Jak potoczyły się losy Jose Mourinho w Manchesterze United, wszyscy doskonale pamiętamy. Zaczęło się przeciętnie, momentami bywało nieźle, skończyło się zaś katastrofalnie. Gdy Portugalczyk pożegnał się wreszcie z posadą, drużyna natychmiastowo odżyła i jednym, zamaszystym susem wskoczyła z powrotem do ścisłej czołówki Premier League, choć pod wodzą Jose chyliła się już w stronę totalnego przeciętniactwa. Tymczasem Portugalczyk… kwitnie na bezrobociu, spełniając się w roli eksperta telewizyjnego. O ile od paru ładnych sezonów o prowadzonych przez niego drużynach trudno powiedzieć zbyt wiele dobrego, tak o analizach formułowanych przez Mourinho można mówić wyłącznie w superlatywach.
Jest luz, jest bystre oko, są celne uwagi i dorzucone mimochodem, subtelne złośliwostki. O to chodzi! Komentarze, jakich udzielił The Special One na temat wczorajszego Klasyku naprawdę były kapitalne.
Mourinho jako ekspert działa już od dawna, ale ostatnio mocno zintensyfikował swoje telewizyjne występy. Na początku stycznia Portugalczyk dołączył do załogi stacji beIN Sports (katarski nadawca) i – co tu dużo mówić – naprawdę robi tam świetną robotę. Później zresztą rozkręcił się też w wielu innych stacjach, między innymi rosyjskich i hiszpańskich. Co prawda nie wolno mu wdawać się przesadnie w szczegóły na temat poprzedniego pracodawcy, więc wielu smaczków na temat zwolnienia z Manchesteru United się od Jose na razie nie dowiemy, ale i tak jest czego posłuchać.
Zaczęło się od omawiania zagadnień związanych głównie z Premier League, ale nie brakuje także na przestrzeni ostaniach tygodni wielu spostrzeżeń natury ogólnej:
Mourinho o Mohamedzie Salahu: – Ludzie starają się zrobić ze mnie trenera, który sprzedał Salaha. A to przecież ja jestem trenerem, który Salaha kupił. To był wtedy dzieciak, zagubiony w Londynie, zagubiony w nowym świecie. Kiedy klub zdecydował się go sprzedać, nie miałem na to wpływu. Ja go kupiłem, ale go nie sprzedałem. (…) Gdy trafił do Anglii z Basel był samotny, zbyt kruchy fizycznie. Potem zdobył doświadczenie we Włoszech. Kiedy wrócił na Wyspy, był już kompletnie zaadaptowany do gry w europejskim futbolu na wysokim poziomie. Lepiej rozumiał piłkę, był silniejszy, pewny siebie. Kiedy zawodnik ma tak oczywisty talent, z upływem lat może stać się o wiele lepszy.
O zwolnieniu Ranierego z Fulham: – Ludzie mówią, że Ranieri wygrał mistrzostwo, ale tradycyjni kandydaci przeżywali wówczas jednocześnie kryzys. Zaraz, przecież Tottenham też mógł wygrać, a jednak skończył na drugim miejscu. Leicester było najlepsze. Stąd bierze się mój szacunek do nieprawdopodobnej pracy Ranierego. Czy taki klub jak Fulham może zatrudnić lepszego managera niż Claudio? Nie, nie mają szans. Czy można w ogóle porównać doświadczenie Claudio i Scotta, który teraz będzie prowadził tę drużynę, pierwszy raz w karierze? Nie można. Ale czasami w futbolu zdarzają się takie przypadki, co widać na przykładzie mojego poprzedniego klubu, że udaje się taką zmianą trenera coś poruszyć na krótszą metę. Nie wierzę jednak, że takie ruchy działają długoterminowo. Ale mogą wywołać chwilowo pozytywną reakcję.
O Liverpoolu: – Nie sądzę, że Liverpool jest tak dobry, jak był jeszcze kilka miesięcy temu. Wtedy wszystko im wpadało – strzały słabszą nogą, uderzenie po rykoszetach. Mieli swój moment, ale dzisiaj już go nie mają. Nie sądzę, żeby to był brak szczęścia. Spójrzmy choćby na Jamesa Milnera – w pewnym momencie grał fenomenalnie, był ich najlepszym zawodnikiem. Dziś? Siedzi na ławce, zgubił formę. Jest troszkę zmęczony. To samo ostatnio działo się z Firmino, teraz on pomału wraca. Ta drużyna ma dużo takich drobnych problemów.
