Starcie Liverpoolu z Bayernem już po ceremonii losowania sprawiało wrażenie wyjątkowo wyrównanego, pasjonującego. Absolutny szlagier, batalia dwóch ekip z apetytem na triumf w Champions League oraz możliwościami, by ten apetyt zaspokoić. No i rzeczywiście – rywalizacja w pierwszym meczu była zacięta, rewanż zapowiada się jeszcze ciekawiej. Bezbramkowy remis oznacza przecież status quo. Dla Juergena Kloppa spotkanie z Bawarczykami to rzecz jasna nie pierwszyzna – wsławił się jako szkoleniowiec, który potrafił przez dwa sezony z rzędu utrzymać łapczywych na sukcesy reprezentantów FC Hollywood z dala od mistrzowskiej patery w Bundeslidze.
Jednak historia starć Kloppa z Bayernem to również liczne klęski charyzmatycznego szkoleniowca The Reds.
Jakiś czas temu szerzej pochylaliśmy się nad TYM zagadnieniem, podsumowując całą historię gier Bayernu z drużynami prowadzonymi przez Kloppa. Bilans nie jest korzystny dla byłego trenera Mainz i Borussii Dortmund. Na trzydzieści starć Juergen wygrał dziewięć, za to aż szesnastokrotnie znoszono go do szatni na tarczy. Szczególnie fatalne były dla niego początki rywalizacji, sięgające listopada 2004 roku. Pierwszych jedenaście potyczek Kloppa z bundesligowym hegemonem to dziewięć porażek i dwa remisy. Żadnego zwycięstwa. Surowa lekcja futbolu.
Jednak najbardziej bolesne bęcki ze strony odwiecznych rywali zdarzało się niemieckiemu szkoleniowcowi zbierać dopiero później. W sumie wybraliśmy siedem porażek, które zapewne Klopp cały czas pamięta. Niektóre z nich bez wątpienia wciąż mu doskwierają.
26 stycznia 2006 (Puchar Niemiec). Bayern 3:2 Mainz
Ćwierćfinał Pucharu Niemiec na zbliżającej się do rocznicy otwarcia Allianz Arenie nie zapowiadał się jakoś szczególnie pasjonująco. Bayern w sezonie 2005/2006 robił na krajowym podwórku to, co potrafi robić najlepiej – dominował. Machina kierowana przez bezlitosnego Felixa Magatha metodycznie mieliła kolejnych przeciwników, niemal przez cały sezon przewodząc w Bundeslidze i przegrywając tylko trzy ligowe mecze w tamtej kampanii. Ale w krajowym pucharze Bawarczykom aż tak dobrze nie szło – w drugiej rundzie ledwie jedną bramką odprawili Erzgebirge Aue, potem potrzebowali dogrywki, by wymęczyć awans z HSV.
Jednak ekipa z Hamburga to był wówczas naprawdę mocny mannschaft, ścisła czołówka. A Mainz? Ot, ligowy średniak. Troszczący się przede wszystkim o to, by nie zlecieć do 2. Bundesligi. Grający efektownie, choć często oznaczało to przerost formy nad treścią.
BAYERN POKONA LIVERPOOL? KURS 2.25 W ETOTO!
Sam mecz FCB z Mainz miał jednak dość zaskakujący przebieg.
Mohamed Zidan szybko wyprowadził niżej notowanych gości na sensacyjne prowadzenie, które bardzo długo się utrzymywało. Egipcjanin zdobył bramkę z jedenastu metrów, puentując tym samym okres miażdżącej przewagi podopiecznych Kloppa, którzy w pierwszej fazie meczu wręcz demolowali przeciwników, zmuszając Olivera Kahna do wielu trudnych interwencji. Wyrównanie nadeszło dopiero w 81. minucie – Claudio Pizarro, kat drużyny Mainz w tamtym okresie, wykorzystał gapiostwo obrońcy i wpakował futbolówkę do sieci z najbliższej odległości, zapraszając rywali do dogrywki.
