Z czym nam się dzisiaj kojarzy Adam Nawałka? Przede wszystkim – jako selekcjoner reprezentacji Polski odniósł dwa duże sukcesy, wprowadzając biało-czerwonych na mistrzostwa świata i Europy. Na turniejach wiodło mu się już ze zmiennym szczęściem, niemniej, im dłużej z kadrą pracuje Jerzy Brzęczek, tym bardziej wzrasta poziom docenienia kadencji jego poprzednika, który – przy wszystkich swoich wadach – dorobił się reputacji faceta potrafiącego naprawdę umiejętnie prowadzić zespół i budować swoich podopiecznych.
Jednak trenerska kariera Nawałki nie sprowadza się przecież wyłącznie do kadry narodowej. Przed kadrą był jeszcze Górnik Zabrze, gdzie tak naprawdę zbudował swą pozytywną reputację bystrego i nieprzejednanego trenera, co nie uszło uwadze Zbigniewa Bońka. Jeszcze wcześniej były: GKS Katowice, Sandecja Nowy Sącz, Jagiellonia Białystok, Wisła Kraków czy Zagłębie Lubin. Nie każdej ekipie współpraca z Nawałką wyszła na dobre, ale jego byli podopieczni – zwłaszcza ci z Katowic i Zabrza – mają jednoznacznie pozytywne wspomnienia związane ze swoim byłym szkoleniowcem.
W Kolejorzu Nawałkę muszą przyjąć jak króla, z całym dworem i z całym dobrodziejstwem inwentarza. Chorobliwym perfekcjonizmem, dziwacznymi przesądami, rozbudowanym sztabem. Rzadko się w ekstraklasie zdarza, by szkoleniowiec – zwłaszcza Polak – mógł sobie pozwolić na stawianie takich warunków. Ale nazwisko “Nawałka” to dzisiaj określona marka, przynajmniej w rodzimych realiach.
Pytanie – jak wiele z cech, obyczajów i przywar, które przypisujemy w tej chwili byłemu trenerowi Górnika, istniało jeszcze za czasów jego trenerskiej przygody w klubach, a ile narodziło się już podczas pracy z reprezentacją. Kiedy nie był elegancko zaczesanym jegomościem, z gustownym szaliczkiem przewiązanym pod szyją, tylko rozczochranym cholerykiem w ocieplanej kamizelce, wrzuconej na klubowy dres. Dzisiaj Nawałka kojarzy nam się przecież z najnudniejszymi konferencjami prasowymi w historii konferencji prasowych. A to wciąż ten sam facet, który do swojego asystenta wywrzaskiwał: „ZAPISZ TO, FAKEN!”, a podczas meczów ligowych dokazywał przy linii bocznej nie gorzej od Probierza czy Sa Pinto.
Powspominajmy właśnie tego Nawałkę – jeszcze sprzed selekcjonerskich czasów, jeszcze zanim stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w całej Polsce, nie tylko wśród ludzi sportu. Mniej ugładzonego na potrzeby marketingowe, bardziej swojskiego i spontanicznego. Bo Lech nie potrzebuje przecież selekcjonera. W Poznaniu szukają trenera. Gościa nie tylko od wielkich wizji, dalekosiężnych planów i rozmaitych, szeroko zakrojonych koncepcji na budowę zespołu, a właściwie – całego klubu. Choć w takowych Nawałka również celuje. Kolejorz potrzebuje jednakże trenera, który wskoczy w dres i z entuzjazmem ruszy do codziennej, żmudnej harówki. Porwie za sobą drużynę.
Niech więc opowiedzą o Nawałce ci, którzy z nim właśnie w takich realiach współpracowali.
*
Grzegorz Goncerz (32 mecze pod wodzą Adama Nawałki): – Od pierwszych dni gdy się spotkaliśmy mogłem powiedzieć, że to profesjonalista pełną gębą. Kiedy przyszedł do GKS-u Katowice, to sytuacja ekonomiczna klubu nie była najlepsza. On od razu starał się wpłynąć na ludzi, którzy decydowali wtedy o zarządzaniu zespołem. Potrafił sprawić, że dostaliśmy odżywki, sprzęt treningowy. Wszystko zapewnione, na czele z wypłatami i premiami. Nawałka miał w ogóle fajną dewizę. Mówił, że od nas będzie mógł wymagać dopiero wtedy, gdy będziemy mieli wszystko od strony organizacyjnej zapewnione i dopięte na ostatni guzik. Nie chciał, żeby cokolwiek odciągało naszą uwagę od treningu.