– Powiem to z własnego doświadczenia – trudno jest wygrać tytuł w taki sposób, że startujesz z wysokiego poziomu i przez cały sezon, od początku do końca demolujesz wszystkich. Zdarzyło się to drużynie “Invincibles”, my też byliśmy blisko. Ale zazwyczaj – masz okresy kryzysu. I najważniejsze jest, żeby wtedy zwyciężać. Pamiętam mój ostatni tytuł z Chelsea, graliśmy spotkanie przeciwko QPR. Oni byli już zdegradowani, ale wygraliśmy dopiero po golu w 91 minucie. Zagraliśmy fatalnie. Jednak ostatecznie nie straciliśmy punktów. W kluczowym momencie daliśmy sobie radę. Mogę to porównać do starcia Liverpoolu z Manchesterem United. Oni powinni byli po prostu jakoś wygrać ten mecz. Mają problemy. W Lidze Mistrzów też je przewiduję.
– W tym momencie przeznaczenie jest w rękach Manchesteru City. Liverpool stracił kontrolę nad sytuacją. W takich okolicznościach bardzo ważny jest czynnik psychologiczny. Teraz dochodzi im dodatkowe zmartwienie – muszą czekać na wyniki pozostałych drużyn. W każdy weekend rozegrają dwa mecze – swój i Manchesteru City. Przysięgam wam, że to kosztuje mnóstwo energii. Ty grasz o piętnastej, oni o siedemnastej. Nie koncentrujesz się tylko na sobie. Piłkarze są w szatni po zakończeniu swojego spotkania, są w domu, są w hotelu, gotowi na kolejne starcie… I siedzą przed telewizorami, sprawdzają wynik na swoich telefonach. To nie jest korzystna sytuacja.
– Nie ma lepszej presji niż bycie ściganym przez resztę. Nie ma lepszej pozycji niż pozycja lidera. Gdy prowadzisz, masz pod sobą poduszkę, na którą możesz upaść. Liverpool ją stracił, choć była całkiem puszysta. Miałem drobne poczucie, że tak się stanie, gdy City przegrało swój mecz, a następnego dnia Liverpool zremisował na własnym stadionie. To są takie szanse, które musisz wykorzystać. Ile City przegrywa spotkań w sezonie? Niewiele. Nie można marnować takich okazji. Manchester przegrał wtedy mecz, ale kto zakończył tamten weekend naładowany pozytywną energią? Właśnie oni, bo Liverpool zaprzepaścił możliwość, by im uciec.
O Jurgenie Kloppie: – Nie znam go tak dobrze, jak kilku innych managerów, ale wygląda na bardzo pozytywną osobę. Ma dobry kontakt z zawodnikami, jest empatyczny, udziela im wsparcia. Myślę, że zdoła przekonać swoich zawodników, że sprawa nie jest jeszcze zamknięta. Zresztą – my wszyscy też przecież mamy to przekonanie. Liga nie jest jeszcze rozstrzygnięta. Wydaje mi się, że w takich sytuacjach najważniejsza jest szczerość. Nie można opowiadać bajek. Trzeba to sobie uczciwie powiedzieć. A potem popracować nad tymi detalami, które nie idą po ich myśli.
O Chelsea: – Nie powiem, że to jest w tej chwili zespół, przeciwko któremu łatwo się gra, ale bardzo łatwo ich przeanalizować. Łatwo rozpoznać ich główne założenia. Jeżeli odetniesz od gry Jorginho i przymkniesz lewą stronę, sprawiasz im wielkie trudności, bo muszą przenosić akcje bardziej na prawe skrzydło. Jeśli dodatkowo Kante musi częściej biegać do przodu, zamiast trzymać się środkowej strefy, sytuacja robi się dla nich bardzo skomplikowana.
O słowach, które usłyszał od Fergusona: – Zdanie największego managera w historii Premier League, Sir Alexa Fergusona, które najbardziej do mnie trafiło, to: “w dniu, w którym zawodnik stanie się ważniejszy od klubu, powiedz: do widzenia”. Tak się nie da. Musi być zachowany balans w relacjach między piłkarzami a managerem. Zadaniem managera jest trenować zawodników, nie zachować dyscyplinę za wszelką cenę. Struktura relacji w klubie musi chronić trenera i uświadamiać zawodnikom, że wszystko jest na swoim miejscu. Piłkarze nie mogą poczuć zbyt dużo władzy. Skończyły się czasy, gdy trener sam w sobie miał dość siły, by zawodników edukować, a czasami się z nimi konfrontować, jeżeli nie byli dostatecznie profesjonalni. Dzisiaj trener potrzebuje odpowiedniej struktury. Klub musi mieć właściciela, prezesa, dyrektora wykonawczego, dyrektora sportowego, a na samym końcu tej piramidy musi być manager. Wtedy dopiero może on sobie poradzić z problemami, które niesie za sobą dzisiejszy świat.
fot. newspix.pl
O Kepie, który odmówił zejścia z boiska: – Bramkarz chciał pokazać swoją osobowość i pewność siebie. Chciał zademonstrować, że jest na boisku, że jest gotowy i chce wziąć udział w konkursie rzutów karnych, obronić kilka strzałów. Pod tym względem mi się podobało jego zachowanie. Nie podobało mi się z kolei to, że postawił w bardzo niezręcznej sytuacji menedżera i asystenta. Jego kolega z zespołu czekał na zmianę, a był tylko świadkiem kłopotliwego zdarzenia, na które sam nie miał żadnego wpływu. To przygnębiające i skomplikowane. Na szczęście nigdy nie musiałem przez coś takiego przejść.