A tam znowu zdziwienie – gospodarze prowadzili 2:1, by po paru chwilach dostać wyrównującą bramkę. I gdy młodemu menedżerowi oraz jego ambitnej drużynie mogło się już wydawać, że dostaną niepowtarzalną szansę, by wyeliminować Magatha i jego Bayern w serii rzutów karnych… Znowu ugodził Pizarro. Z trzydziestu metrów, tuż przy słupeczku. Chirurgiczna precyzja w tak ważnym momencie meczu. Marzenia o sprawieniu niespodzianki prysły z donośnym hukiem. Pozostało tylko świetne wrażenie, które odnotowały niemieckie media i sam Magath. – – Wiedziałem, że ten mecz to nie będzie łatwe zadanie, ale w ogóle nie potrafiliśmy złapać dziś rytmu – mówił trener monachijczyków.
23 listopada 2013 (Bundesliga). Borussia Dortmund 0:3 Bayern
Przenosimy się w czasie. 2013 rok, czyli inny stadion, inna drużyna, inne okoliczności i inny Juergen Klopp. Już doceniony, już obłowiony w trofea, już świetnie znający smak zwycięstwa nad Bayernem. Czołowy trener świata, wielka postać niemieckiej piłki. Trzy lata wcześniej pokonał monachijczyków po raz pierwszy, a potem upokarzał ich już regularnie. To tak jak z drapieżnikami, które ponoć nie potrafią sobie nigdy odmówić ludzkiego mięsa, jeżeli choć raz go zakosztują. Juergen bez mrugnięcia okiem odarł odwiecznych rywali z ich mistycznej otoczki, z aury nietykalności. Pięć razy z rzędu. Ale koniec końców na jego fenomenalną Borussię przyszła kryska. Gdy Bawarczycy przyjechali na Signal Iduna Park w listopadzie 2013 roku, to właśnie oni siedzieli znów w fotelu lidera niemieckiej ekstraklasy, a rywale z Zagłębia Ruhry zajmowali ledwie trzecią lokatę w tabeli.
Pep Guardiola przejął drużynę z rąk Juppa Heynckesa i zaczął ją układać po swojemu. Jedni powiedzą, że ulepszył Bayern. Inni, że odmienił, ale nie poprawił. Jeszcze inni stwierdzą, że po prostu dzieło Niemca spieprzył w imię swoich taktycznych ideałów. Niemniej – na BVB to co przygotował hiszpański filozof futbolu wystarczyło wtedy z nawiązką.
Trójka do zera. Na dodatek pierwszą bramkę dla drużyny ze stolicy Bawarii zdobył niemiłosiernie wygwizdywany Mario Goetze, złoty chłopiec z Dortmundu, którego transfer zapoczątkował proces rozkupywania Borussii przez jej bogatszego konkurenta. Dzieła zniszczenia dopełnili Robben i Mueller. Podopieczni Juergena Kloppa padli na kolana, choć mogli ułożyć spotkanie po swojej myśli, ale na samym początku spotkania patelnię spartolił Robert Lewandowski. Pomeczowa konferencja prasowa zakończyła się natomiast awanturą. Szkoleniowcowi Borussii zarzucono, że jego mordercze metody treningowe i stosowanie ciągłego pressingu podczas meczów doprowadziło połowę drużyny do poważnych kłopotów ze zdrowiem. Klopp się wściekł na dźwięk oskarżeń i zajechanie zespołu, zareagował świętym oburzeniem, ale fakt faktem – jego podopieczni w tamtym spotkaniu po prostu padli na twarz i dlatego zostali sromotnie rozklepani w końcówce.
12 sierpnia 2012 (Superpuchar Niemiec). Borussia Dortmund 1:2 Bayern
Pierwsza porażka Kloppa z Bayernem w spotkaniu, którego bezpośrednią stawką było trofeum. Może i mało prestiżowe, ale zawsze. Zawodnicy i trener Borussii przystępowali rzecz jasna do meczu w świetnych humorach – mieli za sobą wielki triumf nad rywalami. Kilka tygodni wcześniej Der Klassiker przypadł na finał Pucharu Niemiec i ekipa w żółto-czarnych koszulkach pozamiatała przeciwnikami murawę. Ale tym razem było inaczej – rozzuchwalonym zawodnikom BVB spadł na rozgrzane głowy lodowaty prysznic.