– Trener od razu zaangażował się w funkcjonowanie całego klubu. Jak przychodził do GKS-u we wrześniu, to wiem, że osobiście zorganizował w klubie siłownię. Wygospodarował pomieszczenie, swoimi kontaktami załatwiał obciążenia na gryf. Można powiedzieć, że z niczego zrobił coś. Pełny profesjonalizm, który zresztą charakteryzuje go do dzisiaj. My wtedy patrzyliśmy na to zdziwieni. Byliśmy przyzwyczajeni, że na poziomie pierwszoligowym pewnych rzeczy po prostu nie ma. Nawałka sprawił, że na boisku treningowym trawa zawsze była przygotowana, zroszona. Jak były większe upały, to kazał swoim asystentom ją zraszać. Stali z wężem strażackim i oblewali boisko wodą. Dbał osobiście o wszystko.
– Bardzo dużo było analiz, w ogóle dużo było pracy. Przypominam sobie mój pierwszy trening pod wodzą Nawałki. Zaczynał się o 10:00, więc dzień wcześniej umówiłem się na 12:30 z kolegą na obiad na mieście. A tu niespodzianka – same zajęcia skończyły się dopiero o 13:30. Troszkę się spóźniłem. Ale z biegiem czasu zrozumiałem, że taka praca ma sens. Jeżeli chodzi o analizy przeciwnika, to tych było mnóstwo. Pamiętam, że wtorki były takim dniem, gdy dwa treningi poprzedzała dwugodzinna analiza. Przyjeżdżaliśmy do klubu o ósmej rano, o ósmej wieczorem wyjeżdżaliśmy. Kawalerowie nie mieli z tym problemu, ale ci, którzy mieli rodziny i chcieli pobawić się ze swoimi dziećmi, to trochę kręcili na to wszystko nosem.
– Treningi u Nawałki na pewno były dłuższe niż u innych szkoleniowców. Zaczynaliśmy siłownią, później były ćwiczenia stabilizacyjne. Mieliśmy się rozruszać. Potem trening, część wstępna i główna. Na koniec ćwiczenia z finalizacji akcji – niby dla chętnych, ale wszyscy zostawali. Panowała atmosfera pracy i nieustająco pozytywnego nastawienia. Trener tego od nas wymagał. Był osobą bardzo otwartą, bardzo optymistycznie podchodzącą do świata. Kiedy wychodziliśmy na trening i padał deszcz, to mówił: “Doskonała pogoda, piłeczka będzie chodziła po murawie!”. Gdy świeciło słońce: “Świetnie! Niebiosa nas wysłuchały, wreszcie nie pada! Można porządnie potrenować!”. To podejście przelewał na zespół.
Grzegorz Goncerz.
– Przypominam sobie dwie sytuacje, kiedy trener naprawdę podniósł na mnie głos w szatni. Tych suszarek aż tak dużo nie było, bo trener potrafił być dla nas tatą. Ale umiał również ochrzanić, gdy zaszła taka potrzeba. Nawałka miał zawsze obsesję na punkcie piłki włoskiej i stamtąd powziął wymaganie, żeby zawodnicy występowali w miksach, metalowych korkach. Kiedyś dostaliśmy na Widzewie bramkę po stracie naszego środkowego pomocnika, który na boisko wyszedł w lankach i się poślizgnął, noga mu ujechała. Trener się wściekł, bardzo mocno zrugał wtedy zawodnika, ale nawet bardziej chodziło mu o dobór wkrętów niż o stratę piłki. Potem ja już swoje buty w szatni zawsze chowałem pod torbę, bo bałem się, że coś może być z nimi nie tak.
– Przekonanie do perfekcjonizmu Nawałki w drużynie było duże. Przede wszystkim dlatego, że trener trafił w Katowicach na młody zespół. Niedoświadczeni zawodnicy podporządkowali się temu reżimowi, wierzyliśmy w te metody szkoleniowe. Najpierw cudem utrzymaliśmy się w I lidze, później zajmowaliśmy piąte miejsce w tabeli, choć wszyscy skazywali nas na pożarcie. Ja sam nie doświadczyłem momentu, gdy trenerowi Nawałce w Katowicach szło słabo, cały czas robił wynik ponad stan. Doceniali to również bardziej doświadczeni zawodnicy. Mocno się trzymałem z Grażvydasem Mikulenasem – pamiętam, że on był przekonany, iż trener wyciska nas po prostu jak cytrynę. Każdy po swojej formie mógł zauważyć, że robi postępy. Ja sam czułem się na pewno coraz lepszym piłkarzem jeżeli chodzi o aspekt fizyczny, taktyczny i czysto piłkarski.
