Jak, będąc wyposażonym tylko we własne chęci i pasję, zrobić z niczego coś fajnego? Uczy i pokazuje Hattrick TV, medialna perełka województwa łódzkiego. To czwórka zajawkowiczów – małżeństwo Kamila i Marcin, przyjaciele Krzysiek i Piotrek – którzy co weekend przemierzają region z mikrofonami i kamerami, a w czwartki prowadzą trzygodzinne studio (!) wokół lig od czwartej w dół.
Finanse? Wyłącznie koszty.
Czas? Konieczność poświęcenia do dwudziestu godzin tygodniowo.
Zyski? Czysta, niczym nie zmącona satysfakcja.
A także wzrost umiejętności dyplomatycznych, wyrabianych podczas negocjacji z bliskimi, jak i lepsza organizacja. Marcin nie dość, że robi Hattricka, to pracuje dziewięć godzin dziennie, jest bramkarzem i drugim trenerem B-klasowej Victorii Łódź, nie zapomina też o życiu małżeńskim.
Zapraszamy!
***
Co jest fajnego w prowadzeniu Hattrick TV?
Piotr Stasiak: Wszystko. A szczególnie negocjacje z żonami o wolny czas.
Krzysiek Kowal: To najtrudniejsze.
Piotrek: Żony wyrzucają nam czasem, że Hattrick stawiamy przed życiem prywatnym. Był taki czas, że razem z Krzysiem jeździliśmy na mecze. Tak się nakręcaliśmy, że cały dzień z bani. Jak ostatnio znowu padł pomysł, żeby razem pojeździć, moja żona powiedziała: “Chyba jak się wyprowadzisz. Nie ma takiej opcji. W weekendy, jak masz wolne, to jeździsz na mecze, a dla mnie nie masz czasu”. Ale to uczy. Ja dzięki Hatttrickowi polepszyłem stosunki z żoną. Dlaczego? Więcej pomagam w domu. Wcześniej byłem – jak mawia żona – burdelarzem, nie przykładałem się do prac domowych. A teraz wiem, że jak pomogę, sprzątnę, zrobię obiad, to inna karta przetargowa przed wyjazdem na weekend. W konsekwencji, jestem lepszy dla swej małżonki.
Krzysiek: Ja mam podwójny problem, bo jeszcze gram. Meczyk mojej drużyny, Hattrick, a jeszcze na ŁKS chodziłem – notabene teraz na pierwszą ligę paradoksalnie chodzę rzadziej, zbyt pochłonęły mnie mecze niższych lig. Jak żona ma weekend pracujący, to jest OK, ale jak przychodzi wolny, ciężko jest. Niemniej jak już ci się uda i jesteś w trasie, przystajesz na stacji benzynowej, zamawiasz kawę, ciastko, a przed tobą mecz… To jest ten klimat. Wiesz, że sobota będzie udana, że coś się zdarzy. Czujesz ten weekend. A choćby i była beznadziejna pogoda, lało, a mecz słaby, to radość ludzi, że przyjechałeś, rekompensuje.
Piotrek: Jedna sytuacja potrafi zrekompensować słaby wyjazd. Byłem w Buczku na czwartej lidze, zaproszenie od tamtejszych kibiców na święto truskawki. Niestety, od początku nic nie szło jak trzeba. Ruszyłem, na drodze wypadek, stałem w korku i spóźniłem się na mecz. W końcu wszedłem, okazało się, że powerbank Marcina nie współpracuje z moim telefonem. Dałem radę nagrać jeden wywiad, w trakcie drugiego telefon się wyłączył, słabo. Schodzę do samochodu wkurwiony, że jechałem z problemami i strasznie długo, a jeszcze nawet materiału w zasadzie nie mam. A wtedy słyszę z drugiej strony boiska: “Hattrick TV, dzięki, że przyjechaliście!”. I kurde, zajebisty wyjazd. To wystarcza. Nic więcej nie potrzebujesz. Wracasz wyluzowany. “Jeden wywiad przerwało, ale trudno”.
Krzysiek: Wyjazd do Sieradza. Mamy psa, dość niesfornego, więc żona załatwiła mu tresurę na niedzielę. I negocjacje: to może ja bym z tobą pojechała na mecz, a ty pojedziesz z psem w niedzielę? I tak to rozegraliśmy, pojechała, nagrywała mecz. Sam wyjazd z przygodami: Warta – Radomsko. Najpierw złapaliśmy gumę na S8, normalny człowiek by zawrócił, a ja przy okazji zrobiłem instruktarz żonie jak się zmienia koło. Ostatnie 30 km zrobiliśmy na dojazdówce i z brudnymi łapami. Na miejscu nie chcieli nas wpuścić, powiedzieli, że potrzebna… akredytacja. Miejsce dla kamer zajęła telewizja sieradzka. Gdzieś udało się jednak załatwić, że mieliśmy nawet lepsze miejsca, na wolnej trybunie. Ale przez złe ustawienia za późno zorientowałem się, że nagranie pobiera dwa razy więcej pamięci i całość nie zdoła się nagrać. Coś tam przestawiałem i nie nagrał się jeden z goli. Sam mecz szalony, emocjonująca końcówka, którą udało się złapać w słabszej jakości. Pomyśleliśmy: dobra, nadrobimy dobrym opakowaniem pozameczowym, wywiadami i konferencją. Ale konferencję odwołano, bo przedstawiciel sieradzkiej telewizji zasłabł. Wywiadu mało kto chciał udzielać, wszyscy wkurzeni bo taki był to mecz, szybko się pozbierali do aut.
