Gdy w październiku 2017 roku BBC poprosiło czytelników o wybór najlepszej jedenastki złożonej z zawodników Liverpoolu i Manchesteru United, tylko dwójka z The Reds załapała się do składu. Minął niewiele ponad rok, zmieniło się wszystko. Liverpool oddał dziś 36 strzałów na bramkę Manchesteru United, w tym 11 celnych, Liverpool ograł odwiecznego rywala 3:1, powiększając przewagę nad nim do szokującej liczby 19 punktów.
Kiedy ostatni raz Liverpool ogrywał u siebie w lidze Manchester United, ofensywnym pomocnikiem The Reds był Iago Aspas, po boisku biegał nadal Steven Gerrard, a na szczycie list przebojów hulało wciąż „Blurred Lines” – wiecie, ta piosenka z nagą Emily Ratajkowski. Dawno, co? Dokładnie we wrześniu 2013 roku.
Trudno w to uwierzyć patrząc na to, co wyprawiało się dziś na stadionie Liverpoolu. Nie dajcie się zwieść temu, że przez ponad godzinę (od 1. do 24. i od 33. do 73.) w tym meczu wynik był remisowy. 3:1 to był absolutnie najniższy wymiar kary. Gdyby nie dobry mecz Andera Herrery, gdyby nie kilka kluczowych interwencji w ostatniej chwili Ashleya Younga, Mourinho nie starczyłoby palców do pokazywania na konferencji. Tylko trzy gole Liverpoolu sprawiają, że znów może – jak po meczu z Tottenhamem – pokazać wskazujący, środkowy oraz serdeczny i domagając się szacunku odnieść się do swoich trzech tytułów mistrzowskich.
Tylko że o ile wtedy Koguty faktycznie nie zasługiwały na tak wysoką wygraną, o tyle dziś Liverpool wgniótł swoich rywali w ziemię. Wytarł nimi podłogę. Gol Manchesteru United? Przypadek. Drugi w tym sezonie – po meczu z Leicester – tak poważny wypadek przy pracy Alissona. W środę uratował The Reds Ligę Mistrzów, dziś zawalił gola na 1:1, wypuszczając wrzutkę Lukaku pod nogi Jessego Lingarda.
Przypadek pomógł też oczywiście Liverpoolowi, bo dwa gole Xherdana Shaqiriego – na 2:1 i 3:1 to były bramki po bardzo korzystnych rykoszetach. Najpierw po strzale Szwajcara futbolówkę odbił Ashley Young i ta poleciała do siatki odbijając się od poprzeczki tuż przy słupku. Później uderzenie z szesnastego metra wślizgiem uczynił jeszcze trudniejszym dla De Gei Eric Bailly. Ale powiedzmy sobie szczerze, to żadne usprawiedliwienie dla zawodników United, którzy byli dziś tylko tłem. Wyblakłym tłem. Po prostu dając rywalowi oddać 36 uderzeń na bramkę trzeba się liczyć z tym, że któreś znajdzie drogę do siatki. Choćby odbijając się od całej twojej jedenastki, chorągiewki narożnej i przelatującego nad placem gry gołębia.
Bardzo przyjemnym uwieńczeniem tego zwycięstwa jest zaś pierwsza z bramek Liverpoolu – ta na 1:0, ta zdecydowanie najpiękniejsza. Naprawdę nie wiemy, czy milsze dla oka było dogranie Fabinho nad głowami obrońców, co do centymetra do wybiegającego zza ich pleców Mane, czy może „sklejka” Senegalczyka i błyskawiczny strzał z powietrza między nogami Davida De Gei.
Liverpool ma więc dziś już 45 punktów w ligowej tabeli – tylko trzem ekipom udało się to w całej historii ligi angielskiej, każda z nich zostawała później mistrzem Anglii. Jeśli The Reds nie zwolnią tempa, a najgroźniejszym rywalom przeciwstawią taką grę jak dziś – Manchester City będzie mieć ogromne problemy z obroną zeszłorocznego tytułu.
Liverpool – Manchester United 3:1
Mane 24’, Shaqiri 73’, 80’ – Lingard 33’
fot. NewsPix.pl