Chyba jeszcze nigdy żadna wypowiedź, która padła na antenie podczas “Stanu Futbolu” nie wywołała tyle szumu, co ta dzisiejsza Łukasza Wachowskiego. Szef departamentu rozgrywek PZPN w pewnym momencie przyznał wprost, że Komisja Licencyjna oceniając realność prognoz klubów odnośnie zysków transferowych, sugeruje się… wycenami piłkarzy na Transfermakcie!
Zacytujemy najpierw kluczowy moment. Zaczyna się on mniej więcej od 24. minuty programu.
– Wisła Kraków w maju ubiegłego roku spełniała warunki licencyjne. Oczywiście wiele problemów już wtedy sobie zdefiniowaliśmy. Prognoza finansowa w dużej mierze opierała się na tym, że będą sprzedawani zawodnicy. Prześledziłem tych zawodników, których Wisła chciała transferować i żaden z nich nie został sprzedany. Poza jednym, który jednak odszedł za dużo mniejszą kwotę niż klub przewidywał.
– Ale to oznacza, że kupujecie wszystkie bajeczki? Gdybym był prezesem Wisły i powiedział, że sprzedam Sadloka za 8 mln zł, to wy mówicie “ok, fajnie, 8 mln zł”?
– Sadloka Wisła chyba chciała sprzedać za 700 tys. euro. Zawsze odnosimy się do wartości na Transfermarkcie. To nam definiuje realność danego transferu. Ale wartość zawodnika – to jedno. Fizyczna sprzedaż zawodnika – to drugie. Do tych prognoz dotyczących sprzedaży piłkarzy podchodzimy bardzo ostrożnie i tu w Wiśle był klasyczny przykład tego, że taka prognoza jest trochę życzeniowa. Tam był właśnie Carlitos, Sadlok, Wojtkowski, Arsenić. Sprzedał się tylko Carlitos i to nie za taką kwotę, jaką Wisła chciała. A planowała pozyskać z transferów dużą kwotę do budżetu, bo prawie 30 mln zł. No to jak sobie odejmiemy te 30 mln zł, których nie udało się zarobić, to już tak naprawdę mamy zdefiniowane, gdzie się pojawił problem. Nie wypaliły plany transferowe.
Zabrzmiało to tyleż zabawnie co przerażająco, bo każdy zorientowany kibic doskonale wie, że szacunki Transfermarktu można traktować w miarę poważnie tylko jeśli chodzi o kilka najlepszych lig. W pozostałych przypadkach to kwoty całkowicie oderwane od rzeczywistości. Chwilami jak z maszyny losującej, nie podparte żadnymi argumentami i racjonalnymi przesłankami. A tu nagle okazuje się, że mogą mieć one wpływ na sprawy licencyjne…
Jeśliby się na tym opierać, to na dziś Sebastian Walukiewicz (już latem oferowano za niego milion euro) jest wart tyle samo co 32-letni rezerwowy Zagłębia Sosnowiec, Adam Kokoszka – po 200 tys. euro. Absurd. W samej Wiśle Matej Palcić jest cztery razy droższy niż Martin Kostal, mimo że realnie byłoby dokładnie na odwrót. Gdyby prognozy transferowe Legii weryfikować Transfermarktem, to za Radosława Majeckiego mogłaby dziś dostać jakiś milion złotych, z kolei za Michała Pazdana czy Domagoja Antolicia osiem razy tyle. Nie musimy tłumaczyć, że to się nigdy nie stanie i sam Majecki kosztowałby dziś znaczne więcej niż ta dwójka razem wzięta. Tak samo nawet największy szaleniec nie zapłaciłby 750 tys. euro za 35-letniego emeryta Eduardo, a według szacownego źródła taka jest “rynkowa” wartość Brazylijczyka z chorwackim paszportem.
Takie absurdy znajdziemy przy każdym klubie, moglibyśmy poświęcić bardzo długi artykuł tylko temu zagadnieniu. Poprzestańmy jednak na tym, że definiowanie realności danej wyceny w oparciu o Transfermarkt, to jak kupowanie piłkarzy w odniesieniu do ich atrybutów w Football Managerze. Dyrektor sportowy, który przyznałby się do czegoś takiego, wyleciałby natychmiast i otrzymał dożywotnią łatkę człowieka niepoważnego.