Skoro i mecze razem, to więcej czasu razem.
Krzysiek: Czasem tylko żona mówi “jedźmy, ale niech mecz będzie wcześniej, szybciej wrócimy, jeszcze cały wieczór zostaje”.
Piotrek: Jest to jednak ryzyko. Moja żona chętnie pojedzie, ale żebyśmy po meczu wracali. Ostatnio na Bzurze Ozorków byliśmy razem. Bzura wszystko przegrywała, temat rozległy. Powiedziałem Sylwii: kochanie, poczekaj już może w aucie, tylko tu nagram rozmowę i wracam. Ale rozmowy się przeciągały, jedna, druga, trzecia, bo i prezes, i gospodarz obiektu. Stałem, rozmawiałem, dobra, dziękuję, wszystkiego dobrego, wracam do samochodu, a tu wymowna cisza, wiadomo jaka.
Marcin, wy z Kamilą jesteście szczególnym przypadkiem, bo razem tworzycie Hattrick TV. Jak ważny jest program w waszym życiu?
Kamila Kucharska: (długie westchnienie) Ważniejszy, niż się spodziewaliśmy, że będzie. Nie zawsze chce mi się jechać, jak jest brzydka pogoda zostaję, ale generalnie Hattrick mi nie przeszkadza. Piłki raczej nie lubię, ale ciekawe jest to, co wokół, ten wyjazd cały, przygoda.
Marcin Kucharski: Organizacja i tyle. Duża zasługa żony, która mi w wielu sprawach pomaga, czy to wyjedzie na mecz, czy w inny sposób. Na początku był chaos.
Kamila: Dzień w dzień był Hattrick.
Marcin: Ciągle jest dzień w dzień Hattrick.
Kamila: Ale już nie tak bardzo.
Ile czasu zabiera program, tak realnie?
Marcin: Kiedyś liczyłem i wyszło dwadzieścia godzin tygodniowo na każdego, licząc z weekendowymi wyjazdami. To łącznie osiem lig, które trzeba opakować tabelami, herbami, wynikami, czyli takimi pierdołami, które jednak zajmują czas. Poza tym jest czwartkowy magazyn, która trwa 2-3 godziny, a do którego trzeba się porządnie przygotować, żeby było o czym gadać. No więc to wszystkie dni w tygodniu montowanie materiałów video, zbieranie na telefon informacji u źródeł itp, itd. Kiedyś szło to gorzej, bo byliśmy słabiej zorganizowani, dzisiaj jest konkretny podział obowiązków. Nawet utworzyliśmy regulamin i kary finansowe. Chodziło o to, żeby wszystko spływało w odpowiednim czasie, nie na ostatnią chwilę.
Ale ty jeszcze trenujesz i grasz w piłkę. Śpisz czasem?
Marcin: Zdarza się. W trenerce paradoksalnie najtrudniejsze jest nie znalezienie czasu, a uzgodnienie składu wyjściowego. Chętnych do gry dwudziestuparu, a kadra ma osiemnaście miejsc. Kogo wykluczyć? To trudne rozmowy z pierwszym trenerem. Niby w piątek usiadłby człowiek do filmu, ale nie, siedzi nad tym.
Kamila: Przesadzasz, na film też czas znajdujesz.
Marcin: znajduję, jak chcę żonę udobruchać, to mówię: jedź na zakupy, ja w tym czasie posprzątam mieszkanie. Najczęściej żona wcześniej idzie spać, ja siedzę w tych godzinach bardzo późnych, wtedy mam ciszę, spokój, nikt mi, że tak powiem, nie zawraca głowy.
Kamila: Słucham?
Krzysiek: Marcin, uważaj, cała wiosna przed nami.
Kamila: Porozmawiamy w domu.
Czy wasze prace należą do takich, które pomagają działać w Hattricku, czyli są plastyczne czasowo?
Kamila: Ja jestem księgową, pracuję osiem godzin dziennie.
Marcin: Ja w branży automotive, homologacje, kadry, płace, handel zagraniczny, informatyka. Dziewięć godzin dziennie od poniedziałku do piątku, od 7 do 16. Od 17 zaczynam robić materiały do Hat-tricka. Śpię mniej więcej sześć godzin dziennie.
Krzysiek: Kiedyś pracowałem w bankowości, miałem swoją działalność w ubezpieczeniach, ale aktualnie się przebranżawiam, jestem na kursie programowania. Trochę do września będzie mi to kolidować, bo kurs jest w weekendy, więc raczej będę wybierał popołudniowe mecze.