– (…) To najdroższy golkiper na świecie. Są zasady, jasne, ale trzeba też brać pod uwagę inne czynniki i postępować w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem. W klubie dobrze sobie z tym poradzili. Tak naprawdę najlepszą wodą, żeby ugasić pożar było zwycięstwo z Tottenhamem i Fulham. Wygrali, więc my coraz rzadziej rozmawiamy o tamtej sytuacji. Wszystko wraca do normy.
– Jeśli zawodnik odmawia zejścia z boiska, to sędzia po prostu wznawia grę, nie ma za to żółtej kartki. W przyszłości mogą się pojawić sytuacje, w których zawodnicy będą z premedytacją odmawiać opuszczenia z boiska. Powinny się zmienić przepisy. Zawodnik, który tak zrobi musi być karany żółtą kartką. Tak samo jak zawodnik opóźniający swoje zejście z murawy. Jeżeli trener zdecyduje się drugi raz dokonać zmiany, a piłkarz znowu odmówi – dostaje drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Musimy chronić managerów.
O wicemistrzostwie z Manchesterem United: – Czasami ludzie komentują sprawy, które znają powierzchownie, ale nie wiedzą co się dzieje za kulisami. Sądzę, że to fundamentalna kwestia. Co by było, gdybym wam powiedział, że postrzegam wicemistrzostwo Anglii osiągnięte w Manchesterze jako jedno z największych osiągnięć w mojej karierze? Powiecie: “Facet zwariował. Ma dwadzieścia pięć trofeów, a chwali się drugim miejscem jako wielkim osiągnięciem”. Powtarzam to, bo z drugiej strony kamery widać sytuację z innej perspektywy niż ja. Dlatego zgadzam się, by przemawiać w telewizji – chcę poznać tę część futbolu i zrozumieć, jak to wygląda od tej strony.
O zatrudnieniu Didiera Drogby: – Drogba to taki gość, który jest wobec mnie niezwykle lojalny. Nigdy nie zapomniał, że wziąłem go do Premier League z Marsylii, gdzie niewiele sobie po nim obiecywali, bo nie zaczął kariery jako bardzo młody dzieciak. Grał tylko w Guingamp, Marsylii i Le Mans, więc kiedy chciałem go w Chelsea, Roman Abramowicz zapytał mnie: “Kogo?! Kogo ty chcesz jako napastnika?”. Miałem mnóstwo wielkich nazwisk do wyboru, ale wymieniłem Drogbę. “Kto to jest, gdzie on w ogóle gra?” – pytał pan Abramowicz. “Płać, płać i nie marudź” – odpowiedziałem. I Didier został ikoną Chelsea, a wręcz całej Premier League.
O “Fergie Time”: – Potrzeba odrobiny szczęścia, żeby wygrać w końcówce meczu. Ale temu szczęściu można też trochę pomóc. U Sir Alexa nie było przypadku. “Fergie Time” był konsekwencją jego mentalności, jego ducha, jego relacji z zawodnikami. Wydaje mi się, że sam nie mam kiepskiego bilansu, jeżeli chodzi o zwycięstwa i porażki w ostatnich sekundach. Nawet w tym sezonie miałem kilka takich triumfów. Można do tego doprowadzić. O ile w zespole są odpowiednio mocne osobowości, a zawodnicy nie boją się walki z demonami ostatnich sekund. Ktoś kiedyś powiedział: “Lepszy od dobrego trenera jest taki, który ma szczęście”. Zgadzam się w zupełności.
O Petrze Cechu: – Cech był dzieciakiem, nie ja go ściągnąłem do Chelsea. Decyzja zapadła wcześniej. Dotychczas bramkarzem Chelsea był Carlo Cudicini, wybrany sezon wcześniej przez kibiców najlepszym zawodnikiem Chelsea w rozgrywkach. Pierwszy mecz sezonu graliśmy z Manchesterem United, a ja zdecydowałem, że najlepszy piłkarzy poprzedniego sezonu usiądzie na ławce. A zagra dzieciak, którego nazwiska wtedy większość ludzi w Anglii nawet nie potrafiła wymówić. Potem wszystko już zależało od niego, ja nie wpłynąłem na jego karierę w najmniejszym stopniu. To po prostu wielki profesjonalista i wybitny bramkarz.