Pod żadnym pozorem nie chcemy tak określać Łukasza Wachowskiego. Wielokrotnie udowodnił, że jest fachowcem i osobą kompetentną, tym bardziej warto dać mu się wytłumaczyć.
***
Nie zabrzmiało to poważnie, że prognozy klubów co do wpływów transferowych weryfikujecie w oparciu o Transfermarkt.
Nie bardzo rozumiem, gdzie jest problem. Mówiłem o tym, jak kluby podają nieraz szacowaną wartość zawodnika, którego chciałyby sprzedać.
Mówił pan jednak, że Transfermarkt jest dla was sposobem na weryfikację założeń jednego czy drugiego klubu.
Klub przedstawiając nam prognozę transferową, informuje, że przykładowo chce sprzedać pięciu zawodników. Podaje nam ogólną kwotę, którą chciałby uzyskać, albo kwoty jednostkowe. I bardzo często kluby korzystają wtedy z wycen, które są na tym portalu. Oczywiście mogą też przedstawić swoją prognozę – niższą lub wyższą.
Wydźwięk pana wypowiedzi był jednak taki, że Komisja Licencyjna oceniając wiarygodność i realność tych prognoz sugeruje się wartościami piłkarzy na Transfermarkcie, że to jest wasz punkt odniesienia, a nie klubów.
Nie, to często punkt odniesienia klubów. Podałem konkretny przykład Sadloka. Wisła deklarowała, że będzie chciała go sprzedać za 700 tys. euro i właśnie taką wartość tego zawodnika przedstawia Transfermarkt. My oczywiście możemy to zweryfikować – i tak zazwyczaj robimy – jako coś zupełnie nierealnego. Tak jak mówiłem w programie, nie przykładamy dużej wagi do tych deklarowanych wpływów transferowych. To jest źródło, które może się nigdy nie pojawić. Mówiłem tylko, w jakiej kwocie Wisła zakładała sprzedaż tego piłkarza.
Czyli dla was nie ma znaczenia, że tenże Sadlok na Transfermarkcie był wyceniany na 700 tys. euro? Nie sprawiło to, że dzięki temu uznaliście to założenie za bardziej prawdopodobne do zrealizowania?
Z transferem jest tak, że dopóki nie zostanie sfinalizowany, to transferu i pieniędzy nie ma. To, co mówią nam kluby, możemy traktować życzliwie, z “dobrą nadzieją”, ale wiadomo, że plany co do przyszłych sprzedaży najczęściej są pobożnymi życzeniami klubów. Wydaje mi się, że właśnie tak to przedstawiłem. Jeżeli ktoś zrozumiał inaczej, to może faktycznie byłem mało precyzyjny.
Chodzi o określenie, co dla was znaczą wyceny Transfermarktu. Czy dla Komisji mają jakieś znaczenie, czy stanowią jakikolwiek punkt odniesienia przy odnoszeniu się do deklaracji klubów?
Jakimś tam punktem odniesienia są, bo to zazwyczaj wyceny jednak mimo wszystko zaniżone. Kwoty podawane przez Transfermarkt raczej są relatywnie niskie. My jego liczbami możemy się sugerować, ale traktujemy je jako prognozę, szacunkowe obliczenie. Gdy mówiłem o prognozie finansowej, zaznaczałem, że ta prognoza musi być realna. A ona jest wtedy, gdy klub ma podpisaną umowę sponsorską czy transferową i dostaje za nią pieniądze. Jeśli klub mówi, że sprzeda czterech piłkarzy, od razu wiadomo, że to nierealne. Równie dobrze może nie sprzedać ani jednego.
Tyle że w przypadku Ekstraklasy potencjalne wartości piłkarzy podawane przez Transfermarkt nie mają żadnego oparcia w rzeczywistości. Sugerując się tym źródłem, należałoby zakładać, że na przykład Legia na Radosławie Majeckim zarobi milion złotych, a na Michale Pazdanie osiem razy tyle. Sprawdzając to na Transfermarkcie, chyba sami doszlibyście do wniosku, że nie ma w tym krzty powagi.
