Piast Gliwice, przegrywając z Cracovią, nerwowo zaczął rundę wiosenną, zwłaszcza że już końcówkę jesieni miał słabszą. Zwycięstwa nad Lechem Poznań i piątkowe nad Arką Gdynia uspokoiły sytuację. Podopieczni Waldemara Fornalika znów są blisko podium, grupę mistrzowską mają już na wyciągnięcie ręki, a forma wyraźnie zwyżkuje. Co innego gospodarze, którzy są w coraz większym kryzysie.
Arka w tym roku w trzech meczach doznała trzech porażek, a patrząc bardziej wstecz, w ostatnich siedmiu kolejkach wywalczyła zaledwie dwa punkty. Na dodatek teraz czekają ją starcia z Lechem w Poznaniu, z Legią Warszawa u siebie i w Lubinie z będącym na fali Zagłębiem. Musiałby się wydarzyć cud, żeby zawodnicy Zbigniewa Smółki mogli jeszcze myśleć o wejściu do grupy mistrzowskiej. Mało tego – jeśli za chwilę się nie otrząsną, zajrzy im w oczy widmo spadku. A przecież założenia były zupełnie inne. Po to Smółka przychodził za Ojrzyńskiego, żeby walczyć o coś więcej niż utrzymanie i do tego zaprezentować bardziej efektowną grę.
Jesienią przez kilka tygodni udawało się to łączyć, ale od pewnego czasu nie ma niczego: ani stylu, ani wyników.
Piast ewidentnie urósł po rozbiciu Lecha. Widać, że ta drużyna zyskała wielką pewność siebie, do Gdyni przyjechała jak po swoje. Do przerwy przewyższała rywala o dwie klasy, wynik 0:2 w żaden sposób nie był mylący. Chwilami odnosiliśmy wrażenie, że to mecz Pucharu Polski, w którym trzecioligowiec nie ma nic do powiedzenia z przedstawicielem Ekstraklasy. Gliwiczanie od razu przejęli inicjatywę, prezentowali znacznie większą kulturę gry. Opanowali środek pola – dowodzeni przez coraz lepszego Toma Hateley’a – mnóstwo problemów obrońcom Arki sprawiał wszędobylski Joel Valencia, jako “dziewiątka” sprawdzał się Piotr Parzyszek (dobra gra na jeden kontakt i wywalczanie fauli).
Po kilkunastu minutach spotkanie się wyrównało, ale gdy Piast objął prowadzenie, żółto-niebiescy zupełnie się posypali. Hateley świetnie dośrodkował z rzutu wolnego, a Jakub Czerwiński idealnie wyskoczył i precyzyjnie strzelił głową. Koło niego stali Adamowie Danch i Deja, lecz nic nie byli w stanie zrobić. Gdyby mecz zakończył się w 80. minucie, Czerwiński kończyłby z najwyższą notą. Obniżył ją sobie jednak dwukrotnie. Najpierw sprokurowaniem rzutu karnego. Zahaczył trochę ślamazarnie poruszającego się Michała Janotę, ewidentny rzut karny. Winowajca nawet nie protestował. Na jego szczęście Frantisek Plach wyczuł intencje Janoty i obronił tę jedenastkę. Niedługo potem był jednak rzut rożny. Plach już wcześniej niepewnie interweniował na przedpolu i w końcu się to zemściło. Wrzutka Janoty na bliższy słupek, Czerwiński nie doskoczył do Damiana Zbozienia, spóźniony bramkarz i piłka w siatce. Niespodziewanie zrobiła się nerwówka, której nie miało prawa być.
Piast prowadzenie podwyższył tuż przed przerwą po znakomitej akcji trwającej prawie minutę. Tym bardziej jest to godne podkreślenia, gdy weźmiemy pod uwagę stan murawy. Kluczem była sztuczka Valencii, a później przytomność umysłu Martina Konczkowskiego, który popatrzył, dograł, a niepilnowany Valencia z pomocą rykoszetu od Zbozienia wpisał się na listę strzelców.
Blisko minutę trwał atak pozycyjny @PiastGliwiceSA zakończony bramką #Valencia Na tak beznadziejnej murawie to nie lada wyczyn. Warto obejrzeć cała akcje bo w Ekstraklsie b. mało takich goli.#ARKPIA pic.twitter.com/uGKlCS9SZi
— Hubert Michnowicz (@Hubert_Michno) 22 lutego 2019
Gliwiczanie od pełnej kontroli zaczęli również drugą odsłonę, ale nie potrafili wtedy dobić przeciwnika. Kilka kontr bardzo groźnie się zapowiadało, ale w decydujących momentach były rozgrywane zbyt nonszalancko. Tak po prawdzie, Piast po zmianie stron nie stworzył żadnej sytuacji.
Arka zaczęła to robić w ostatnich dwudziestu minutach. Zaczęło się od podania Dei do niepilnowanego Janoty, który jednak przekombinował i stracił piłkę na rzecz Czerwińskiego. Po chwili Zarandia nie po raz pierwszy minął Mikkela Kirkeskova (najsłabszy punkt gości w tym meczu) i strzelił w bliższy róg, gdzie jednak czekał Plach. Potem był wspomniany karny i gol, wynik niespodziewanie stał się sprawą otwartą do ostatniego gwizdka.
A propos. Sędzia Wojciech Myć zupełnie nie panował nad wydarzeniami. Arka powinna kończyć w dziewiątkę. Adamowi Marciniakowi należała się druga żółta kartka za faul na Konczkowskim, a Deja miał wylecieć od razu, gdy zdzielił Patryka Dziczka łokciem w twarz. Jak dla nas to nawet na czerwonej by się nie skończyło, tylko jeszcze jakimś bonusie od Komisji Ligi. Arkowcy ogólnie od pewnego momentu za bardzo skupili się na kopaniu rywali, arbiter nie potrafił tego utemperować.
Czysta czerwień. Sędzia Myć nie podyktował nawet faulu. Mieszanka ⚽ z MMA. pic.twitter.com/8rL4GYePH0
— Michał Białoński (@MiBiBialonski) 22 lutego 2019
Gdyby Piast nie wygrał po takiej dominacji przez większość meczu, to po prostu by się sfrajerzył. Dowiózł jednak zwycięstwo dające poczucie komfortu w tabeli, więc pozostajemy w trybie przypuszczającym. W Arce dziś nikt nie czuje się komfortowo i nie jest to tylko przypuszczenie.
[event_results 563319]
Fot. newspix.pl