O angielskim futbolu: – Angielski futbol nie jest już wcale “angielski”. To globalna liga. Jest tam mieszanka tak wielu kultur, wpływów… Każdy z nas – zagranicznych trenerów i piłkarzy – zostawia w Anglii cząstkę siebie samego.
O swojej nowej pracy: – Potrafię sobie wyobrazić siebie pracującego w Ligue 1. Jestem człowiekiem, który pracował już w czterech różnych krajach. Lubię poznawać odmienne kultury. Praca w kolejnej lidze była wspaniałym doświadczeniem. Na razie jestem spokojny, staram się więcej czasu spędzić z rodziną, przyjaciółmi. Czekam na szansę, by powrócić do futbolu. (…) Dwa, trzy miesiące bez pracy są w porządku. Potem robi się trudniej, ale wierzę, że powrócę jeszcze mocniejszy. Moją misją jako człowieka i jako trenera jest rozwój. Chcę być lepszy każdego dnia jako zawodowiec, to moja pasja – nie tylko profesja. Ale teraz jeszcze nie jest pora, by mówić o konkretach.
(…) – Ciesze się nowymi doświadczeniami. Ale znam siebie i wiem, że pod koniec marca zacznę już cierpieć. To moja natura. Odrzuciłem już trzy oferty, bo nie wydawało mi się, że to projekty stworzone dla mnie. Im więcej będę miał czasu, tym lepiej się przygotuję do kolejnego zajęcia. To musi być wyzwanie, które zapewni mi mnóstwo radości.
O relacjach z zawodnikami: – Nie jest możliwe, żeby wygrywać trofea, jeżeli nie masz dobrych relacji z drużyną. Nie będę zaprzeczał, że te kwestie miały wpływ na to, iż ostatni okres mojej pracy nie był zbyt udany. Nie będę mówił o moich problemach konkretnie, z oczywistych względów. (…) To co czasami trzeba zrobić, to przyspieszenie niektórych procesów w drużynie. Żeby to osiągnąć, musisz być człowiekiem klubu. Zapomnieć trochę o sobie. Uważam, że zawsze to robiłem, czasami musiałem to robić bezpośrednio dla dobra drużyny. Stawiałem siebie w sytuacjach, które – dla ludzi z zewnątrz – wyglądają nie najlepiej. Ale nie żałuję tego. Oddaję siebie klubowi w stu procentach. Wygrywałem puchary w Realu Madryt, wygrywałem w Chelsea, w Manchesterze United zresztą też. Ale nie da się zdobyć ich dużo, gdy nie masz dobrych kontaktów z drużyną.
O byciu “człowiekiem klubu”: – Moja historia… Urodziłem się w dniu meczu mojego ojca. Urwał się od zespołu, żeby mnie pierwszy raz zobaczyć. Moja córka przyszła na świat, gdy ja miałem swój mecz. Podobnie było z moim synem. Moje życie zawsze kręciło się wokół futbolu, zawsze byłem wielkim profesjonalistą. Nawet jako dziecko. Poza moim klubem z miasta rodzinnego, nie kibicowałem nigdy żadnej sportowej drużynie. W Portugalii wszyscy się dzielą między Benficę, Porto i Sporting. Ja nie. Moim klubem był zawsze klub mojego ojca, a teraz – najważniejszy jest dla mnie ten, w którym sam jestem. Przychodzę pierwszego dnia i zakładam jego koszulkę, a ściągam ją dopiero dnia ostatniego, gdy odchodzę. Brudną, cuchnącą, spoconą. Walczę dla mojego klubu, mam w nosie mój osobisty wizerunek. Nie dbam o konsekwencje. Dlatego kiedy obejmuję Real Madryt, staję się wrogiem Barcelony. Dlatego do dziś nie mogę postawić nogi w Turynie, bo ludzie mnie tam nienawidzą za czasy Interu. Dlatego kibice Arsenalu mnie nie cierpieli. Piętnaście razy z nimi grałem, wygrałem dwanaście meczów, trzy zremisowałem. Nie znoszą mnie. Jako profesjonalista, walczę w imieniu klubu.
O samokrytyce: – Jestem swoim największym krytykiem. Bardzo surowo do siebie podchodzę. Niektórzy z moich bliskich sugerują mi nawet, że jestem dla siebie zbyt twardy. Że za dużo od siebie wymagam. Taka jest jednak moja natura.
O uczuciach: – Najważniejsza jest dla mnie sfera emocjonalna. Chcę pracować z ludźmi, których kocham. Z ludźmi, z którymi chcę pracować każdego dnia i napawa mnie to radością, z którymi mogę dzielić te same pomysły. Nie chcę być w ciągłym sporze. To dostałem w Interze – istnieją takie kluby. Taka atmosfera jest bardzo ważną częścią sukcesu. Wolę mieć w sztabie pięciu bardzo bliskich skautów, a nie otrzymywać raporty od pięciuset, których nigdy w życiu nie widziałem na oczy. (…) Chciałbym trafić do drużyny, która jeszcze nie jest gotowa, by być łowcą trofeów, ale ma ambicję, by takowym zostać. Nie interesują mnie drużyny bez ambicji.
