Problematyczny sezon dla Bayernu Monachium nigdy nie będzie oznaczał romansu ze strefą spadkową Bundesligi, wątpliwe też, by jego konsekwencją był roczny flirt z Ligą Europy. W Monachium poniżej akceptowalnych standardów jest wszystko, co nie jest mistrzostwem Niemiec zdobytym z kolosalną przewagą nad resztą stawki. Nie może być tak, że najważniejsze nagrody przechodzą koło nosa gwiazdom FC Hollywood, bo łapy wyciąga po nie Tomasz Karolak czy inny Borys Szyc. A na to się w tym sezonie zanosi.
Nie jest wielką tajemnicą, że zatrudnienie Niko Kovaca nie okazało się takim sukcesem, na jaki wszyscy się nastawiali. Wymowne, że już w okolicach października pojawiały się doniesienia, że Bawarczycy szukają kogoś na miejsce Chorwata, Bild pisał o Zinedinie Zidanie, Laurencie Blancu i Arsenie Wengerze, a więc o szkoleniowcach z potężnym nazwiskiem, na które sam Kovac dopiero pracuje. Co innego osiągać świetne wyniki z Eintrachtem Frankfurt, a co innego zapanować nad kipiącą od ego szatnią wielokrotnego mistrza Niemiec, pełną mistrzów świata i graczy za których płacono dziesiątki milionów euro.
Kovac swoim zawodnikom podpadł bardzo szybko. Zakazując korzystania z telefonów komórkowych w ośrodku treningowym, by wymusić na nich interakcję miedzy sobą zamiast ciągłego przesiadywania na WhatsAppie czy Instagramie. Rozmawiając ze swoim bratem Robertem, trenerem bramkarzy Tonim Tapaloviciem i Hasanem Salihamidziciem po chorwacku. Nie wypracowując konkretnego stylu gry w ataku, z czego słynął Bayern za czasów Pepa Guardioli czy Juppa Heynckesa. Wreszcie dokonując ciągłej rotacji, która odbijała się nawet na piłkarzach, którzy grali dobrze. Niklas Suele zagrał znakomite spotkanie z Bayerem Leverkusen (3:1) w pierwszej części sezonu, w następnym meczu – ławka. To samo w przypadku Jamesa Rodrigueza po spotkaniu z Schalke (2:0), w którym strzelił gola i zaliczył asystę.
Miejsca w składzie u Kovaca tak naprawdę może być pewna tylko piątka zawodników. Manuel Neuer, Joshua Kimmich, David Alaba, Robert Lewandowski i – od jakiegoś czasu, bo na początku sezonu również i on podlegał rotacji – Niklas Suele. Dla pierwszej czwórki zwyczajnie nie ma wartościowych alternatyw, z kolei stoper za rywali do miejsca w składzie ma żałośnie dysponowanych w ostatnim czasie Hummelsa i Boatenga.
Wspomniana rotacja potęguje niepewność i niezadowolenie. Głośno było w Niemczech o wkurzonym na swojego trenera Jamesie Rodriguezie, który miał wykrzyczeć pod jego adresem obelżywe „nie jesteś we Frankfurcie”, gdy ten zdecydował się go usadzić w meczu Ligi Mistrzów z Ajaksem i wpuścić dopiero po godzinie gry.
Wyciek historii z Jamesem był jednym z reflektorów rzucających światło na kolejny problem, jaki ma ze swoim zespołem Niko Kovac. Kret, albo nawet krety w szatni. Media dowiadywały się bowiem bardzo szybko o kolejnych oznakach niezadowolenia wśród zawodników, a nawet o tym, komu konkretnie nie podoba się robota wykonywana przez chorwackiego szkoleniowca – Ribery’emu, Robbenowi, Muellerowi i Hummelsowi. Spytany o to wprost na konferencji prasowej przed meczem z AEK Ateny odpowiedział: „jeśli obaj… ups, już mówię, że jest ich dwóch – to był błąd. Jeśli złapiecie kreta, dajcie mi znać, porozmawiam z nim”.
O ile jednak sprawa kreta zdążyła nieco ucichnąć pod koniec roku – również dzięki poprawie wyników – o tyle problemy są nadal w Bayernie obecne. Wczoraj raz jeszcze uwypuklił je raczej przeciętny rywal. Znajdujący się tuż nad strefą spadkową Bundesligi Augsburg potrafił w 23 minuty dwa razy pokonać Manuela Neuera. Problemy, jakie prawa strona Bayernu miała z powstrzymaniem szalejącego na lewym skrzydle Augsburga Philippa Maxa raczej nie są dobrym prognostykiem przed starciem z występującym na tej pozycji w Liverpoolu Sadio Mane. A przecież to nie był wypadek przy pracy, tylko podtrzymanie bardzo niepokojącej tendencji. Bawarczycy stracili bowiem w ostatnich sześciu meczach aż dziesięć bramek.
Już pięć razy w trwającym sezonie rywal wbijał Bayernowi trzy gole. Udało się to poza Bayerem również Fortunie Duesseldorf, Ajaksowi i obu Borussiom – Dortmund i Moenchengladbach. Choćby za Guardioli wiele zespołów wysyłało na starcie z Bayernem rezerwowy skład, przegrywało swoje starcia jeszcze w autokarze jadącym na Allianz Arena, teraz każdy – nawet wspomniane Augsburg czy Fortuna – podchodzi do meczu jak do starcia z naprawdę niezłymi szansami na punkty.
Jak wyliczył Marcin Borzęcki z TVP Sport, w XXI wieku Bayern tylko trzy razy po 22 kolejkach miał 26 straconych goli (teraz po raz czwarty). Wcześniej za każdym razem przegrywał w takim sezonie walkę o krajowy prymat – w 2007 roku ze Stuttgartem, w 2009 z Wolfsburgiem i w 2011 z Borussią Dortmund.
Czy tym razem skończy się to happy endem? W dodatku niezwykle trudne losowanie w Lidze Mistrzów – bo trudno inaczej nazwać trafienie finalisty poprzedniej edycji i do niedawna lidera Premier League – sprawia, że już w 1/8 finału Bayern będzie musiał drżeć o awans. W poprzednich latach Bawarczycy mogliby poświęcić bez konsekwencji mecz czy dwa w lidze, by skupić się na Europie. Teraz groziłoby to stracie mozolnie odrabianego dystansu do Borussii Dortmund, który w najgorszym momencie wynosił aż 9 punktów.
fot. NewsPix.pl