych reakcji na boiskowe sytuacje. Wreszcie otrzymał kolejny epizodzik do odegrania. Gdy na zbitą twarz wyleciał Dean Klafurić, jego eks-asystent (czyli właściwie: były asystent byłego asystenta) objął klub na trzy spotkania. Rezultaty wykręcone przez Serba w Ekstraklasie z perspektywy czasu wyglądają nieźle, bo bezbramkowy remis z Lechią Gdańsk i zwycięstwo z Piastem Gliwice wbrew pozorom mogą mieć spory wpływ na końcowy układ tabeli. Ale już przerżnięcia 1:2 z Dudelange nie da się w żaden sposób wybronić. To było absolutne dno.
Do klubu trafił zatem Ricardo Sa Pinto, a Vuko powrócił do asystowania. I dziś znowu spadają mu okruchy z pańskiego stołu, czyli możliwość poprowadzenia rozbitej Legii do końca sezonu, zanim w głowie właściciela nie narodzi się kolejna długofalowa wizja budowy klubu.
Bilans trenerski Vukovicia. fot. Transfermarkt
Nie zrozumcie nas źle – w pracy asystenta nie ma nic wstydliwego. To świetny sposób na zbieranie doświadczeń, naukę. Doskonały punkt obserwacyjny, z którego można dobrze poznać zawód trenera. Pod warunkiem jednak, że – po pierwsze – etap obserwowania innych przy pracy nie trwa za długo. A po wtóre, że jest na kim oko zawiesić. Bo z kim Vuković w Legii współpracował? Od Stanisława Czerczesowa rzeczywiście mógł się czegoś nauczyć, ale od Besnika Hasiego? Najwyżej tego, jak nie budować relacji z zespołem. Potem Aco pomagał Jackowi Magierze, który sam też był żółtodziobem, choć już z przetarciem w Sosnowcu. Jozak przed warszawskim etapem swojej kariery nigdy nie był trenerem pierwszego zespołu. Klafurić prowadził drużyny kobiece. Serio, mamy wrażenie, że Vuković znacznie bardziej rozwinąłby swój trenerski warsztat, gdyby przez dwa lata popracował w III lidze i liznął trochę futbolu poza Legią.
To byłby dla niego krok do przodu, bo posada w Legii jawi się w tej chwili jako stagnacja.
Czy Vuković to materiał na niezłego trenera? Na razie trudno jednoznacznie stwierdzić, ale wiele wskazuje na to, że tak. Dlatego powinien wreszcie zacząć budować swoją pozycję na rynku, zamiast łatać w Legii dziury pomiędzy kadencjami kolejnych parodystów.
fot. FotoPyk