O współczesnych sportowcach: – To generacja piłkarzy, którzy nie są tylko pojedynczymi sportowcami. Wiąże się z nimi cała grupa ludzi. Masz zawodnika, a oprócz niego są agent, rodzina, otoczenie, dyrektor od komunikacji z mediami. Niektórzy mają swoich osobistych lekarzy, a w ekstremalnych sytuacjach współpracują nawet z facetem, którego nazywają “trenerem personalnym”. Gdy chcesz prowadzić zawodnika, musisz sobie z tym wszystkim poradzić. I wcale nie spotykasz się w klubie ze zrozumieniem, że przychodzi ci pracować w tak trudnych warunkach.
O powrocie do ligi portugalskiej: – Długo już jestem w futbolu, ale mam dopiero 56 lat. Jestem na to za młody. Zostanę w miejscu, do którego należę. A należę do czołówki światowego futbolu. I w niej pozostanę.
Mourinho w studio podczas Pucharu Azji. fot. beinsports.com
O swojej najmocniejszej drużynie: – Muszę wymienić Inter. Wygraliśmy wszystko. Muszę ocenić sprawę obiektywnie i okazać szacunek moim byłym zawodnikom z Interu, bo ta drużyna wygrała wszystko od pierwszego do ostatniego dnia. Wszystkie rozgrywki, potrójną koronę, pokonała najlepsze drużyny świata. 3:1 z Barceloną, 2:0 z Bayernem, fantastyczne wyniki w lidze, krajowych pucharach. Tamten zespół wygrał trzy finały w ciągu dziesięciu dni! Muszę powiedzieć, że to Inter był najlepszy.
O sędziach: – Jest na nich za dużo presji. Nie są dostatecznie chronieni przed prasą, przed presją medialną. Oczywiście, że popełniają czasem błędy. Są jednak potem traktowani tak samo jak my, ale my – managerowie – możemy sobie pozwolić na agresywną odpowiedź. Sędziowie nie mają takiej możliwości, więc powinni być lepiej chronieni w przestrzeni publicznej.
O bolesnych porażkach: – Są takie mecze w twojej karierze, które przegrywasz o cal, albo wygrywasz o cal. Tak przegrałem w Lidze Mistrzów po rzutach karnych z Liverpoolem, tak przegrałem półfinał po golu Luisa Garcii. Ale z drugiej strony ostatnio SMS-a wysłał mi Costinha: “Pamiętaj – gdyby nie mój gol przeciwko Manchesterowi United, nigdy byś nie został The Special One”.
O poprzedniej generacji piłkarzy: – To nie jest tak, że starsi zawodnicy byli perfekcyjni, a ci nowi są beznadziejni. Nie jest idealnie, ale inaczej nie będzie nigdy. Kiedy ja byłem małym dzieckiem, mój tata mi mówił: “masz tutaj jedno euro, idź i kup mi gazetę”. Pędziłem natychmiast, kupowałem co trzeba i moim jedynym marzeniem było, żeby zatrzymać resztę dla siebie. Szedłem i tyle. Dzisiaj kiedy ja wysyłam mojego syna po gazetę, to najpierw pyta: “Dlaczego?”. Tłumaczę mu, że mam coś ważnego do zrobienia i nie mam czasu, żeby wyjść. A on mi odpowiada: “To idź i kup sobie gazetę za pięć minut!”. Dzieciaki się zmieniły.
– Nie wiem, czy uczciwym jest stwierdzenie, że wszyscy kiedyś byli świetnymi profesjonalistami, a dzisiaj każdy jest niegrzecznym chłopcem i trudno go poprowadzić. To nie jest prawda. Ale potrzeba o wiele więcej umiejętności komunikacyjnych. Kiedyś w drużynie chodziło o to, co zadecyduje manager. Piłkarz to akceptował, bo taka była hierarchia. Teraz trzeba dzielić się władzą, nie skupia się ona w rękach jednej osoby. Kiedyś trener wysyłał zawodnika po gazetę, dzisiaj potrzebuje też kogoś w klubie, kto powie reszcie: “Trzeba pójść po gazetę, więc dzisiaj ja to zrobię”. Liderów w drużynie musi być więcej. Nie mówię o moim doświadczeniu w Manchesterze United, raczej ogólnie.
