To nie jest najlepsza edycja Ligi Mistrzów dla drużyn, które budują swoją potęgę na szeroko pojętym rozmachu. PSG – poza burtą. Real – obnażony. W świetle tych faktów tym bardziej można było ostrzyć sobie zęby na mecz Manchesteru City z Schalke. Z Schalke, które u siebie stawiło czoła rywalowi i przegrało tylko 3:2.
City nie zamierzało jednak popełniać błędów innych klubów. Postawmy sprawę jasno – ten mecz nie miał najmniejszego sensu. Schalke nie zrobiło absolutnie nic. Gdyby piłkarze spędzili ten wieczór w zacisznych kątach domostw w Gelsenkirchen, wyszłoby na to samo. No bo… co takiego im się udało? Mamy odnotować strzał Stambouliego, tak lekki, że leciał dwie godziny, a i tak przeszedł obok bramki? Próbę przewrotki, która zatrzymała się na plecach stojącego tuż obok rywala? Rzut rożny? Rzut z autu na połowie rywala?
Wynik na pierwszy rzut oka szokuje, ale tak naprawdę dziwić nie może. Spotkała się ze sobą maszyna Guardioli i drużyna pogrążona w wielkim kryzysie, w której za chwilę może (musi?) dojść do dużych zmian personalnych. W zasadzie ciężko wyobrazić sobie scenariusz, w którym Dominico Tedesco zachowuje posadę. Drużynie Schalke szykuje się walka o utrzymanie do samego końca – póki co zajmuje trzynaste miejsce, od strefy spadkowej dzielą ją cztery punkty. W lidze piłkarze z Zagłębia Ruhry nie wygrali od 20 stycznia, a ich ostatnie wyniki to 2:4, 0:4, 0:3.
Dramat.
W odbudowie morale porażka kompromitacja wpierdol od City na pewno nie pomoże, choć – jeśli już uparcie szukamy plusów – Niemcy skutecznie bronili się aż do 35. minuty. Wtedy jednak Bruma zdecydował się na absurdalną interwencję we własnym polu karnym (zero zainteresowania piłką, spychał rywala do ziemi), a Aguero ośmieszył Schalke po raz pierwszy – panenką. Chwila moment i Argentyńczyk ładował po raz kolejny – dopadł w polu karnym do piętki Sterlinga i mimo że toczył walkę ze spychającym obrońcą i grawitacją, utrzymał się na nogach i posłał strzał pomiędzy nogami bramkarza. Fahrmann generalnie może po tym meczu poprosić o profilaktyczne związanie nóg – trzecia bramka wpadła również tunelem, jaki sam stworzył pod sobą (autorem Sane, który efektownie urwał się skrzydłem). Wnioski bramkarz jednak wyciągnął – gdy pod koniec połowy Sterling chciał go ośmieszyć i wsadzić trzeciego gola między nogami, zacisnął mocno kolana.
Druga połowa to już wykonywanie wyroku. Silva do Walkera, ten do Danilo, Guendogan, Sterling, kółeczko, znów Guendogan, rozrzucenie na drugą stronę do Zinchenko. Mniej więcej tak wyglądał cały jej obraz. Było przewidywalnie jak w polskich komediach XXI wieku. Czwarta bramka – Sterling dobiega do podania Sane wzdłuż pola karnego i wali z pierwszej piłki obok bramkarza. Piąta – Sane wycofuje piłkę w polu karnym, Bernardo Silva wali po rękach bezradnego Fahrmanna. Szósta – Sane bawi się piłką, wypuszcza Fodena, który kiwa golkipera i ładuje na pustą. Siódma – Gabriel Jesus pokonuje bramkarza sprzed pola karnego.
MA-SA-KRA.
Warto podkreślić, że jej głównym autorem okazał się były piłkarz Schalke, Leroy Sane. Nie ma sentymentów, nie ma oszczędzania klubu, który wypuścił go w świat. Zamiast tego jest gol i trzy asysty. To w dużej mierze dzięki Niemcowi, udało się City przejść do historii. 7:0 to najwyższy wynik w dziejach fazy pucharowej Ligi Mistrzów – wcześniej dwukrotnie osiągnął go Bayern Monachium w meczach z FC Basel i Szachtarem.
Schalke zostało dziś splamione. Albo inaczej – umoruSANE.
Manchester City 7:0 Schalke 04
Aguero ’35, ’38, Sane ’43, Sterling ’56, Silva B. 71′, Foden 78′, Gabriel Jesus 84′
Fot. newspix.pl