Powtórzę: nigdy kwot podawanych przez kluby czy Transfermarkt nie traktujemy jako czegoś wiążącego, pewnego. To jest tylko prognoza finansowa. Jeżeli widzimy, że klub nie ma ani złotówki, a deklaruje, że sprzeda dziesięciu zawodników po 10 milionów, no to nawet jeśli zgadzałoby się to z danymi Transfermarktu, nie potraktujemy tego poważnie. To chyba logiczne.
Pytanie, czy warto przykładać jakąkolwiek wagę do tego, co zobaczymy na Transfermarkcie? Notorycznie ktoś z Ekstraklasy jest niedowartościowany lub przewartościowany, bo kilka lat temu grał dobrze.
Tak jak mówię, to jakiś punkt odniesienia, nie żadna wyrocznia. Deklaracje klubów co do planów sprzedażowych są tylko deklaracjami i nie przywiązujemy się do nich. Natomiast chodziło mi o to, że często kluby same nie wiedzą, za ile mogą sprzedać piłkarza. Będą chciały to zrobić, ale na dany moment nie mają żadnych ofert. Patrzą więc na Transfermarkt, wycena na 700 tys. euro i nikt nie zabroni im tyle zadeklarować. My to możemy potem ocenić, chociażby patrząc przez pryzmat historyczny – czy klub wcześniej sprzedawał piłkarzy za takie pieniądze i tak dalej. Ale cały czas pozostajemy w sferze pewnych założeń. Wisła chciała zarobić na transferach 30 mln zł, a sprzedała tylko Carlitosa i to za pół miliona euro zamiast 3,5 mln. Czyli jej deklaracje były, za przeproszeniem, guzik warte. Nie widzę natomiast problemu w tym, że klub podaje szacowaną wartość transferu w oparciu o Transfermarkt. To świadczy o klubie, nie o Komisji Licencyjnej.
Tylko wszyscy zrozumieli, że zdanie co do realności deklaracji klubów wyrabiacie sobie w oparciu o kwoty podawane przez Transfermarkt.
Na czymś musimy się oprzeć. Ale tak jak powiedziałem: generalne podejście co do realności jest takie, że transfery planowane przez kluby traktujemy z dużą dozą wątpliwości. Jeżeli widzimy, że klubowi brakuje 30 mln zł, żeby dokończyć sezon i dostajemy deklarację, że połowa będzie pokryta ze sprzedaży piłkarzy, a na resztę nie będzie finansowania, to my już wiemy, że nic z tego nie będzie.
Nadal jednak trudno zrozumieć, jak choćby częściowo można się sugerować źródłem podającym, że Sebastian Walukiewicz jest warty tyle samo co Adam Kokoszka.
Możliwe, że ludzie z Transfermarktu nie do końca są zorientowani, jak na bieżąco te wartości powinny się zmieniać. Nadal jednak mówimy tylko o deklaracjach, a jak wiadomo, deklaracje często są bez pokrycia. Pan też mógłby deklarować, że przyprowadzi do klubu sponsora wykładającego milion złotych rocznie. A czy tak się stanie, dopiero byśmy się przekonali. Mimo jednak, że to tylko deklaracja, to my jako Komisja Licencyjna analizując sytuację klubów, w jakimś stopniu jedną czy drugą deklarację bierzemy pod uwagę jako potencjalne źródło przychodów. Oparcia w logice może to nie mieć za wiele. W normalnym biznesie deklaracja jest niczym, ale w biznesie piłkarskim już niekoniecznie.
Krótko mówiąc, może się jeszcze zdarzyć, że zajrzycie na Transfermarkt przy okazji rozpatrywania klubowych deklaracji?
Myślę, że znacznie częściej będą zaglądały kluby, a my będziemy tylko ewentualnie sprawdzać, czy to co piszą kluby, ma oparcie na Transfermarkcie. Ale tak czy siak będziemy to traktowali bardzo ostrożnie.
***
Cóż, mimo wszystko mamy nadzieję, że Komisja Licencyjna na przyszłość zmieni punkty odniesienia na takie, gdzie przynajmniej częściowo występuje element powagi.
Przemysław Michalak
Fot. newspix.pl