Jeżeli wydawało wam się, że wczoraj w najwyższej formie nie byli tylko Brazylijczycy, to grubo się mylicie. Jeszcze więcej czadu dał bowiem Witold Dawidowski, prezes Podlaskiego Związku Piłki Nożnej, który – podobnie jak piłkarze Canarinhos – brutalnie zderzył się z rzeczywistością. Auto, które prowadził, najpierw uderzyło w drzewo, a później dachowało. Co prawda sprytny działacz dwukrotnie próbował wymknąć się policji, jednak najwidoczniej musiał robić to z gracją Freda ścigającego się z niemieckimi obrońcami. Końcowy wynik jest dla niego druzgocący. Wydmuchał półtora promila…
Jak to się stało? Trochę podzwoniliśmy, by zasięgnąć informacji. Oto stanowisko rzecznika prasowego wojewódzkiej komendy policji w Białymstoku.
– Około godziny 19:30 mundurowi na miejscu zastali rozbitego mercedesa. Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że kierujący pojazdem mężczyzna zjechał na przeciwny pas jezdni, uderzył w drzewo, po czym auto wywróciło się na dach. Kierujący tym pojazdem oddalił się z miejsca zdarzenia, ale po chwili został zatrzymany przez patrol. Badanie alkomatem wykazało w jego organizmie blisko półtora promila alkoholu. Następnie przewieziono go do szpitala, z którego próbował się oddalić, lecz znów został zatrzymany przez patrol i pobrano mu krew. Wysokomazowieccy policjanci ustalają teraz przebieg zdarzenia, a 61-letniemu kierowcy mercedesa zabrano prawo jazdy.
Cóż, istnieje duże prawdopodobieństwo, że pan Witold po prostu bardzo spieszył się na mecz. Tylko tylko, że nic go nie tłumaczy, a za swój występek na pewno beknie. Bo że nie skończy się jedynie na utracie prawa jazdy, nikt rozsądny chyba nie ma tutaj złudzeń. Ciekawi nas natomiast, czy i w jaki sposób odpowie służbowo. W ostatnich latach na sterowanie okręgowym związkiem dostał niemalże monopol, ale teraz powinien odejść.
Odejść, a nie odjechać, panie Witoldzie…
Fot.FotoPyK