Możemy sobie tylko wyobrażać, co działo się dziś w domach najbardziej hardcore’owych fanów Tottenhamu. Ile krzeseł i kanap zostało dziś wytartych tyłkami wiercącymi się coraz bardziej z każdą upływającą minutą meczu Kogutów na Camp Nou. Ale tak jak zwykle happy endy są im wydzierane w brutalny sposób – a Włosi w ostatnim czasie robili to bardzo ochoczo – tym razem szczęśliwe zakończenie należy do podopiecznych Mauricio Pochettino. 1:1 w Barcelonie daje im 1/8 finału Ligi Mistrzów.
Przerabiali to już w tym roku dwukrotnie. Najpierw z Juventusem, gdy prowadzili 3:2 w dwumeczu na mniej niż pół godziny przed jego zakończeniem. Później z Interem, kiedy mimo 1:0 jeszcze w 84. minucie wracali z Mediolanu z pustymi rękami, bez choćby punkciku. Gdy na drodze stawał rywal z Italii, pisały się scenariusze późniejszych koszmarów kibiców Tottenhamu.
Dziś bezpośrednio nie stanął. Ale Inter wiedział, że im korzystniejszy wynik osiągnie w starciu z PSV, do tym większego wysiłku zmusi Koguty na Camp Nou. Przeciwko grającej mocno rezerwowym składem Barcelonie, jasne. Jednocześnie mającej jednak w podstawowej jedenastce dwóch spośród czterech najdroższych zawodników w historii futbolu – Ousmane Dembele i Philippe Coutinho. Matematyka była prosta. Jeśli Tottenham osiągnie taki sam lub lepszy wynik od Interu – przechodzi dalej. Zwycięstwo Kogutów nie pozostawiałoby więc mediolańczykom szans, choćby rozgromili PSV jak my Haiti w 1974.
Mecz zaczął się jednak dla Tottenhamu najgorzej, jak tylko mógł. Od straty gola, który oznaczał, że Interowi do awansu wystarczy remis. Kyle Walker-Peters stracił piłkę na środku boiska gdy okazało się, że poza nim z tyłu został już tylko Harry Winks. Ousmane Dembele skrzętnie skorzystał z braku Vertonghena i Alderweirelda, zabawił się z prawym obrońcą Tottenhamu i zapakował Llorisowi sztukę, a kibicom gości – sztylet w okolice serca.
Panaceum miała być bramka niedługo później strzelona przez PSV. Tottenham jednak nie ustawał w dążeniach do wyrównania. Opanował środek pola na Camp Nou w takiej mierze, że Ernesto Valverde chcąc go odzyskać od razu przerwie posłał do boju Sergio Busquetsa. Rzecz jednak w tym, że Tottenham tak, miał optyczną przewagę. I tak, stwarzał sobie sytuacje strzeleckie. Dostawał zresztą do tego więcej zaproszeń niż Harry Potter z Hogwartu w pierwszej części książkowej sagi. Tylko że stając przed szansą był niezdarny jak Neville Longbottom. I nie, nie w finałowej walce z wężem.
Son wychodzi sam na sam z Cillessenem? Strzela Holendrowi w nogi. Rose ma szansę zagrać w piątkę na przecięcie do Koreańczyka? Za mocno. Azjatycki skrzydłowy jest sam na piętnastym metrze? Uderza lekko, po ziemi, tak, że nawet gdyby Cillessen był po kilku głębszych, nie miałby problemu. Kane wyprzedza Lengleta i mknie na bramkę? Daje się zepchnąć i ładuje w maliny. Niby Barcelona odgryzała się sporadycznie, a tak naprawdę to Coutinho – a nie Kane, Eriksen, Alli, Son czy ktokolwiek w białej koszulce – był najbliżej gola. Gdy jego firmowy strzał trafił w zewnętrzną część słupka.
W międzyczasie wydarzyło się parę rzeczy, które jeszcze mocniej sugerowały, że ta noc będzie dla Tottenhamu ostatnią w tym sezonie w Lidze Mistrzów. Po pierwsze – na boisku za Munira i Dembele zameldowali się Lionel Messi i Luis Suarez. Po drugie – Inter wyrównał. Od 73. minuty, gdy padł komunikat o golu Icardiego, to Koguty wisiały nad przepaścią, a mediolańczycy mogli wzorem filmowego czarnego charakteru wygłaszać swój przydługi monolog przed nadepnięciem na palce trzymające się krawędzi.
Zakończenie było zresztą iście filmowe, bo tak jak zwykle przez swoją paplaninę „ten zły” daje głównemu bohaterowi czas na wygramolenie się z beznadziejnej sytuacji, tak Inter nie strzelając PSV drugiej bramki cały czas trzymał Tottenham w grze, oddalony o zaledwie jednego gola. Gola, który wreszcie padł, gdy Harry Kane zagrał mocno i precyzyjnie do wbiegającego na piąty metr Lucasa. Dołożenie „szufli” było tylko formalnością.
Napięcie bynajmniej nie opadło. Ono rosło z każdą minutą, dając dwa kolejne „filmowe” momenty. Najpierw gdy Leo Messi ustawił piłkę do uderzenia z rzutu wolnego – bo przecież wszyscy pamiętamy, co zrobił w weekend. Tutaj jednak przestrzelił. Później, gdy dostał futbolówkę na swojej „klepce”, z której strzelił już pewnie lekko kilkadziesiąt bramek. Jak nie on, zamiast pocelować technicznie, po dalszym słupku, wybrał podarowanie futbolówki siedzącemu gdzieś wysoko na trybunach za bramką kibicowi.
Na tablicy wyników pozostał więc remis. Remis zwycięski dla Tottenhamu, remis, który – gdyby jakoś go zmaterializować – pewnie wylądowałby w pustawej ostatnimi laty gablocie na White Hart Lane. White Hart Lane, które swoją drogą może doczekać się spełnienia reklamy będącej obiektem drwin kibiców innych ekip ze stolicy Anglii. „Jedyne miejsce w Londynie, gdzie obejrzysz Ligę Mistrzów”. Piłkarze przedłużyli budowniczym czas na jej urzeczywistnienie o kolejne dwa miesiące.
FC Barcelona – Tottenham Hotspur 1:1
Dembele 7′ – Lucas Moura 85′
fot. NewsPix.pl