Piotrek: Ja też księgowy, ale dla rynków zagranicznych, głównie USA, więc moje godziny pracy mocno przesuwają się na popołudniowe i wieczorne. Nie ukrywam, mi pomaga fakt, że są kary w regulaminie. Zapłaciłem już trzy.
Jak wygląda regulamin?
Marcin: Mamy terminy oddawania materiałów. Do poniedziałkowego wieczora trzeba oddać materiały video, żeby zacząć montować skróty do magazynu, wszystko spiąć w jedno. Do środy muszą zjechać grafiki, do danej godziny. Oczywiście jest jakiś tam kwadrans akademicki, wystarczy też słowo “wysyłam!”, ale czasami jak ktoś zapomni, nie ma przebacz.
Jak wasz projekt ogółem wygląda od strony finansowej? Ile was to kosztuje?
Krzysiek: Ostatnio wyliczyłem, że średnio na każdego z nas to tysiąc złotych rocznie na paliwo, do tego chcemy zainwestować mocniej w sprzęt. Pieniądze z kar poszły do wspólnej puli, uzupełnianej także ze składek. Są jednostki, które myślą, że coś z tego mamy. Wiele razy spotykaliśmy się z sytuacjami: a, bo związek wam płaci. Albo Keeza. To niemożliwe, żebyście jeździli za darmo. Ja ich przekonywałem, a oni wciąż swoje.
Cofnijmy się trochę w czasie. Jak narodził się Hattrick?
Marcin: Grałem w klubie Ner Łódzki i chcieliśmy go trochę rozbujać na Facebooku, Twitterze, Youtubie. Żona zaczęła nagrywać wywiady pomeczowe, skróty… później dołączyli do nas Krzysiek i Piotrek. Piotrek powiedział, żebyśmy robili wiadomości łódzkiej B-klasy. Po czasie stwierdziłem, że mało kto ogląda telewizję klubową, dlatego wpadliśmy na pomysł stworzenia trochę innej marki. Tak to ruszyło.
Kamila: Nazwa Hattrick to mój pomysł. Wymyśliłam, żeby zrobić magazyn “Trzy gole”. Nie wiedziałam wtedy jeszcze nawet co to hat-trick.
Krzysiek: Krótko mówiąc, spotkaliśmy się na wódkę i tak to się zaczęło. 11 listopada, Polska – Rumunia, Marcin zaczął opowiadać, że broni w B klasie, mnie się przypomniało, że coś kiedyś kopałem i fajnie byłoby wrócić. W Nerze bodaj w pierwszym meczu uszkodziłem mięśnie przywodziciela, kontuzja. Hattrick raczkował wtedy jeszcze jako Ner TV, ale już zaczynałem pomagać.
Piotrek: Ja ze trzy lata temu zostałem czwartym bramkarzem B-klasowego Neru. Opadł ze mnie entuzjazm, gdy przyszedł nowy młody, ja nie potrafiłem nad pachołkiem przeskoczyć, a on nie tylko skakał nad pachołkiem, a jeszcze się przy tym rzucał do piłki.
Przereklamowana umiejętność. Ktoś kiedyś na meczu przeskoczył nad pachołkiem?
Piotrek: Prawda. Trener zaproponował mi jednak funkcję kierownika. Jakoś to umarło śmiercią naturalną, ale po dwóch latach zaczęło mi tego klimatu brakować. Fajnie byłoby wrócić. Zadzwoniłem. Trener powiedział “dobra, przyjdź”, tam poznałem chłopaków i Kamilę. Zagrałem w b-klasie 9 minut, nie na bramce, w polu, jestem piłkarzem spełnionym.
Krzysiek: W jednej grupie gra dwóch z nas, ja w Husarii, Marcin w Victorii Łódź. To derby Hattricka.
Pewnie drobiazgowa relacja z tego powstała.
Marcin: Nie, bo nie chcemy być posądzani o stronniczość, że więcej opowiadamy o drużynach, w których gramy. I tak nam się nie udaje, z niektórych grup siłą rzeczy jest więcej skrótów niż z innych.
Za co lubicie niższe ligi?
Marcin: Za brak czynnika finansowego. Grają pasjonaci, dla których jedynym paliwem są własne chęci. Serca na boisku nie brakuje nigdy. Zaangażowania naprawdę moim zdaniem jest więcej niż w niektórych meczach na najwyższym poziomie.
Krzysiek: W niższych ligach, żeby móc zagrać mecz, musisz się z żoną pokłócić, musisz przeżyć ból nóg bo cały tydzień na budowie zasuwałeś. Rywal nie jest kimś anonimowym, tylko to na przykład sąsiednia wieś, co działa jak najlepszy dreszczyk.
Kamila: Marcin raz prosto z wesela pojechał na mecz. Mówiłam mu, że to głupie. Ale marudził, marudził i wymarudził, żebyśmy zwinęli się wcześniej. Nie powiem – byłam zła. Listopad, garnitur zdejmował dopiero na boisku.
