Musimy przyznać, że z każdym meczem Wisła Kraków nas zaskakuje. Niby nie powinniśmy być zdziwieni, bo przecież drużyna funkcjonuje dobrze od początku sezonu i w zasadzie w żadnym jego momencie nie dało się odczuć, że problemy spoza boiska przekładają się na to, co na nim. Dziś? Cholera, no dziś to samo. Nawet mimo faktu, że krakowianie grali bez najlepszego zawodnika (kontuzjowany Imaz), postawili twarde warunki drugiej najlepszej na wyjazdach drużynie w lidze.
Oczywiście, że pomogło szczęście. No jasne, że w drugiej połowie wiślacy opadli z sił i do końcowego gwizdka się doczołgali. Tak, wypracowali sobie fajną przewagę i ją roztrwonili. Ale co z tego? 2:2 z Jagą to wynik, który każdy w Krakowie przyjmuje z pocałowaniem ręki.
Zaczęło się od prawdziwie komediowej bramki. Kolar próbował przyjąć sobie piłkę w polu karnym i trzeba przyklasnąć mu brawo – zrobił to efektownie, odwracając się z przeciwnikiem na plecach. Z przeciwnikiem, który tak się pogubił w tym manewrze, że pomógł skierować piłkę do bramki. Sami nie wiemy do końca, jak traktować to trafienie. Trochę za mało na samobója (Kolar pchnął piłkę w kierunku bramki), ale też trochę brakuje do pełnoprawnego gola (jednak trochę bardziej próbował wystawić sobie piłkę niż strzelać). Ostatecznie zaliczamy bramkę piłkarzowi Wisły.
I ten może mówić o swoim najlepszym meczu przy Reymonta, bo później dołożył kolejną sztukę, znów w dużej mierze dzięki pomocy Mitrovicia, któremu piłka po główce Ondraska przeszła między nogami. Cała defensywa się przy tej bramce nie popisała – włącznie z Frankowskim, który nie potrafił wyekspediować piłki, jak i Klemenzem, który dał się przeskoczyć. Jeśli Runje faktycznie spakował już walizki, białostoczanie mogą mieć wiosną problem.
Do przerwy można było chwalić Wisłę, po przerwie natomiast ruszyła Jaga i powody do pochwalenia swojej osoby wreszcie dał Lis. Wszystkiego oczywiście nie wybronił, ale strzały Poletanovicia sprzed pola karnego czy główką miały swój kaliber trudności. Łącznie wybronił aż 9 lecących w bramkę piłek. Dwie puścił, ale głównie dlatego, że obrona wiślaków nie ustrzegła się błędów.
Po raz pierwszy – gdy Wasyl niezgrabnie wybił piłkę, ta trafiła pod nogi Poletanovicia, który przymierzył sprzed pola karnego.
Po raz drugi – gdy Bartkowski dał się przeskoczyć w polu karnym sprawiając, że Sheridan zaliczył swoje pierwsze dobre zagranie w tym meczu (gol).
Kto może mówić o niedosycie? Chyba jednak Jaga, bo w drugiej części gry stłamsiła swojego rywala. Wiślacy odpowiedzieli na dobrą sprawę tylko jedną akcją, w której Ondrasek znalazł się w pozycji strzeleckiej, ale dał piłkę obok bramki. Wisła trzyma się póki co dobrze (na boisku). Oby jak najdłużej.
[event_results 546511]
Fot. 400mm.pl