Lekko, łatwo, przyjemnie, bez specjalnego przemęczania się. Dla postronnego widza mecz Chrobrego Głogów z Legią był czystym i przewidywalnym nudziarstwem, ale kibice Legii takie nudziarstwa chcieliby zapewne oglądać jak najczęściej.
Waleczność. To słowo odmieniano przed pierwszym gwizdkiem w Głogowie przez wszystkie przypadki. Podopieczni Nicińskiego mieli gryźć trawę. Animuszu w zasadzie wystarczyło tylko na jakieś dziesięć minut. Tylko w tym okresie gospodarze choć odrobinę pomachali szabelką – wielkiego zagrożenia nie stworzyli ani razu, ale było uderzenie Machaja, była próba utrzymania się z piłką na połowie Legii.
Wkrótce jednak mistrz Polski założył Chrobremu taki pressing, że pierwszoligowcy zaczęli się gubić pod własną bramką. Po kwadransie poszły trzy znakomite akcje: porządny wolej Kucharczyka, ale w środek bramki. Dobre dogranie Hlouska zamyka Vesović, ale nie trafia. W końcu dobry odbiór aktywnego Kulenovicia, przełożenie jedną kiwką dwóch defensorów i sprytny strzał, ale obroniony przez Janickiego.
Co się odwlecze, to nie uciecze. Legia tempa nie forsowała, ale różnica klas była widoczna. Chrobry zupełnie nie miał pomysłu jak zrobić warszawianom krzywdę. W końcu przyszła 31. minuta, Philipps popisał się długim dograniem w pole karne, Wasiluk popisał się wzorcowym kryciem na radar, a wynik otworzył Kucharczyk. Głogów rozsypał się zupełnie, konsekwencją był drugi gol, zabijający nadzieję o sensacji. Warto przy tym trafieniu docenić nie tylko uderzenie Cafu, ale też rolę Kulenovicia, który świetnie wypatrzył na skrzydle Stolarskiego. Podanie idealnie w tempo, od razu rozkręcające całą akcję.
Drugą połowę w zasadzie powinno się odwołać. Widać było, że legioniści przede wszystkim nie chcą się uszkodzić na zmrożonej murawie, a Chrobry wyczuł, że przepaść w jakości jest tak duża, że nie ma tu czego ugrać: 0:2 będzie najniższym wymiarem kary. Odbył się więc jeden wielki festiwal chodzonego. Wyglądało to dosłownie tak, jakby obie drużyny podpisały pakt o nieagresji. Nawet gdy Janicki sprezentował sam na sam Kulenoviciowi, a ten wyłożył futbolówkę nadbiegającemu Radoviciowi, piłka – choć Rado miał pustą bramkę – poszybowała w kierunku parkingu. Ta sytuacja najwyraźniej nieco pakt nadszarpnęła, bo akcje Legii zaczęły sypać się jak z rękawa, a po jednej z nich Cafu popisał się kolejnym znakomitym strzałem z dystansu, ustalając wynik.
Gola strzelił też Kulenović, ale sędzia Jarosław Przybył z nieznanych przyczyn gwizdnął spalonego. Tyle dobrego, że Przybył nie dał się nabrać Kulenoviciowi na jedną z bardziej żenujących symulek jakie ostatnio widzieliśmy – żółta kartka należała się jak nic. Mimo to Chorwata należy dzisiaj pochwalić – pokazał dużo jakości, widział więcej. Wiosna może należeć do niego. W przeciwieństwie do Pasquato, który dostał całe 45 minut, a tylko przypominał niemal w każdej akcji, dlaczego tak rzadko wchodzi na murawę.
A Głogów? Wielkich wspomnień mieć nie będzie, przynajmniej tych czysto piłkarskich. Kibice zadbali o świetną oprawę meczową, flagi robiły wrażenie – delikatnie mówiąc widzieliśmy w tej rundzie kilka meczów, które straszyły pustkami, tutaj czuło się atmosferę piłkarskiego święta.
Chrobry Głogów – Legia Warszawa 0:3
Kucharczyk 31, Cafu 36, 82
Fot. FotoPyK