– Trener miał w sobie coś takiego, że zarażał nas wiarą w swoje metody pracy i swoje zwyczaje. Pamiętam, że u niego na stole zawsze musiała leżeć pietruszka. Do wszystkiego jej dodawał. I pod koniec jego pracy już cała drużyna wsuwała pietruchę. Właściwie nawet nie wiem dlaczego, jakie były z tego korzyści. Ale trener tak robił, więc dodawaliśmy pietruszki do każdego posiłku. Zresztą Nawałka otworzył nam oczy na kwestie związane z odżywianiem. Podczas pierwszych indywidualnych rozmów doradzał każdemu, żeby koniecznie zainwestował w sokowirówkę. Podnosiliśmy naszą wartość ze wszystkich stron.
– Tych przesądów trenera było sporo. Podgrzane talerze do zupy, wyciągane przed obiadem z piekarnika… Pamiętam, jak jechaliśmy na wyjazd do Sandecji Nowy Sącz i autokar na rondzie cofnął kilka metrów. Dosłownie – pięć metrów do tyłu. Od razu usłyszeliśmy głos trenera, siedzącego z przodu autobusu, że mecz jest już przegrany. Faktycznie: dostaliśmy 0:1. Głównym winowajcą porażki został kierowca, zebrał ostry ochrzan. Trener Nawałka taki jest – ma swoje przyzwyczajenia, których się za wszelką cenę trzyma. “Drużyna się nie cofa” i tyle.
Mariusz Przybylski (106 meczów pod wodzą Adama Nawałki): – U Nawałki była tylko jedna zasada: przede wszystkim ciężka praca. Za tym szło później wszystko inne, u trenera nie było miejsca na przypadek i improwizację. Zawsze wszystko miał poukładane, pozapinane na ostatni guzik. To chyba wiedzą wszyscy, którzy obserwowali trenera Nawałkę w reprezentacji Polski. Z tego go wszyscy znają i rzeczywiście – już w Górniku trener miał wszystko dopracowane. Dbał o każdy szczegół w klubie, choć najważniejsi byli dla niego zawodnicy.
– Przygotowany do pracy był idealnie i tego samego wymagał od nas. Oczekiwał od zawodników, żeby podążali tą ścieżką, którą on wyznacza. W drużynie nikt nie miał poczucia, że trener przesadza. Komu te surowe zasady nie pasowały, ten za długo u nas nie pobył. Przy Nawałce by nie wytrzymał. I to jest chyba normalne – trener zakłada sobie jakiś plan, jeżeli piłkarzowi ten plan nie pasuje, to na dłuższą metę taka współpraca nie ma sensu. Jeżeli Nawałka widział, że zawodnik nie daje z siebie stu procent, to najpierw była zawsze rozmowa wychowawcza. Próbował dotrzeć do psychiki danego piłkarza. Jeśli to nie przyniosło poprawy, to gość był… Może nie od razu zupełnie skreślony, ale o kolejną szansę miał już dużo trudniej. Aczkolwiek rzadko się zdarzało, by ktoś się trenerowi nie podporządkował. Mieliśmy poczucie, że wypełnianie jego poleceń jest z korzyścią dla każdego z nas i dla całej drużyny.
– Bardzo dużo było indywidualnych rozmów. Odbywały się często, a trener Nawałka wiedział, z kim, kiedy i na jaki temat trzeba pogadać. Jak dotrzeć do konkretnych zawodników. Był nie tylko trenerem, ale i psychologiem. Potrafił przekazać to, czego inni nie potrafią. Kiedy ktoś wychodził po takiej indywidualnej rozmowie, to nie było już w szatni narzekania i uskarżania się na to, czego się ktoś tam nasłuchał. Wypowiedzi trenera Nawałki każdy przyjmował z pokorą, bo wiedział, że ten przekaz zaprocentuje w trakcie dalszej współpracy. Dzięki temu zawodnicy rezerwowi do decyzji trenera zawsze podchodzili z wielkim zrozumieniem. Wiedzieli, że są tak samo potrzebni jak ci, którzy grają regularnie. Kiedy ktoś u nas pauzował za kartki, albo z powodu kontuzji, to jego zmiennik nigdy nie odstawał. Był przygotowany tak, jak gdyby był cały czas w rytmie meczowym. To było bardzo fajne.