Marcin: Wytrzymałem dziesięć minut na prawej pomocy. Prawie strzeliłem bramkę! Warto było. Jeden wędkuje, drugi zbiera kapsle, trzeci jedzie w najgorszą pogodę na mecz, by zostawić w błocie zdrowie.
Krzysiek: W Husarii jest Bartek Sowiński, twardy chłopak, ostatnie mecze grał na Ketonalu. Ostatnie trzy mecze dograł ze złamaną kością w śródstopiu. Ale derby Rzgów – Tuszyn: powiedział, że bez nogi by wyszedł. Z kontuzją był jednym z najlepszych na boisku.
Mam teorię, według której w niższych ligach piłkarze nie tyle są słabsi pod względem umiejętności, ale pod względem przygotowania fizycznego. Piłkarz w lepszych ligach może się futbolowi poświęcić, jak ktoś jest półamatorem nie dorówna mu fizycznie. Ale dać mu czas na zbudowanie bazy kondycyjnej, siłowej, a znajdzie się w słabszych rozgrywkach niejedna perełka. Co o tym sądzicie?
Krzysiek: Bracia Szymankowie w B klasie strzelili razem sześćdziesiąt goli, teraz w A-klasie jest to samo, po pierwszej rundzie mają czterdzieści bramek. Chodziłem na ŁKS regularnie odkąd został zdegradowany, więc gdzieś tam mam porównanie. Uważam, że sporo jest chłopaków, którzy mogliby grać, powiedzmy, w II lidze. Czy wyżej nie wiem, ale pewnie jednostki tak.
Marcin: Uważam, że można nawet z A klasy czy B klasy wziąć zawodników do III lub IV ligi. Nasz znajomy, Dominik Joachimiak, awansował szybko z B-klasy do IV ligi, gra w pierwszym składzie Andrespolii Wiśniowa Góra. Albo młody bramkarz Stali Głowno co wyczyniał na meczu z ŁKS. Naprawdę mógłby zrobić dużą karierę, instynkt, wzrost, wiele świetnych cech. Poprosił nas o materiał video z tego meczu, cuda wyczyniał, a grał przeciwko pierwszoligowcom. Moim zdaniem zawodnicy są, tylko jest problem z wyłapywaniem talentów.
Piotrek: Włodek Nowak, któremu brakuje tylko jednego: ciała. Drobny, mały, pokopany co mecz. W B klasie w jednej rundzie strzelił 26 bramek w 11 meczach. Technika, szybkość, drybling, zwinność, taki trochę Messi, tylko za długo wozi się z piłką. Przyszedł do Term Uniejów, trener ustawia go na skrzydle i Włodek robi różnicę samymi umiejętnościami, z tym, że w fizycznej walce z obrońcami stoi na przegranej pozycji. Charakteru mu nie brakuje: z GKS-em Ksawerów go poturbowali, trener chciał go zdjąć ze względu na zdrowie, ale nie dał się, powiedział, że wytrzyma, wrócił, dograł mecz. Trener próbuje go nauczyć, żeby oddał piłkę szybciej, bo go połamią, ale z drugiej strony musi się rozwijać, grać jeden na jeden. Takie ligi to nie jest dla niego dobre miejsce, powinien być wyżej, może w rezerwach dużego klubu.
Krzysiek, mówiłeś, że mało co smakuje tak jak sobota z meczami. Rozumiem, że to po prostu pewność, że ten dzień będzie miał jakąś przygodę.
Krzysiek: Dokładnie. Najdalej pojechałem chyba do Krzyżanowa, gdzie gra Bzura Młogoszyn – niby łódzka liga, a 80 kilometrów w jedną stronę, z czego ostatnie piętnaście polami. Ale dojechałem, boisko pięknie położone, pod lasem, klimatyczne. Pojechałem na zaproszenie trenera Bzury i miałem zamiar ich pochwalić, bo murawa znakomicie utrzymana, klimat meczu też dobry, całkiem sporo kibiców. Ale Mogoszyn przegrał i prezes gospodarzy nie potrafił tego przyjąć na klatę. Zaczął mówić, że mam opuścić obiekt, nie mam prawa nagrywać, żebym pojechał sobie wywiady robić do Świnic Warskich, czyli zespoły zwycięskiego. Nie pomogło to, że mamy rekomendację ŁZPN, wedle której wszystkie kluby mają nam umożliwić nagrywanie. W końcu wywiady robiłem na parkingu, przy krzykach prezesa, że mam iść do wójta pytać o akredytację. Kapitan Krzyżanowa opieprzył tego prezesa, że to wszystko pójdzie w świat i zrobi im fatalny PR. Później prezes dostał reprymendę od ŁZPN, nas przepraszał listownie. Dwóch piłkarzy Bzury jeszcze pisało z przeprosinami za prezesa, zapraszali też na kolejne mecze. Nie jest fajnie, jak robisz 160 km i jeszcze cię ktoś wygania, ale to akurat jednostkowe przypadki.
