Po błyskawicznym pożegnaniu Adama Nawałki, w kilku tekstach podsumowaliśmy cały ten pierdolnik, który zapanował w Poznaniu. Pora zatem na rozstającą się z Ricardo Sa Pinto Legię, bo tu sytuacja jest niewiele lepsza (o ile w ogóle), a liczba popełnionych błędów porównywalna. Wpadki i niesłowność Dariusza Mioduskiego punktowaliśmy już w momencie zwolnienia Romeo Jozaka, więc żeby się nie powtarzać, zajmujemy się tylko błędami popełnionymi po zdobyciu ostatniego mistrzostwa. Mimo tak krótkiego okresu, nie musieliśmy się specjalnie wysilać, by dopisywać kolejne punkty. Ktoś tu nie umie wyciągać wniosków z nieodległej przeszłości.
Pozostawienie Klafuricia latem. Do tego błędu w wywiadzie dla “Rzeczpospolitej” przyznał się sam Mioduski. Jako strażak Klafurić okazał się wystarczający, zdołał zakończyć ligę na pierwszym miejscu, ale potem po prostu zabrakło mu trenerskiej klasy i obycia. – Postąpiłem wbrew intuicji – mówił właściciel Legii. Konsekwencją braku zmiany trenera były letnie eksperymenty z trójką stoperów, które od początku zapowiadały katastrofę. Zdaniem Mioduskiego głównie przez to doszło do kompromitacji w europejskich pucharach. – Nie powinienem był pozwolić, by tak niedoświadczony szkoleniowiec, w takim momencie, zmieniał system gry – kajał się.
No naprawdę, nie dało się przewidzieć, że gość, który wcześniej samodzielnie prowadził reprezentację kobiet i HNK Gorica przez sześć meczów, może nie dać rady. Niespodzianka, do teraz jesteśmy zdziwieni.
LEGIA PO ZMIANIE TRENERA TRZEPNIE JAGIELLONIĘ? KURS W ETOTO WYNOSI 2,00
Zatrudnienie Sa Pinto. Nie trzeba było wykonywać szczegółowego researchu, by szybko dojść do wniosku, że Portugalczyk jest furiatem, który raczej prędzej niż później ze wszystkimi się pokłóci, a potem odejdzie. Co innego prowadzić drużyny silną ręką, a co innego sprawiać, że po kilku miesiącach prawie każdy w klubie ma cię dość. O takiej specyfice Sa Pinto wiedziano powszechnie, wystarczyło chwilę posiedzieć na Google. Pinto NIGDY nie przepracował w jednym klubie nawet roku. Rekord to Standard Liege, gdzie pożegnał się w przededniu rocznicy zatrudnienia.
W tej sytuacji jeszcze trudniej zrozumieć punkt następny.
Trzyletni kontrakt dla Sa Pinto. Podkreślmy to jeszcze raz: odkąd facet zaczął pracować w piłce seniorskiej, nigdzie nie wytrzymał dłużej niż rok. Nigdzie. Najczęściej zwijał żagle jeszcze szybciej. Chodziło o osiem klubów (dwa razy przychodził do Atromitosu), o osiem różnych historii. Nie mogło być w tym żadnego przypadku, jednego czy drugiego niefortunnego zbiegu okoliczności. To była żelazna reguła. I zapewne wiedząc o tym wszystkim Mioduski zatrudnia Portugalczyka na trzyletniej umowie. Czym się kierował? Na co liczył?
Znamy te historie o Jędrusiu, który po ślubie na pewno się zmieni, ale właśnie dlatego mamy w państwie tyle rozwodów.
Nietrafione transfery. Letnie okienko jeszcze nie wyszło najgorzej. Co prawda Jose Kante już w klubie nie ma, a Paweł Stolarski najczęściej jest rezerwowym, ale można uznać, że Carlitos, Mateusz Wieteska i Andre Martins to były ruchy co najmniej przyzwoite. Zima zapowiada się jednak na katastrofę. Salvador Agra sprawia fatalne wrażenie. Luis Rocha niczym jeszcze nie zaimponował, za to zdążył już sporo popsuć, natomiast Iuri Medeiros na razie ogranicza się do przebłysków, choć ogólnie widać, że w piłkę grać umie. Inna sprawa, że klauzula jego wykupu jest absurdalna (6 mln euro) i nawet 1/3 tej kwoty byłoby absolutnie poza zasięgiem Legii. Nie ma więc mowy o jakimkolwiek przyszłościowym ruchu. To miało być wyłącznie wzmocnienie na tu i teraz, więc… Cóż, mamy kwiecień, tego “teraz” zostaje w tym sezonie coraz mniej.
W tym temacie pojawia się problem następny.
Portugalska kolonia. Był portugalski trener, więc ściągał swoich rodaków. Niektórzy – jak Martins i Rocha – mieli nawet tego samego agenta co Sa Pinto. Trudno nie mieć pewnych skojarzeń, zwłaszcza teraz. W kadrze Legii znajduje się obecnie pięciu Portugalczyków, z czego czterech sprowadził odchodzący szkoleniowiec. Bywało, że przychodzili głównie ze względu na niego (Martins). Jakoś trudno nam uwierzyć, żeby wiązali dziś z Warszawą dalekosiężne plany. Ktoś ten kadrowy bałagan będzie musiał posprzątać (i postarać się nie narobić następnego).