O złych wyborach w swojej karierze: – Jestem fatalny w dokonywaniu wyborów. Paru moich przyjaciół mi to powtarza. Wielu trenerów ma w sobie więcej sprytu. Ja poszedłem do Realu Madryt, kiedy ten od dziesięciu lat nie grał w półfinale Champions League, a w kraju też od sześciu czy siedmiu lat nie wygrał. Poszedłem do Chelsea, kiedy była w kłopotach. Trafiłem tam pierwszy raz, gdy nie zdobyła mistrzostwa od pięćdziesięciu lat. Poszedłem do Interu, który nie wygrał Ligi Mistrzów od pół wieku. Trafiłem do Manchesteru United w momencie, gdy zakończyło się dziedzictwo Sir Alexa i wszystko się pozmieniało. Kiepsko dobieram swoje miejsca pracy.
O presji: – Dużo ważniejsze jest, jak sobie z nią radzą piłkarze, a nie managerowie. My mamy swoje sposoby, żeby ukryć poczucie zdenerwowania. Ale kiedy zawodnicy wyjdą na boisko, nie ma już gdzie się schować.
O nowej generacji trenerów: – Łatwo jest grać ładnie w piłkę i nic nie wygrywać. Ludzie, którzy osiągają ciągłość zwycięstw myślą o futbolu w inny sposób. Jeżeli mówisz o Guardioli albo o Ancelottim, o grupie trenerów do których oczywiście sam też należę, wygrywającej trofea przez bardzo długi czasu, nie ma tutaj młodych szkoleniowców. Oni mają wpływ na styl gry, ale nie na rezultaty.
O zawodnikach, których nie lubił: – Zawsze trzeba znaleźć metodę rozwiązania problemu. Jest jednak pewna kwestia, której nigdy nie umiałem rozpracować. Otóż – piłkarze, którzy grają regularnie, lubią managera. Ci, którzy siedzą na ławce, nie lubią go. To podstawowa sprawa, można ją troszkę skontrolować, ale nie da się tego przeskoczyć. Poza tym – tak jak w każdej pracy na świecie, niektórych współpracowników lubisz bardziej, innych mniej. To kwestia osobowości, chemii między dwojgiem ludzi. Niektórzy gracze są fenomenalni u jednego trenera, u innego już nie. I vice versa. To sprowadza się właśnie do tej chemii. Dlatego trzeba cały czas pracować nad relacją z piłkarzem, którego się nie lubi. Bo tych, którzy cię kochają nie musisz codziennie dokarmiać dobrymi emocjami.
O tym, które zwycięstwo smakuje lepiej: – Dla nas, trenerów, bardziej wartościowe jest zwykle zwycięstwo w lidze, a nie Champions League. To w krajowych rozgrywkach rywalizujesz przez dziesięć miesięcy. Co tydzień, gdy musisz być silny od sierpnia do maja. Jednak to Liga Mistrzów stanowi rozgrywki, które stanowią eldorado europejskiego futbolu. To najbardziej rozpoznawalne rozgrywki na świecie. Jednak żeby wygrać tutaj, musisz być znakomity tylko w pewnych określonych momentach sezonu. To krótkie rozgrywki, tak naprawdę trwają tylko od lutego do maja. Nie wszystko da się tu skontrolować – może się przydarzyć jeden słabszy mecz, jeden wielki błąd, jeden chybiony karny. Detale, które wszystko zmieniają.
O swojej filozofii: – Ona się zmienia, zależy od różnych czynników. Chciałbym trafić do klubu, w którym mógłbym grać tak samo efektownie jak Jurgen i Pep w swoich drużynach. Spójrzcie na skład Liverpoolu – ilu z tych piłkarzy grało tam, zanim pierwszą drużynę objął Jurgen? Ledwie kilku. Gdy Pep nie był zadowolony ze swoich bocznych obrońców, latem kupił sobie czterech nowych. Najpierw wybrał sobie na bramkę Claudio Bravo, ale ten go rozczarował, więc sezon później kupił Edersona. Jurgen jest w klubie trzy i pół roku, nie wygrał absolutnie niczego. Dalej ma zaufanie i warunki do rozwoju. I pierwszy raz mają szanse na mistrzostwo.
– Często to ostatnio powtarzam – przed podjęciem kolejnej pracy chcę dokładnie wiedzieć, czego klub ode mnie oczekuje, ale i co zagwarantuje mnie, żebym mógł osiągnąć te cele. O mojej filozofii tysiąc razy powiedziano kłamstwo, które w końcu zostało przyjęte jako prawda. Ale to nie jest i nigdy nie będzie prawda. Czy Chelsea w latach 2004-2006 nie grała fenomenalnej piłki? Ofensywnej, pełnej świetnych kontrataków, z genialną postawą w tyłach? Czy ktoś może powiedzieć, ze ta drużyna nie grała pięknie? Nie można tak powiedzieć. Ludzie cały czas przypominają mi ten mecz Interu z Barceloną, przywołując go jako przykład majstersztyku, jeżeli chodzi o grę w obronie. Przegraliśmy 0:1, broniąc się w dziesięciu. Dlaczego nikt nie dodaje, że dwa tygodnie wcześniej zwyciężyliśmy Barcelonę 3:1? Ustawiliśmy się w takiej pozycji, żeby w rewanżu zagrać defensywnie przeciwko najlepszej drużynie świata. Wygraliśmy 3:1, a powinno być cztery, albo i pięć do jednego.