Piotrek: Częściej cię podejmą chlebem, solą i nie ukrywajmy, piwkiem lub czymś mocniejszym. Byłem na dniach Konstantynowa tuż przed urlopem. Siedzieliśmy z chłopakami do późna przy grillu, potem jeszcze pojechali na miasto. Tuż po tej imprezie wyjechałem na urlop. Potem widzowie, gdy zobaczyli, że nie ma mnie w magazynie, żartowali, że przepadłem w Konstantynowie na dobre.
Krzysiek: Ja bardzo chętnie zawsze jeżdżę na Dłutów. Kierownikiem jest tam pan Eugeniusz Frankowski, w klubie będący od 1949, fenomen na skalę ogólnopolską. Pan Eugeniusz ma już swoje lata, ale wciąż niesamowicie żyje meczami. Oglądałem jak grali z Nowosolną – biegał przy linii, od boksu do boksu! Ostatecznie Dłutów wygrał w dziesiątkę, to był emocjonujący mecz. Miałem wracać do domu tuż po wywiadach, ale zaprosili, żeby pochwalić się nowym budynkiem. Bardzo ładnie wyremontowany, z mini muzeum koszulek, zdjęć, szalików i pucharów. Kawał dobrej roboty. Powiedzieli, że zapraszają na biesiadę, ja akurat musiałem jechać z przyczyn prywatnych, ale przekonali mnie: “pan ma już nałożone na talerzu!”. No więc siadłem, zjadłem, porozmawiałem, na kielicha nie dałem się namówić, ale było bardzo sympatycznie.
W jaki sposób ŁZPN wziął was pod skrzydła?
Marcin: W lutym zeszłego roku spotkaliśmy na jednym z turniejów prezesa Adama Kaźmierczaka, zrobiliśmy krótki wywiad, z którego nic nie było słychać przez stary mikrofon. Prezes jednak podszedł do inicjatywy wyrozumiale, wkrótce umówiliśmy się na większą rozmowę wokół tematów, które są kluczowe dla chłopaków z niższych lig.
Była zima, a kwestia spadków i awansów w niektórych ligach pozostawała niejasna. Kwestie licencyjne paliły wielu, bo to konieczność prowadzenia drużyn juniorskich – okazało się, że mało kto wiedział, że można podpiąć pod siebie zespoły szkolne. Inna kwestia – sędziów, którzy są związani z danym klubem sympatią bądź antypatią. Każdy arbiter musi wypełnić ankietę, w której pisze w jakich klubach grał, ale wiadomo, że to nie musi wyczerpywać tematu.
Była sprawa Koluszek, którym sędziował odpalony u nich niegdyś na testach piłkarz, i zdaniem drużyny z Koluszek mścił się będąc już sędzią. Sęk w tym, że można takie sprawy zgłaszać i sędziowie nie będą sędziować takiej drużynie. Kluby dużo pomstują na arbitrów, ale nie podejmują żadnych konkretnych kroków, choć narzędzia mają.
Trochę tak jest z ŁZPN, że kluby traktują go jako instytucję zamkniętą, a akurat jeśli chodzi o prezesa to bardzo otwarty człowiek, zawsze porozmawia i oddzwoni. Dziś współpraca polega na tym, że mamy swój banner na stronie ŁZPN, a wszystkie kluby otrzymały oficjalne pismo ze związku, że mają w każdy sposób pomóc nam na robieniu materiałów. Prezes Kaźmierczak pisał, że to wreszcie okazja, by małe kluby miały okazję pokazać zarówno siebie, jak i dać platformę promocji swoim sponsorom.
Jak podchodzi się w niższych ligach do byłych zawodników dużych klubów?
Piotrek: Dla nich to sport ekstremalny. Pozostali się na nich spinają. Pamiętam, Ner grał przeciwko Pawłowi Hajduczkowi z Więcej Niż Sport. Nieważne, że B-klasa, Paweł dostawał sanki w tył nóg. Trener Neru krzyczał do Hajduczka: “Kim ty w ogóle jesteś!”. Nie ma taryfy ulgowej, każdy chce takiemu zawodnikowi coś udowodnić, a skoro nie może umiejętnościami, to zaangażowaniem, ostrą grą.
Sędziowanie w niższych ligach to chyba jeszcze większy sport ekstremalny.
Piotrek: Sam kiedyś sędziowałem to i owszem, wiem. Schodzę z boiska, a przede mną staje kark, ewidentne dwa promile w czubie, i mówi: “Ja cię kurwa stąd nie wypuszczę. Nie wrócisz do domu dzisiaj”. Wróciłem, ale do szatni, posiedziałem tam pół godziny dłużej. A to był mecz dwunastolatków! W Kutnie miałem najgorszy mecz kariery. Głośna była akurat afera Fryzjera i sędziowie mieli przykaz, żeby obligatoryjnie za docinki per “Fryzjer” wyrzucać z boiska. Uznałem bramkę gości, piłkarz pod nosem powiedział „Fryzjer przyjechał”, musiałem go wyrzucić. Z trybun zaczęły lecieć we mnie kasztany. A po meczu trener przychodzi i się łasi “Panie sędzio, może nie wpisywać tej czerwonej w protokół, bo zostały nam dwa mecze? Ja za niego przepraszam”.
