Lechia Gdańsk ma już tylko dwa punkty przewagi nad Legią Warszawa. Biało-zieloni po raz pierwszy w historii nie wygrali u siebie z Wisłą Płock, która wywiozła premierową zdobycz z niegościnnego dla siebie terenu. Podopieczni Piotra Stokowca zdecydowanie nie lubią poniedziałków: w tym sezonie w trzech takich meczach uzbierali dwa remisy i jedną porażkę.
Goście sprawiali lepsze wrażenie, kilku zawodników miało ponadprzeciętne momenty. Alan Uryga sprawnie dyrygował przemeblowaną defensywą (pauzujący Adam Dźwigała, debiutujący Australijczyk Jake McGing w miejsce zawieszonego Cezarego Stefańczyka), a do tego to on dał prowadzenie “Nafciarzom”, wykorzystując dośrodkowanie Nico Vareli z rzutu wolnego. Urugwajczyk średnio zaczął, zmarnował bardzo dobrą sytuację niecelnym strzałem w dalszy róg, ale potem się rozkręcił. W końcówce, gdy Wisła grała już w dziesiątkę, idealnie wycofał piłkę do rezerwowego Alena Stevanovicia, lecz Serb kopnął fatalnie, wysoko nad poprzeczką.
Lechia przez prawie cały mecz biła głową w mur. Różnica polegała na tym, że w pierwszej połowie rzadko kiedy miała nawet zalążki sytuacji, za to w drugiej po utracie bramki robiła dużo zamieszania w polu karnym Wisły. W sporej mierze za sprawą wprowadzonego Lukasa Haraslina, który zdecydowanie rozruszał towarzystwo. Do tego Thomas Daehne w przerwie nie mógł kontynuować gry i za niego wszedł Bartłomiej Żynel – powiedzmy, że młokos nie imponował pewnością siebie.
Najgorsi byli jednak Grzegorz Kuświk i sędzia Wojciech Myć. Kuświk miotał się w ataku, podejmował złe decyzje, nie mógł znaleźć wspólnego języka z partnerami. Na dodatek coś mu zaszwankowało z głową po godzinie gry. Będąc już ukaranym żółtą kartką bezmyślnym wślizgiem zaatakował przy linii bocznej Filipa Mladenovicia i słusznie wyleciał. Płocczanie w osłabieniu potrafili już wygrywać ze Śląskiem we Wrocławiu czy ostatnio z Cracovią, ale dziś graniem w osłabieniu tylko sobie zaszkodzili.
Wyrzucenie Kuświka kontrowersją nie było, natomiast Myć kompletnie się pogubił w późniejszej fazie. Zupełnie nie panował nad wydarzeniami, wszystkim udzielała się nerwowa atmosfera. Nie korzystał z VAR-u, choć na przykład można byłoby się zastanawiać, czy Mladenović za uderzenie Vareli nie zasłużył na coś więcej niż żółta kartka. Rzut karny dający gospodarzom wyrównanie – z dupy. Można snuć jakieś teorie, że pozycja horyzontalna McGniga, że Sobiech dotknięty i jedynie upadek teatralny. Sorry, nie kupujemy tego. A arbiter nawet nie raczył obejrzeć powtórek. Idziemy dalej. Doliczył minut siedem, w praktyce wyszło mu 11 – wydaje się, że stracił rachubę.
Myć dwa tygodnie temu prowadził mecz Arka – Piast. Wtedy z niezrozumiałych względów nie dał drugiej żółtej kartki Adamowi Marciniakowi i nawet nie odgwizdał faulu, gdy Adam Deja chciał zmienić rysopis Patrykowi Dziczkowi. Chyba pora na dłuższą przerwę dla tego pana.
Jakości w grze Lechii ostatnio jest tak mało, że utrata pierwszego miejsca to kwestia niezbyt odległego czasu. Jak dla nas w Sosnowcu nie będzie faworyta, Zagłębie wiosną u siebie punktuje. Wisła natomiast najgorsze zdaje się mieć za sobą, co akurat byłoby bardzo wskazane, bo terminarz nie rozpieszcza.
[event_results 567797]
Fot. Wojciech Figurski/400mm.pl