Nie ulega wątpliwości, że Adam Nawałka przychodzi do Lecha, który musi się odbudować nie tylko sportowo. Do natychmiastowego poprawienia są kwestie dotyczące wizerunku i relacji z kibicami, a to wszystko za jednym zamachem będzie można zmienić właśnie poprzez osobę byłego selekcjonera. Kto wie, czy chwilami nawet te wątki poboczne nie będą tu najistotniejsze – przynajmniej na samym początku.
Ostatnie miesiące to dla “Kolejorza” jedna wielka katastrofa. Poprzedni sezon oznaczał kolejne rozczarowanie, a zakończył się erupcją wściekłości kibiców, co doprowadziło do przedwczesnego zakończenia meczu z Legią, która tym samym po starciu ze swoim największym rywalem z ostatnich lat mogła świętować kolejne mistrzostwo. W europejskich pucharach wyłożono się na pierwszej poważnej przeszkodzie, Racing Genk okazał się o kilka klas lepszy. Pierwszy zespół powierzono idolowi trybun Ivanowi Djurdjeviciowi, ale po początkowych wynikach ponad stan (cztery ligowe zwycięstwa z rzędu na początku tego sezonu), przyszło załamanie, z którego już wyjść się nie udało. Złość kibiców rosła, frekwencja spadała, drużyna zdołowana. Jeden wielki burdel.
W takiej sytuacji należało wykonać drastyczne kroki i zastosować specjalne środki zaradcze. Zwyczajne zwolnienie Djurdjevicia i zastąpienie go pierwszym lepszym nazwiskiem do wzięcia raczej by nie wystarczyło. Potrzeba było czegoś ekstra i właśnie czymś takim jest zatrudnienie Nawałki. Karol Klimczak i Piotr Rutkowski – bo to głównie na nich koncentruje się kibicowskie rozgoryczenie – musieli pokazać, że rozumieją skalę problemu i proporcjonalnie do tej skali reagują. I pokazali. Sam fakt, jak długo trwały negocjacje, ale też jak twardo obie strony obstawały przy swoim w niektórych sprawach był jasnym sygnałem: naprawdę bierzemy się do działania, koniec z półśrodkami.
Nawałka w Lechu to bomba medialna. Klub stara się z tej eksplozji wycisnąć maksimum. Podsycenie ekscytacji potwierdzeniem końcowego etapu rozmów na kilka dni przed złożeniem podpisów, nagranie przez trenera krótkiej wiadomości wysyłanej potem do karnetowiczów, uroczysta konferencja prasowa, na której stawią się tłumy czy nawet celebracja nawałkowej parafki w mediach społecznościowych – to wszystko pokazuje, że nie mamy do czynienia ze standardową zmianą trenera.
🔥 Adam Nawałka trenerem @LechPoznan! Były selekcjoner reprezentacji Polski 🇵🇱 związał się z Kolejorzem umową do 30 czerwca 2021 roku. Witamy na pokładzie trenerze! 🔵⚪️🚂
Więcej informacji: https://t.co/kVrh0CTH5C pic.twitter.com/4SujSbtJTk— Lech Poznań (@LechPoznan) 25 listopada 2018
W kibiców wstąpiła nowa nadzieja, większość z nich jest pozytywnie nastawiona i pewnie jeszcze w tym roku przyjdzie na stadion, żeby naocznie przekonać się, co też nasz niedawny selekcjoner wymyślił. A jednocześnie wszyscy mają świadomość, że pełne rozliczanie zacznie się dopiero od wiosny. Nawałka nie chciał przyjść już teraz, wolał mieć czas na spokojną pracę, ostatecznie jednak dał się przekonać. Długi kontrakt jest sygnałem, że nie został sprowadzony jako strażak, że ma dokonać głębszych i trwałych zmian. Jak już zresztą czytaliśmy i słyszeliśmy, ma to dotyczyć nie tylko kwestii czysto piłkarskich, ale też całego funkcjonowania klubu. Krótko mówiąc, celem są zmiany na lepsze we wszystkich strukturach. Nowy trener będzie miał dużo powiedzenia poza boiskiem, z drugiej strony władze Lecha ocaliły część swojej autonomii (chociażby zachowanie komitetu transferowego). Wilk syty i owca cała, przynajmniej na początku.
Na “dzień dobry” kibicom spodobała się wieść, że przez najbliższe dni piłkarze trenują po dwa razy dziennie. “Tak jest, wziąć w obroty te pizdeczki!” – wiadomo, w jakie tony uderzają takie newsy. Kibice wreszcie mają przekonanie graniczące z pewnością, że nawet jeśli nie zobaczą wielkiej jakości, to dostaną maksymalne zaangażowanie, a najsłabsze mentalnie ogniwa zostaną raz na zawsze odrzucone.
Dla Ekstraklasy powrót Nawałki to też fantastyczna wiadomość, mimo że konferencje prasowe w Poznaniu będą trochę nudniejsze. Tak ogólnie czujemy lekkie rozczarowanie, że autor największego sukcesu reprezentacji w XXI wieku nie skonsumował tego jakimś angażem w renomowanej lidze. Liczyliśmy, że wreszcie polski trener popracuje w bardziej prestiżowym miejscu niż Grecja, Cypr, Łotwa czy Litwa, być może otwierając drzwi kilku innym rodakom. Skoro jednak Nawałce nie dane było wypróbować się na przykład w wymarzonych Włoszech, dobrze się stało, że jest w Poznaniu. Ta liga potrzebuje fachowców i osobowości, a bohater tekstu bez wątpienia zalicza się do obu kategorii.
Przy tych wszystkich zachwytach i rozbudzonych nadziejach gdzieś obok jawi się tylko jedna ostrożna myśl: co będzie w Lechu, jeśli i Nawałka nie pomoże? Mimo wszystko przy tej współpracy więcej ma do stracenia klub. Trener najwyżej, mając pełniusieńkie konto, w mniej lub bardziej zawoalowany sposób da do zrozumienia, że tego bałaganu nawet on nie potrafił posprzątać, że rdza w karoserię wgryzła się zbyt głęboko i jedyne rozwiązanie to złomowanie. Dla Lecha to olbrzymia inwestycja. Nawałka jest najlepiej zarabiającym szkoleniowcem w historii klubu (150 tys. zł miesięcznie), zaś drugie tyle kosztuje jego sztab. Jeżeli sięgnięcie tak głęboko do kieszeni nie da spodziewanych efektów, “Kolejorz” może na dłużej zakopać się w przeciętności, a w najlepszym razie trwale oddać miano numeru dwa w polskiej lidze. Na początku mamy więc wizerunkowy handicap, ale w miarę szybko muszą za tym iść wyniki. Inaczej upadek będzie jeszcze boleśniejszy, bo zawczasu zdążono sobie narobić apetytu.
Fot. lechpoznan.pl/Lech Poznań