Całość jest bolesna o tyle, że przecież przed momentem i Lech Poznań, i Legia Warszawa poznały możliwości chorwackich zaciągów. Delikatnie rzecz ujmując – możliwości dość ograniczone, a jednak niełatwe w obsłudze.
Brak wpływu na Pinto. Widać było, że Mioduski nie zauważał sygnałów ostrzegawczych dotyczących działań trenera lub nie chciał na nie reagować. Wtajemniczeni od dawna mówili, że Pinto wytworzył tak napiętą atmosferę, że jeśli tylko wyniki trochę się pogorszą, to wszystko wybuchnie jak nigdy wcześniej. Szczerze mówiąc, stało się to nawet szybciej niż zakładaliśmy. Jeżeli ktoś z nikim nie potrafi normalnie postąpić nie widząc go w składzie (Kante, Mączyński, Malarz, Radović) oraz zraża do siebie większość zawodników i pracowników klubu, to siłą rzeczy ludzie nie wskoczą za nim w ogień w kryzysowym momencie.
Z Łazienkowskiej dzisiaj słychać jedno wielkie westchnienie ulgi. Być może gdyby prezes w pewnym momencie zdyscyplinował trenera, kryzys zostałby odwleczony w czasie, albo chociaż nie spadł na klub z taką mocą.
JAGIELLONIA PRZEZWYCIĘŻY KRYZYS WYGRANĄ W WARSZAWIE? MOŻNA DOBRZE ZAROBIĆ, ETOTO PŁACI PO KURSIE 4,15
Kreowanie się na wizjonera. Mioduski niezmiennie stara się sprawiać wrażenie wielkiego analityka, który cały czas konsekwentnie realizuje długofalową wizję, a każdą decyzję podejmuje na chłodno, po dokładnym namyśle. W praktyce ciągle jednak wychodzi dokładnie na odwrót: jego ruchy są emocjonalne, nielogiczne, szarpane, nieprzemyślane. Jeżeli ktoś w ciągu niewiele ponad dwóch lat rządów miał już czterech trenerów (nie licząc tymczasowego Vukovicia), to znaczy, że kilka razy mocno coś spieprzył. Józef Wojciechowski-bis, tamten przynajmniej się nie kamuflował.
– Trwają rozmowy kto poprowadzi jutrzejszy trening – wypalił dzisiaj Mioduski w sport.pl, co dość dobrze podkreśla, jaki charakter mają jego działania. Nie to że: “rozmawiamy z kilkoma kandydatami”, “od dawna szykowaliśmy plan B”, “jesteśmy już po słowie z następcą”. Zamiast tego krótkie: “ale Aleksandar Vuković to naturalny kandydat do poprowadzenia zespołu do końca sezonu”. Przypomnijmy: rok temu w analogicznej sytuacji, przy gaszeniu pożaru po Jozaku, Mioduski twierdził, że Vuković to serce, ale on potrzebuje głowy.
Głową został Klafurić.
Mioduski lubi też pozować na osobę wpływową, która ma coś do powiedzenia również na arenie międzynarodowej (członek ECA i UEFA Club Competitions Committee) i barwnie o tym opowiadać, zwłaszcza w kontekście szykowanych zmian w europejskim futbolu, ale na gadce się kończy. Mówiąc dosadniej: naszym zdaniem Mioduski próbuje pokazać, że zna się na piłce i dlatego jest w różnych strukturach, lecz życie brutalnie go weryfikuje. Gdyby rządził Legią opierając się na wyliczance entliczek-pentliczek, efekty zapewne nie byłyby gorsze.
Uparte trzymanie steru. To, że Mioduski nie zna się na piłce nie byłoby niczym nagannym. Właściciel ma umieć zarabiać pieniądze, od tego przede wszystkim jest. Gorzej jeśli nie dociera do niego jego własna niekompetencja i nie chce jej przekazać w ręce fachowców. Prawdziwych fachowców na stanowiskach prezesa i dyrektora sportowego. Aktualnie szef Legii otacza się przede wszystkim ludźmi, którzy nie mają większego pojęcia o prowadzeniu klubu piłkarskiego. Kilku ślepców zajdzie w to samo miejsce, gdzie jeden ślepiec, a być może po drodze jeszcze bardziej się poobijają, bo każdy będzie chciał iść w innym kierunku. W przypadku Legii po zmianie właściciela już kilka razy się o tym przekonaliśmy.
“Wojskowi” mimo tylu popełnionych błędów dzięki beznadziejnej konkurencji jeszcze sięgali po mistrzostwo. W pucharach dochodziło już jednak do wielopoziomowych katastrof, dziura budżetowa stawała się coraz większa. Teraz nawet obrona tytułu stanęła pod wielkim znakiem zapytania, za to doszły kolejne koszty, bo przecież Sa Pinto z ziomkami za darmo sobie nie pójdzie. Legia Mioduskiego zdaje się robić wszystko, żeby w końcu rozbić się na skałach. Bez wyraźnej zmiany kursu – co będzie możliwe jedynie w przypadku innego człowieka za sterami – to tylko kwestia czasu.
Fot. FotoPyk