Dziewiętnaście kolejek dla Barcy za nami, równo połowa sezonu. Czy Katalończycy prezentują w bieżących rozgrywkach wielką piłkę? Różnie z tym bywa, jest pole do poprawek. Czy w grze podopiecznych Ernesto Valverde wszystko się klei? Niespecjalnie, miewają momenty okropnych przestojów. Ale jedno jest pewne – Katalończycy zmierzają wprost po kolejny tytuł mistrzowski. Pewnym krokiem, pomimo delikatnych wahań formy. Dzisiejsze starcie z Eibar obszernymi fragmentami przyprawiało o senność, lecz na koniec liczy się przecież wynik. Ze wszech miar pozytywny i osiągnięty naprawdę niskim nakładem sił.
Goście dzisiaj ani przez moment nie byli realnym zagrożeniem dla Messiego i spółki. Czy raczej – Suareza i spółki, bo to Urugwajczyk grał pierwsze skrzypce w ofensywie Barcelony, Leo ograniczał się raczej do pojedynczych, rzadkich zrywów, a w dużej mierze spotkanie po prostu leniwie przeczłapał. Mógł sobie jednak na to pozwolić, bo Suarez harował w ataku za dwóch i momentami niemal w pojedynkę rozmontowywał defensywę przeciwników. Dominował fizycznie, pięknie i inteligentnie odgrywał, świetnie się poruszał między obrońcami. No i dwukrotnie skierował piłkę do siatki. Kapitalny występ, krótko mówiąc. Rywale nie mieli na niego sposobu.
Strzelanie zaczęło się w dziewiętnastej minucie. Błyskotliwa wymiana podań między Suarezem a Coutinho przyprawiła o zawroty głowy defensorów Eibar, a ten pierwszy na domiar wszystkiego popisał się jeszcze fenomenalnym, podkręconym strzałem z pozycji nie tak prostej, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. I to był w sumie jeden z niewielu naprawdę interesujących momentów pierwszej części gry. Trochę lepiej zaczęli ją goście, przejęli inicjatywę, ale szybko się okazało, że za ich odważną postawą nie nadążają umiejętności. Dużo strat, niedokładności, brak koncepcji na rozegranie akcji… Barca z nieudolności przeciwników oczywiście skorzystała i szybko ustawiła mecz pod własne dyktando. Nie narzucając jednak morderczego tempa, nie siląc się na wielki pressing czy szczególnie zajadłe ataki.
Ożywienie przyniosła druga połowa. Znów ciekawiej zaczęli ją zawodnicy Eibar i znów nadziali się na brutalną ripostę – przechwyt nabuzowanego Suareza, kolejna ładna kombinacja podań i wreszcie spokojne wykończenie Leo Messiego, dla którego był to gol numer 400 w La Liga. Gospodarze za sprawą urugwajskiego napastnika dorzucili po chwili trzecią bramkę i w sposób oczywisty było już po herbacie. Barca spokojnie mogła po przerwie rozjechać rywali wyżej – kiedy tylko przyspieszała grę, obrońcy Eibar nie wiedzieli, co się dzieje na boisku. Totalna dezorganizacja w defensywie i hektary wolnej przestrzeni pozostawiane napastnikom i skrzydłowym to naprawdę nie jest najlepszy pomysł na mecz z Dumą Katalonii. Jednak podopiecznym Valverde albo brakowało skuteczności, albo szwankowała komunikacja w szesnastce przeciwnika i ostatnie podanie nie docierało do adresata.
Koniec końców – trójka do zera, mecz totalnie bez historii. Mylące mogą być statystyki, bo goście oddali dwa razy więcej strzałów (14 do 7), co mogłoby wskazywać na ich przewagę. Nic bardziej mylnego. To było jak starcie mrówki ze słoniem – mróweczka niby starała się dokazywać, ale kataloński słoń nawet tego nie zauważył i powolnym, leniwym krokiem oponenta rozdeptał.
Barcelona 3:0 Eibar
L. Suarez 19′, 59′, L. Messi 53′
fot. newspix.pl