– Na pewno bym się nie podpisał pod stwierdzeniem, że trener Nawałka był typem choleryka. Może ktoś go tak odbierał obserwując to z boku, ale moim zdaniem tak nie było. W codziennej pracy nie było żadnej nerwowej atmosfery, ani na treningu, ani poza treningiem. Wiadomo, że co innego w trakcie meczu – to są przecież wielkie emocje.
Adam Danch (99 meczów pod wodzą Adama Nawałki): – Okres gry u Nawałki był dla mnie najlepszy w mojej karierze. Trener miał swoje zasady, których twardo się trzymał i to procentowało, jeżeli chodzi o zwyżkę formy wszystkich zawodników. (…) Dyscyplinę trzymał niesamowicie. Jak wchodził do szatni, to wszyscy stawali na baczność. Było dwadzieścia osób, to zaraz robiło się dwanaście, bo każdy się gdzieś chował. Autorytet. Zawodnicy go szanowali. Wszystkie drobnostki potrzebne dla drużyny załatwiał on – żebyśmy mieli jak najlepsze warunki, jak najlepsze przygotowania do sezonu. On o to wszystko walczył.
– Po każdym meczu trenerzy między sobą ustalali noty, jak kto zagrał. My tego nie widzieliśmy i nie mieliśmy do nich wglądu. Dopiero na koniec, jak było podsumowanie sezonu, to wtedy pojawiała się lista, kto ma jakie oceny. Trener wywieszał na tablicy średnią za cały sezon i zawsze dla dwóch czy trzech najlepszych zawodników były jakieś nagrody. Kiedyś, chyba jeszcze Banaś i Zahorski, mieli za to dostać wycieczkę do Turcji.
Kamil Kosowski (12 meczów pod wodzą Adama Nawałki): – Kiedy przypomnę sobie Adama Nawałkę z czasów dawnej Wisły Kraków, gdy był przede wszystkim asystentem pierwszego trenera, to zmieniło się w jego przypadku w zasadzie wszystko. Wtedy był człowiekiem postawionym bardzo blisko drużyny, bardzo blisko piłkarzy. Ja dzieliłem pokój z “Żurawiem”, Adam bywał u nas często i bardzo dużo rozmawialiśmy. Dla mnie to był taki… Dobry wujek, bo nie powiem, że starszy brat. Można było z nim pogadać jak z kumplem. Był osobą otwartą i pomagał nam w wielu kwestiach. Specjalnie nie mieliśmy mu oczywiście na co narzekać, to była wtedy bardzo poukładana drużyna.
– Trener Nawałka był wtedy asystentem, miał zupełnie inną rolę dla drużyny. Wiedzieliśmy, że bardzo o tym marzy, żeby kiedyś zostać pierwszym trenerem Wisły. Czekał na swoją szansę. Jestem przekonany, że on też dobrze pamięta tamte czasy, dlatego do dziś darzymy siebie dużą sympatią. Marka, którą sobie wyrobił w Górniku i ta druga twarz, wielka osobowość, która się tak dobrze zaprezentowała w kadrze, to już są późniejsze czasy.
– Kiedy Adam został już trenerem Górnika, a ja akurat w klubie pracowałem, to wszystko się już odmieniło. Znałem go od innej strony i, kiedy go czasem spotkam, cały czas przed oczami mam tamtego Adama Nawałkę z Wisły. I myślę, że on też mnie takiego zapamiętał. Oczywiście z zachowaniem wszelkich zasad etykiety. Jest trenerem. Czy raczej “bossem”, jak teraz każe do siebie mówić swoim asystentom. Dla mnie to jest wciąż ten człowiek, którego poznałem w Krakowie i nie mam zamiaru traktować go w inny sposób.
Kamil Kosowski.