Marcin: Ostatnio byłem na Stal Niewiadów – KS Kutno. “Kibice” Stali zastraszali bocznego sędziego, młodego chłopaka. “Jak jeszcze raz podniesiesz tą chorągiewkę, dostaniesz butelką”. Młody odwracał się, był nerwowy. Teksty szły co chwilę. “Przytłukę ci” i dużo gorsze.
Krzysiek: W tym sezonie na A-klasie na meczu Różycy z Włókniarzem Zgierz mało nie doszło do rękoczynów. 60 minut cisnęli młodemu bocznemu, raz ktoś faktycznie spróbował trafić go butelką. Jest nagranie, jak ta butelka leci. Potem jeden z “kibiców” podbiegł do sędziego i dosłownie miał go na wyciągnięcie pięści. Groził mu, ale go inni odciągnęli. Sędzia główny przyszedł i powiedział: “Panowie, jeszcze raz coś takiego i walkower, nawet z wami nie rozmawiam”.
Marcin: A na Gałkówku? 3:3, nerwowa sytuacja, piłkarz doskoczył do sędziego i zaczął go dusić. Sprawa szeroko opisywana. Jakoś go odciągnęli, dostał zawieszenie, został wykluczony z boiska.
Niech ktoś powie, że piłka w niższych ligach to tylko dla frajdy, w sumie bez stawki.
Krzysiek: Są drużyny, które zapominają, że to tylko sport. Niektóre mecze – mówiąc obrazowo – to gra w kości, trzeszczące kości.
Jakie są najgorętsze rywalizacje?
Krzysiek: derby lasów, Koluszki – Brzeziny. Dużo emocji wywołuje też Ner Łódzki – Victoria, bo wielu zawodników Victorii to byli gracze Neru. Przejście z Neru do Victorii – zdrada prawie jak z Barcy do Realu. Magnat Sierpów nikomu tanio skóry nie sprzedaje, zawsze gra twardo i z każdym gra jak derby. Wyjątkowe są też na pewno mecze Rzgowa z Tuszynem, zawsze race, oprawy, wyzwiska. 90 minut bluzgów, a po wszystkim kibice razem wychodzą jedną i tą samą furtką.
Gdybyście mieli poradzić groundhopperom miejsca ziemi łódzkiej, to jakie?
Marcin: GKS Byszew. Szatnia jest prawie w oborze. Rzuty rożne wykonuje się z górki 20 cm wyżej niż boisko. Bardzo specyficznie jest też w Nowosolnej, gdzie bardzo dużo goli pada z autów. Boisko jest wąskie, gospodarze mają już przećwiczone jak z tego korzystać.
Krzysiek: Stadion w Koluszkach to pełen oldskul, blaszany dach, powykrzywiany, trybuna z powyrywanymi ławkami….
Piotrek: W Małachowicach są wybitnie trudne warunki, wiecznie mokro, wiecznie mocno wiejący wiatr, wiecznie boisko pokryte liśćmi.
Krzysiek: Obowiązkowo też derby Pabianic na PTC. To obiekt z PRL, stare ławki, stary niedziałający zegar, ale też stylowe graffiti. Zarówno PTC jak i Włókniarz mają długą historię, a także kibiców, którzy na derbach zawsze robią super oprawy. Start Łódź: koniecznie, ten obiekt ma duszę. Koniecznie też warto wybrać się do Oporowa, gdzie jest zamek. Jedzie się przez wsie, to zagłębie buraków cukrowych, więc wszędzie jest ich masa, a potem piękny zameczek, pola dookoła i boisko.
Źródło: ZamekOporow.pl
Flagowym projektem Hattrick TV jest wasz magazyn.
Krzysiek: To jest najfajniejsze. Cały tydzień pracujesz na to, żeby studio dobrze wypadło i móc pochwalić się tym, co mamy. Jedziesz w czwartek podjarany do studia, wiesz, że jesteś przygotowany super, że masz fajne materiały – wtedy jest adrenalina. Stres był tylko na początku, teraz już nie, teraz jest czysta radocha, że dołączają kolejni widzowie, że komentują.
Marcin: W pierwszej rundzie spotykaliśmy się, nagrywaliśmy, a dopiero potem publikacja. Zabierało to za dużo czasu, proces montowania, przetwarzania… Wpadłem na pomysł, żeby robić Live. Chłopaki nie wierzyli. Gdzie? Jak? Ale wyszło dobrze, i tak prawie byśmy nie cięli, choć jasne, że wszystkich wpadek się nie uniknie. Kolega Piotrek zapomniał się raz i życzył zdrowia panu Lasocie, dla którego zorganizowano w Justynowie memoriał.
Piotrek: Nie zorientowałem się.
Marcin: Pan Lasota od pół roku nie żył. Słucham Piotrka i myślę: Boże, on mało, że to powiedział, to jeszcze w to brnie. Zrobił długą wypowiedź z tego. W końcu powiedziałem: Piotrek, ale to jest memoriał! Byliśmy jakiś czas później w Justynowie. Podeszła do nas wdowa po panu Lasocie. “Ja chciałam w sprawie panów redaktorów”. My cali w nerwach, a ona: “Proszę pozdrowić pana Piotra z Hattricka! Mój mąż by się z tego uśmiał!”. Nie spodziewałem się, że tak to wyjdzie, a wyszło sympatycznie.