Żeby zrozumieć, jak ważne było tamto zwycięstwo, warto sięgnąć do zapowiedzi spotkania przygotowanej przez portal SB Nation:
– Gdy ostatni raz sprawdzałem, Juergen Klopp wciąż był managerem Borussii Dortmund. Zdobył dwa tytuły mistrzowskie z rzędu, dołożył do tego Puchar Niemiec. Pokonał Bayern w pięciu kolejnych, bezpośrednich starciach. Tylko głupiec zaprzeczy, że Klopp nie jest w tej chwili najlepszym szkoleniowcem w Bundeslidze. I to nie jest atak na Juppa Heynckesa. On też jest świetny na swój sposób, ale osiągnięcia Kloppa z jego drużyną rozsadzają umysł. Jak już wspominałem – w ostatnich pięciu meczach Borussia pokonywała Bayern, zdobywając dwanaście goli, a tracąc przy tym trzy. To imponujące. Sukcesy Kloppa z ostatnich lat udowadniają, że znalazł sposób na Bayern.
REMIS W STARCIU BAYERNU Z LIVERPOOLEM? KURS 3.70 W ETOTO!
Z dzisiejszej perspektywy oczywiście zachwycamy się drużyną zmontowaną przez Heynckesa, która w sezonie 2012/13 porozstawiała po kątach całą Europę, na czele z Barceloną. Ale jeszcze na początku sezonu inaczej na tę kwestię spoglądano, to Klopp uchodził za samca alfa w bundesligowym stadku. Stąd jego porażka w Superpucharze była tak bolesna, tak ważna i tak brzemienna w skutkach. Bawarczycy uderzyli szybko – po dwunastu minutach prowadzili już 2:0, później dali sobie strzelić wyłącznie gola kontaktowego.
I to był początek końca rządów Dortmundu. Do miasta wkroczył nowy-stary szeryf.
16 grudnia 2006 (Bundesliga). Mainz 0:4 Bayern
Klopp jako szkoleniowiec Mainz oczywiście przegrywał z Bayernem notorycznie, ale długo radził sobie nieźle. Jego drużyna robiła dobre wrażenie na tle ligowego potentata, stawiając mu trudne warunki i często walcząc o punkty do ostatnich sekund. Nazwisko odważnego trenera, pomimo negatywnych rezultatów, stawiano jako wzór do naśladowania i potencjalnego szkoleniowca samego Bayernu w niedalekiej przyszłości. Aż do grudnia 2006 roku, gdy ekipa z Bawarii znalazła wreszcie sposób na zdeklasowanie dokazującego nieco zbyt ochoczo średniaka. Choć określenie “średniak” jest chyba – mimo wszystko – zbyt łaskawe dla drużyny Kloppa, która akurat w sezonie 2006/07 prezentowała się fatalnie i spadła z ligi.
Potworny kleks w CV ambitnego szkoleniowca.
Bayern również w 2006 roku spisywał się marnie, ostatecznie w tamtej odsłonie zmagań w Bundeslidze zajął ledwie czwarte miejsce. Jak na klub o takich ambicjach – absolutna katastrofa. Ale na zmiażdżenie Mainz spokojnie wystarczyło monachijczykom sił i piłkarskiej klasy. Stadionowy zegar wskazywał czwórkę do zera już po 70 minutach spotkania. Później Bawarczycy odpuścili sobie strzelanie i nie pogrążali rywala do reszty. Tak czy owak – doszło do kompletnej deklasacji.
Tamten sezon był pierwszym tak poważnym sygnałem dla Kloppa, że jego wizja futbolu wciąż jest daleka od ideału. W drugim starciu z FCB – już w ostatniej ligowej kolejce, gdy Mainz leciało z ligi – dostał po tyłku równie mocno. 1:5. Link do tego spotkania wrzucamy, bo omawianego – zdaje się – nie ma na YouTube.