– Kiedy trafiłem do Chelsea za drugim razem, wygraliśmy mistrzostwo nie będąc najlepszą drużyną w kraju. Żeby coś takiego osiągnąć, musisz być strategiem, a nie filozofem. Antonio Conte zrobił później to samo co ja – zbudował drużynę, której ofensywa opierała się o kontrataki. Grali super-defensywy futbol. Ale skoro to był Antonio, a nie ja, to nikt tego nie wypomina. (…) Defensywy gość z Realu Madryt pobił wszystkie bramkowe rekordy. Wygraliśmy z każdą drużyną w Hiszpanii. Valencia, Sevilla, Atletico, Bilbao, Barcelona. Wszystkich pokonaliśmy. A jednak – skoro to Mourinho, więc się bronił.
– Gdy tam trafiłem, ten klub nie pamiętał smaku zwycięstwa. Wygraliśmy finał Pucharu Króla… Nie pamiętam, chyba pierwszy raz od dwudziestu lat. Moją robotą było przełamać hegemonię Barcelony, która wtedy była najlepszym klubem na świecie. I to się udało. Wykonałem swoją pracę w każdym klubie, w którym pracowałem. Poza Manchesterem United, tak przynajmniej mówią ludzie.
*
Wiele szumu zrobiło się także wokół komentarzy, jaki Mourinho udzielił na temat El Clasico. Portugalczyk – co zaskoczyło wielu sympatyków Barcelony – wzniósł się ponad dawne podziały i nie szczędził komplementów klubowi, z którym toczył wiele wyjątkowo zażartych batalii.
Mourinho o postawie Realu: – To nie był zbyt udany występ. To nie był mecz zespołu, który jest szczęśliwy. Real nie był drużyną wierzącą we własne umiejętności, nie był drużyną obdarzoną poczuciem własnej wartości. Są w dołku po kilku kiepskich rezultatach. Nie potrafili wprowadzić do tego spotkania czegoś, co ja nazywam wysoką temperaturą wielkich spotkań. Byli pasywni. Nie mogę mówić, że zagrali źle – zagrali delikatnie. Czasami grasz w taki sposób w starciach z drużynami środka tabeli i wtedy możesz nawet wygrać. Przeciwko topowym klubom musisz dać z siebie zdecydowanie więcej.
– Utrata takiego zawodnika jak Cristiano, który gwarantuje 30, 40, 50 goli w sezonie, wymaga oczywiście odmiennego podejścia do zespołu. Kiedy nie masz takiego zawodnika, ktoś go musi zastąpić. W tym przypadku – wszyscy. Każdy musi dać z siebie trochę więcej. Benzema wykonał ten krok, strzela więcej bramek niż dotychczas, pracuje jeszcze lepiej niż wcześniej. Wygląda na silniejszego, choć dziś nie było tego widać, pewnie z powodu akumulacji trudnych spotkań. Ale inni piłkarze – zwłaszcza skrzydłowi – muszą dać z siebie więcej.
O postawie Barcelony: – To nie krytyka, ale komplement. Oni nie są fenomenalni, nie grają fenomenalnie. Są solidni, prawdopodobnie bardziej niż to miało miejsce w poprzednich latach. Wiedzą, jak bronić. Nie grają tak pięknie, jak nas do tego przyzwyczaili, ale umieją wygrywać mecze. A kiedy nadejdą najważniejsze mecze w Lidze Mistrzów, taki sposób gry jest najlepszą drogą do sukcesu. Pique i Lenglet są doskonali, a za nimi jest jeszcze Ter Stegen, z każdym sezonem coraz lepszy.
O agresji Ramosa wobec Messiego: – Myślę, że w pierwszej połowie obie drużyny, jeżeli miały piłkę, za bardzo nie krzywdziły swojego przeciwnika. Nie było dużej intensywności w grze defensywnej, obie strony grały dość zachowawczo. To nie była temperatura derbów. El Clasico, które może zadecydować o losach mistrzostwa. Wydaje mi się, że to agresywne zagranie Sergio Ramosa w starciu z Messim prawdopodobnie wynikało stąd, że akurat ten zawodnik zrozumiał, że trzeba zmienić sposób rozgrywania meczu. Prawdopodobnie zrobił to dlatego, że chciał podkręcić temperaturę spotkania przed drugą połową. Bo wcześniej mecz był miękki.