Nie odstrasza was to, że czasem jest na żywo kilkanaście osób, a materiały na Youtube mają mało wyświetleń?
Krzysiek: Jeśli chodzi o Youtube, trzeba brać pod uwagę też sumy z Facebooka, więc video wychodzi tak około 2000 wyświetleń. Był przyrost w tej rundzie, to dla nas najważniejsze.
Piotrek: ja w ogóle nie patrzę na liczby.
Marcin: Bardziej liczy się to, że mamy więcej subskrybentów, każda dodatkowa osoba ma znaczenie. Pod tym względem i komentarzy jest tendencja wzrostowa. Trzeba też pamiętać, że nieraz wchodzą ludzie i pytają “o której grupa ta i ta”, bo widzą, że jest czwarta liga, a chcą posłuchać co w ich rozgrywkach. Poza tym my cały czas, również w komentarzach pod magazynem, wyczuwamy sygnały z terenu, że to co robimy jest istotne.
Byliście też w Arłamowie podczas przedmundialowego zgrupowania reprezentacji Polski. Dlaczego pojawił się tam magazyn niższych lig łódzkich?
Marcin: Chcieliśmy się przyjrzeć jak wygląda praca na najwyższym poziomie. Jak wiele nam brakuje pod kątem technicznym. Nawet ten wóz transmisyjny chciałem zobaczyć, by wiedzieć, jak organizowana jest praca. My technicznie czasami to poziom chałupniczy. Parasol przylepiony do kamery – nasz wóz. Ostatnio byłem na meczu WNS Szkoła Gortata –Zamek Skotniki na Chksie, jedna parasolka przyklejona do statywu, żeby chronić nasz aparat, druga leżała na ziemi, żeby chronić mikrofon. W Arłamowie mieliśmy okazję pogadać o technikaliach.
Niektórzy profesjonaliści byli zdziwieni, jak dobry dźwięk wyciągamy sprzętem, który kosztował – na przykład – sto złotych. Ale ile to było dokształcania się. Poradniki Youtube, przeszukiwane fora specjalistyczne, jak podłączyć mikrofon dynamiczny do telefonu, ile potrzebuje wzmocnienia, jak wzmocnienie zrobić, potem wizyty w sklepie muzycznym, budowa specjalnego wzmacniacza… Ale doszliśmy do pewnego poziomu i teraz jest OK. Wcześniej zdarzały nam się wpadki, jak relacja z turnieju “Gwiazdy na gwiazdkę”, gdzie choć udało nam się zrobić rozmowę np. z Maciejem Rybusem, to przeciążenia mikrofonu – taniego, z marketu – były takie, że Maciej brzmiał jak pralka. Widzowie śmiali się, że mikrofon trzymaliśmy dla picu. Szkoda, bo udało się czasem powiązać naszą tematykę ze znanymi nazwiskami. Szymona Marciniaka pytaliśmy o początki ścieżki sędziowskiej. Opowiedział między innymi o meczu, w którym jego asystent poszedł się odlać w krzaki i najwyraźniej tam przepadł, długo nie wracał, aż musieli wziąć zastępstwo z trybun.
Znacie stronę “Peryferia futbolu”? Łukasz Duszczak z Wielkopolski zaczynał sam, dzisiaj ma całą grupę ludzi, którą zarządza. Co prawda tam są to relacje tylko tekstowe, ale jednak. Myśleliście iść w tą stronę?
Marcin: Tak, mamy aktualnie na stażu jedną dziewczynę, która odrabia u nas bezpłatne praktyki. Jest z Ozorkowa, tam trudno się nie interesować piłką. Zgłosił się też kolega Patryk, młody człowiek z groundhopperską zajawką, także powoli mamy nadzieję, że nasze grono się poszerzy. Robiliśmy ogłoszenia, każdego wsparcie, nawet choćby i przy grafikach, to już duża pomoc, bo pozostałe osoby z HTV mogą skupić się na czymś innym. Moim marzeniem jest rozwinąć to tak, by był to program robiony społecznie, ale o jak największym zasięgu niższych lig. Każdy ma marzenia, my też marzymy wysoko, chcielibyśmy rozszerzyć działalność na wszystkie okręgi. A przecież jest piłka kobieca, która tak doprasza się o uwagę. Jest futsal, AMP Futbol, w łódzkim też mocna piłka plażowa. W piątek nasze niesłyszące dziewczyny wygrały w futsalu mistrzostwo Europy, w finale wygrywając 5:3 z Niemcami. Słyszałeś o tym? Mało kto słyszał, a przecież to kapitalna historia. Jesteśmy też wicemistrzami świata w piłce nożnej sześcioosobowej. Wszystkiego się nie zrobi, trzeba patrzeć realnie, ale chyba nikt z nas nie podejrzewał, że po roku zaczniemy tworzyć stowarzyszenie i myśleć o zwiększeniu finansowania działalności, żeby robić jeszcze lepsze materiały.