12 września 2009 (Bundesliga). Borussia Dortmund 1:5 Bayern
Najbardziej dotkliwe baty, jakie Klopp kiedykolwiek zebrał od Bawarczyków. Osiemdziesiąt tysięcy widzów, którzy pofatygowali się na Der Klassiker by dopingować swoją ukochaną drużynę zaznało po prostu upokorzenia. Bayern był tamtego dnia lepszy właściwie pod każdym względem, choć to gospodarze objęli prowadzenie. Jednak na tym się właściwie zakończyły pozytywne akcenty z ich strony. Aczkolwiek trzeba uczciwie przyznać, że nikt się wtedy nie spodziewał bawarskiej nawałnicy.
Klopp przed meczem się odgrażał. Zapewniał, że jego drużyna nie lęka się ofensywnej siły przeciwnika, że wyjdzie do boju z otwartą przyłbicą. No i tak się stało. Zresztą, dla tego trenera to nihil novi, jego Mainz również nie bało się podejść przeciwko Bayernowi wyżej i zepchnąć rywala do defensywy. Taktyka w pierwszej fazie meczu sprawdzała się perfekcyjnie, goście świrowali pod intensywnym naporem, głupio pozbywali się futbolówki i nie mieli pomysłu, jak odwrócić tak niekorzystny obrót sytuacji. Jednak intensywne dociskanie oponenta ma jedną, za to poważną wadę – kosztuje mnóstwo sił. Sił, z których zawodnicy BVB po prostu bardzo szybko opadli. I tym samym nadstawili gołe tyłki do tęgiego lania.
Stary lis, Louis van Gaal, takiej sytuacji zmarnować nie mógł.
Jego chłopcy dorwali rywala i zaczęli kąsać, aż go pożarli. Mimo wszystko – styl gry BVB zwiastował, że w tej drużynie tkwi jakaś koncepcja, zalążek czegoś dużego. Jak się potem okazało – potrzeba było tylko bardziej klasowych, ewentualnie po prostu dojrzalszych wykonawców. Filozofia futbolu preferowana przez Kloppa długo nie przynosiła mu sukcesów w meczach z Bayernem, ale w końcu pozwoliła przyćmić wielkiego konkurenta.
17 maja 2014 (Puchar Niemiec). Borussia Dortmund 0:2 Bayern
Chyba ostatnie tchnienia Borussii naprawdę potężnej kadrowo. Z Lewandowskim, Hummelsem, Mchitarjanem, Aubameyangiem, Reusem, Sokratisem, Piszczkiem i – oczywiście – Zlatanem Alomeroviciem (na ławce). W lidze obie ekipy dzieliła już wówczas przepaść – Bawarczycy zakończyli sezon notując 29 wygranych w 34 kolejkach i mając dziewiętnaście oczek przewagi nad wicemistrzami z Dortmundu. Ale finałowe starcie DFB-Pokal to inna historia. Jeden mecz, jeden wspaniały wieczór na Stadionie Olimpijskim w Berlinie. Zdarzyć mogło się tam wszystko, dortmundczykom nie brak było piłkarskich argumentów, by przeciwnika zaskoczyć i pokonać.
Tak, Borussię zdecydowanie było stać na zwycięstwo. Szczególnie zmotywowany musiał być Robert Lewandowski, który tym spotkaniem żegnał się z Dortmundem, a witał z Monachium. Polak miał coś do udowodnienia.
Jednak dręczony kłopotami zdrowotnymi Lewy nie odegrał tamtego dnia istotnej roli na boisku. Mecz był bardzo taktyczny, spokojny, toczony pod dyktando strategicznych planów obu trenerów, a nie spontanicznych porywów piłkarskiej fantazji, które tak często stanowiło o atrakcyjności potyczek spod szyldu Der Klassiker, przynajmniej odkąd rządy w Borussii rozpoczął Klopp. Ostatecznie niemiecki szkoleniowiec musiał przełknąć gorycz porażki – Guardiola go przechytrzył, a Bayern po golach Robbena i Muellera wygrał w dogrywce.