O swojej przygodzie w Realu: – Pierwszy sezon był… Nie powiem, że posłużył mi, żeby się czegoś nauczyć, bo wcześniej już pracowałem w Hiszpanii jako asystent szkoleniowca. Ale żeby poczuć wymiar niesamowitego klubu, jakim jest Real Madryt. Żeby spróbować przygotować zespół do zrealizowania ambicji, jakie przed nami postawiono. Kiedy tam trafiłem, musieliśmy powstrzymać gigantyczną dominację Barcelony, która prawdopodobnie grała wtedy najlepiej w swojej historii. To nam się udało w sławetnym sezonie, gdy zdobyliśmy sto punktów. Kolejnym celem było zdobycie Ligi Mistrzów, czego nie udało mu się osiągnąć. Dwa razy przegraliśmy półfinały, których nie powinniśmy byli przegrać. To było trudno. Ale prawdopodobnie to właśnie wtedy zbudowaliśmy mentalność, która później pozwoliła klubowi osiągnąć nieprawdopodobne sukcesy w Champions League.
O tożsamości: – Wielu managerów podkreśla znaczenie tożsamości swojej drużyny. Nawet kiedy przegrają, szczycą się, że “zachowali swoją tożsamość”. Okej, zachowałeś ją, ale kiedy przegrywasz, to znaczy, że powinieneś tę tożsamość stracić, bo prowadzi ona do porażek. Moim zdaniem, jeżeli jesteś zbyt analityczny, zbyt taktyczny i stale pchasz swoją drużynę w kierunku, który wydaje ci się słuszny, nie działasz z korzyścią dla zespołu. Każda drużyna musi mieć jakąś tożsamość, ale trzeba ją dostosować do możliwości i potencjału danej grupy zawodników. Są pewne momenty w niektórych meczach, gdy trzeba coś zmienić z uwagi na umiejętności przeciwnika.
– Spójrzmy na dzisiejszy Klasyk. Czy jest możliwe zagrać przeciwko Barcelonie, ignorując umiejętności piłkarza, który biega tam w koszulce z numerem dziesięć? Czy można wyjść na boisko, nie przykładając do jego zdolności szczególnej uwagi? Moim zdaniem to nie jest wykonalne.
Mourinho w Klasykach. fot. Transfermarkt
O El Clasico: – Miałem to szczęście, że zagrałem naprawdę wiele Klasyków. Siedemnaście w ciągu trzech lat, we wszystkich możliwych rozgrywkach. Kiedy rozegrasz jedno El Clasico, masz ochotę na kolejne. W tunelu widzisz piłkarzy z delikatną spinką, ale głównie – z uśmiechami na twarzach. Oni chcą być w tym meczu. Gracze posadzeni na ławce są rozgoryczeni. (…) Myślę, że każdy trener w każdym wielkim klubie nosi na sobie wielką odpowiedzialność. Dla piłkarzy też jest odpowiedzialnością zakładać taką koszulkę. Grasz z historią klubu na plecach. Jeżeli spojrzysz na historię Estadio Santiago Bernabeu, jeżeli cofniesz się do czasów Gento i Di Stefano… To niekończąca się lista genialnych piłkarzy. Musisz czuć odpowiedzialność, gdy wkraczasz do tego świata. Ale nie po to, by się z nią mierzyć. Po to, by ona cię cieszyła! Żeby zagrać jeszcze lepiej niż zwykle.
– Kiedy patrzysz na niektórych piłkarzy… Przychodzi mi do głowy wiele nazwisk, podam jedno. Pique. On rozkoszuje się grą w takich spotkaniach. Gra jak na boisku szkolnym z kolegami, ma taką pewność siebie. Sergio Ramos? Czterdzieści Klasyków na koncie. Dla niego te mecze to już coś naturalnego. Dlatego moim zdaniem nie wystarczy mieć doskonałe umiejętności, by grać dla Realu i Barcelony. Musisz być świetny, ale musisz też mieć w sobie odpowiednie podejście, które pozwala ci cieszyć się grą w tak ważnych meczach.
O powrocie do Realu Madryt: – To bardzo miłe, gdy jestem wymieniany jako człowiek, który może dać coś nowego lidze. Co do słów pana Calderona… On chyba wie coś więcej ode mnie. Ja nie wiem nic o tym, jakobym negocjował kontrakt z Realem.
Fajnie by było, gdyby The Special One rzeczywiście na dobre zadał kłam spekulacjom, jakoby trwały już zaawansowane rozmowy w sprawie jego powrotu do Realu Madryt. Bo naprawdę przyda mu się trochę odpoczynku i dłuższa możliwość, by przewietrzyć myśli, nacieszyć się rodziną i świętym spokojem. A my możemy dzięki temu posłuchać jego fajnych analiz, zamiast ponurych tyrad na konferencjach prasowych, które już się chyba wszystkim po stokroć przejadły.
fot. newspix.pl