Krzysiek: Przede wszystkim chcielibyśmy mieć lepszy sprzęt, to priorytet. Czasami docierały do nas szydercze komentarze, choćby podczas wizyty w Zgierzu od tamtejszych dziennikarzy: “Jaka telewizja, taka kamera”. OK, każdy ma prawo do swojej opinii, ja więc mam taką, że my robiliśmy video, a oni relację tekstową na kolanie, najbanalniejszą z możliwych – kto kiedy strzelił plus trochę wody. I taki ktoś po nas jedzie, gdy u nas z tego meczu są wywiady, bramki? Ale dobra, trzeba robić swoje.
Piotrek: Nie ma co się przejmować, najważniejsze, że kluby i zawodnicy doceniają.
Wspomnieliśmy o gminie Ozorków. To fenomen chyba na skalę Polską.
Marcin: Tam jest chyba koło dziesięciu drużyn. Wójt bardzo inwestuje w sport, bo to nie jest tylko piłka, sołectwa rywalizują na każdym polu, od strzelectwa po szachy i siatkówkę. Gmina tętni sportem i aktywnie pomaga pokrywając większość kosztów. W niektórych innych gminach mają raptem jeden zespół, a i tak jest problem. Ale nam też udaje się pomóc: w Oporowie mieli takie problemy z włodarzami gminy, ale po naszym materiale dostaliśmy sygnały, że poprawiło się. To jest prawdziwa satysfakcja – masz wpływ na lokalną piłkę, jakoś jej możesz pomóc.
Krzysiek: Czasem ma się też trochę inny wpływ. Są kluby, które, przykładowo, mają zawodników na lewych papierach. Jeśli są to drużyny, które tylko dzięki temu istnieją, nie piętnujemy ich. Często przeciwnicy też o tym wiedzą, ale przymykają oko, bo kwestią nadrzędną jest rozegranie meczu. Ale była w ostatnim sytuacja fundamentalnie inna, bo Krośniewianka biła się o awans. Kluczowy był mecz z Iskrą Głowno, Krośniewianka wygrała 3:2, w dużej mierze dzięki znakomitemu zawodnikowi, który był nieuprawniony. Wypożyczony do okręgówki z innego województwa, za pieniądze, łapiący się też do młodzieżówki kadry futsalu. Na B-klasę robił różnicę, strzelił dwa razy. Nagraliśmy mecz, po czym Iskra dopatrzyła się, że ten gracz był zgłoszony w protokole jako kto inny. Sprawa trafiła do związku, afera się rozrosła, bo również okręgówkowy klub miał pretensje i chciał odzyskać pieniądze za transfer… Ostatecznie Krośniewianka, zamiast awansować, rozwiązała się.
Jak byście porównali swój kanał do najsłynniejszego, który zajmuje się niższymi ligami, czyli Kartofliska.pl?
Nie chcieliśmy iść w tą stronę. Spotkaliśmy się z Radkiem w Warszawie tej wiosny. Przyznał, że są miejsca, na które już nie jeździ, bo go tam nie chcą. Niektórzy podchodzą do takich nagrań z dystansem, ale nie wszyscy. Niektórzy poświęcają sporo, żeby móc pograć i dotyka ich wyśmiewanie umiejętności. Fajnie się to ogląda ludziom z zewnątrz, ale inaczej tym, którzy te ligi faktycznie tworzą.
Te ligi, trzymają się wyłącznie na entuzjazmie, pasji. Trochę dorzucacie drwa, rozpalacie ten ogień.
Marcin: Zauważyliśmy to. Nawet jak widzą kamerę zaczynają szybciej biegać, lepiej się poruszać. Sędziowie też lepiej gwiżdżą, a trybuny kulturalniej dopingują! A potem wszyscy przychodzą podziękować. To wszystko cieszy bardzo, zdecydowana większość docenia nasz wysiłek.
Marcin: Zaczęli pisać do nas z innych grup. No dobra, to co robimy? Rozszerzamy. Teraz nas pytają: a kiedy B klasa… katowicka? Pozdrowienia od Piasta Żmigród! Kiedy Skierniewice? Kiedy Piotrków? Zajęliśmy się też w wolnej chwili piłką kobiecą, kompletnie niepokazywaną. Odzew jest ogromny. W Łodzi jest Ekstraklasa kobieca, ale też dużo zespołów gra w niższych ligach. Spotykamy się z wielką wdzięcznością, że przyjechaliśmy.
Piotrek: Dziewczyny na pewno mają więcej odwagi w stawaniu przed kamerą. Są bardziej wygadane. Na B-klasie jak powiesz “panowie, kogo do wywiadu” nie ma chętnego, jeden na drugiego palcem wskazuje. Jak idziesz do dziewczyn to “ja mogę, ja mogę, ja mogę” inny świat.
Krzysiek: Ale wracasz z takiego wyjazdu i żona tylko czeka, aż Marcin wrzuci wywiady (śmiech).
Rozmawiał Leszek Milewski