– Trener zbudował sobie wielką markę poprzez bycie ostrym i wymagającym. Od samego początku tak właśnie pracował z Górnikiem. Każdy kij ma dwa końce – takie podejście miało swoje zalety, ale gdyby to wszystko podsumować, to kilka poważnych kontuzji wtedy w Zabrzu się trafiło. Wielu piłkarzy tkwiło na kontraktach, a trener ostro przykręcał śrubę. Później to samo było w reprezentacji. Miał bardzo dobry materiał ludzki, bez porównania lepszy od tego, którym dysponuje Jurek Brzęczek. Ale – podobnie jak w Górniku – ustawił siebie na piedestale, jako postać numer jeden w drużynie. W kadrze to była jeszcze większa sztuka niż wcześniej w Zabrzu czy Katowicach, ale mu się to udało. Trzeba go za to docenić.
– Dużo się u Adama zmieniło, gdy został asystentem Beenhakkera. Później przejął GKS, Górnik. Krok po kroku wypracowywał sobie pozycję. Oczywiście, że jak najbardziej będzie w stanie przystosować się z powrotem do piłki klubowej, ale jestem przekonany, że dzisiaj postawi już wysokie wymagania. Nie po to przez tyle lat pracował na swoją markę, żeby teraz obejmować klub, w którym jest nieporządek. I nie mam na myśli spraw pozaboiskowych, tylko materiał ludzki, jaki dostanie do pracy. Oczekiwania do niego już zawsze będą wielkie. Nie będzie: “może się uda, może się nie uda”. Jeżeli zostanie trenerem Lecha Poznań, to będzie na pewno dużym obciążeniem finansowym. Nie zgodzi się na prace w Lechu bez swojego sztabu, bez swoich ludzi. Mistrzostwo Polski to będzie w jego przypadku za mało, celem dla niego będzie Liga Mistrzów.
Tomasz Hołota (30 meczów pod wodzą Adama Nawałki): – Niesamowicie sobie ceniłem współpracę z trenerem Nawałką. Miał bardzo ciekawy warsztat. Dużo uwagi poświęcał na trening indywidualny, również w przypadku młodych zawodników. Ja miałem tylko siedemnaście lat gdy zacząłem z nim pracować, więc też trochę z innej perspektywy na to wszystko wtedy patrzyłem. To był dla mnie pierwszy szkoleniowiec w mojej profesjonalnej karierze. Już wtedy było zauważalne, że trener jest perfekcjonistą i stara się dopracować najdrobniejsze elementy. GKS był klubem pierwszoligowym, ale to co się działo, na miarę ówczesnych możliwości klubu, Nawałka starał się cały czas poprawiać. Przygotowanie boiska, stan murawy. Albo, na przykład, dobre odżywianie, odpowiednie suplementy. Ja się z tym wcześniej nie spotkałem ze względu na mój wiek, jednak nawet bardziej doświadczeni koledzy byli takim podejściem zaskoczeni.
– Bardzo dużo czasu poświęcaliśmy na analizy taktyczne. Jeżeli mecz potoczył się nie po naszej myśli, jeżeli wynik nie był dobry – trzeba było zawsze spędzić ponad godzinę na analizie spotkania. Trener wyciągał drobnostki, które są niezauważalne dla kibica czy zwykłego obserwatora meczu. Ciągle się o coś pytał zawodników, trzeba było aktywnie uczestniczyć w analizie. Na pewno zwracał wielką uwagę na przygotowanie taktyczne.
– Ja miałem ten atut, że grałem w kadrze narodowej, również dzięki temu wprowadzono mnie do pierwszej drużyny GKS-u Katowice. Właśnie za trenera Nawałki zadebiutowałem. Bardzo dużo uwagi mi poświęcał, długo analizował ze mną kolejne występy. Często zostawałem po treningach, ćwiczyłem z nim różne aspekty podczas zajęć indywidualnych. Dużo mi podpowiadał, na pewno bardzo mi pomógł. Także dzięki niemu jestem dzisiaj w ekstraklasie. W drużynie, z tego co pamiętam, panowała wtedy całkiem duża rotacja, a młodzi dostawali sporo szans, byliśmy fajnie wprowadzani do składu. Trener starał się z każdym pogadać, żeby każdy z nas czuł się ważny. Nawet ci, którzy mniej grają. Tłumaczył im, że zaraz nadejdzie ich moment, że wkrótce będą stanowić o sile drużyny. Na pewno stworzył w zespole bardzo fajną atmosferę.
zebrał Michał Kołkowski
fot. FotoPyk