25 maja 2013 (Liga Mistrzów). Bayern 2:1 Borussia Dortmund
– Jakoś nie do końca zrozumiale brzmią dziś powtarzane naokoło frazy: „Bayern musi, Borussia tylko może”, jakby nad porażką w takim meczu można było przejść ot tak, do porządku dziennego. Wygrać Ligę Mistrzów to jak zapewnić sobie piłkarską nieśmiertelność. Wykupić dożywotni abonament na wspomnienia i poczucie, że naprawdę coś dużego udało się osiągnąć. Klopp niedawno mówił: „Bayern tak pogonił Barcelonę i Juventus, że rywale nie mogli znaleźć drogi ucieczki ze stadionu. Z nami to się jednak nie uda” – i oni, piłkarze Borussii, nie mają prawa w to nie wierzyć. Tak jakby fakt, że w przeciwieństwie do Bayernu nie przegrali czterech z ostatnich pięciu finałów, mógł czynić porażkę łatwiejszą do przełknięcia. Klopp porównał wczoraj drogę na Wembley do wspinaczki na Mount Everest. Nikt, absolutnie nikt, nieważne, co wcześniej osiągnął i ile przeszedł, łatwo nie pogodzi się z odwrotem do bazy będąc tuż przed szczytem – zapowiadaliśmy tamto starcie na Weszło.
– W jednym z telewizyjnych materiałów Juergen Klopp, opowiadając o swojej trenerskiej filozofii, mówi: „Obejrzałem w swoim życiu naprawdę masę meczów, podczas których zasypiałem, zastanawiając się tylko: dlaczego oni to robią? Dlaczego to robią tym dwudziestu, czterdziestu, czasem osiemdziesięciu tysiącom kibiców na stadionie? To nie jest w porządku. Solą futbolu są emocje”. Podkreśla to, nawet jeśli dziś ma w głowie same taktyczne układanki i pytanie: jak tu przechytrzyć ten Bayern, a nie jak pięknie przegrać, dając radość publiczności – dodawaliśmy.
Niestety – w finale Klopp nie odważył się na super-ofensywną strategię. Nie postawił na emocje, których w starciu Bayernu z Borussią nie było jakoś szczególnie wiele, nie licząc oczywiście końcowej fazy meczu, wynagradzającej widzom spokojniejsze początki. Klopp – jak nie on – kombinował, knuł, szukał sposobu na rozpędzonego przeciwnika. Tyle razy już Bawarczyków ogrywał, ale potrzebował ostatniego sukcesu do stuprocentowego spełnienia.
Nie znalazł metody. Jego Borussia musiała uklęknąć przed nowymi królami Europy i Bundesligi. Bayern wygrał. Zasłużenie. I mamy głębokie poczucie, że tamta porażka – choć tylko jednobramkowa, choć po wyrównanym starciu – boli niemieckiego szkoleniowca do dziś. Bardziej niż wszystkie pozostałe razem wzięte.
– Szkoda Juergena Kloppa, szkoda łez Łukasza Piszczka, szkoda Roberta Lewandowskiego, szkoda Kuby Błaszczykowskiego. Dziś jednak na zwycięstwo zasłużył Bayern, na wyczekane zwycięstwo zasłużył Arjen Robben i wreszcie na godne zakończenie fenomenalnej kariery zasłużył Jupp Heynckes, w swym ostatnim sezonie zdobywający pełną pulę – mistrzostwo, Ligę Mistrzów, a pewnie wkrótce również Puchar Niemiec. Graczom Borussii na pocieszenie pozostaje wpis do CV: „uczestniczyłem w jednym z najlepszych finałów LM ostatnich lat”. Przegrać w takim stylu, z takim rywalem, po takim meczu – to żadna hańba.
LIVERPOOL ZATRIUMFUJE W MONACHIUM? KURS 3.40 W ETOTO!
fot. newspix.pl