Jak być może już słyszeliście, Franciszek Smuda wraca do trenerki. Nie wiemy, czy to dobra informacja dla fanów Górnika Łęczna, bo właśnie drugoligowca poprowadzi były selekcjoner. Wiemy natomiast, że już na wstępie Smuda zadbał o to, żeby stało się o nim głośno. Tym razem jednak niebezpiecznie zbliżył się do granicy, po której przekroczeniu jego kocopoły przestają być już tylko paplaniną, a stają się szkodliwe dla całej polskiej piłki.
Franz udzielił wywiadu Kurierowi Lubelskiemu. Oczywiście znów okazało się, że winni wszystkich jego niepowodzeń są w zasadzie wszyscy wokół, a jemu samemu zarzucić można niewiele. Zaczął od niewinnego kłamstewka na temat frekwencji, która miała towarzyszyć poprzednim meczom Górnik, w trakcie których zasiadał na ławce trenerskiej.
– W dodatku, na koniec mojego poprzedniego pobytu w Górniku na stadion przychodziło prawie po 10 tysięcy kibiców. A pamiętam, że na pierwszym domowym meczu pod moją wodzą z Piastem Gliwice na trybunach zasiadło może tysiąc osób – powiedział dziennikarzowi.
Fakty? One są niestety takie, że na pierwszym domowym spotkaniu było 1400 osób, a późniejsze zgromadziły kolejno tyle ludzi: 2443, 2126, 2614, 5903, 3666, 4418, 5395. Ciągle dziwimy się, że ktoś próbuje łgać w sprawach, które są do zweryfikowania w dwie minuty za pomocą kilku kliknięć przez dzieci z drugiej klasy szkoły podstawowej, ale to przecież Smuda. On zapewne potrafiłby nawet powiedzieć, że te dane są nierzetelne i komuś zależało na tym, by w perfidny sposób umniejszyć jego sukces.
Ale to i tak małe z pianką w porównaniu z armatą, którą Smuda wyciąga za chwilę.
Gdyby wtedy funkcjonował system VAR, to na pewno Górnik Łęczna do dziś grałby w Ekstraklasie. Drużyna spadła, ale nie ze swojej winy, a – można już to powiedzieć głośno – to była korupcja i w tej korupcji się znaleźliśmy.
Dziennikarz nie dopytał, o jaką korupcję dokładnie chodzi (brawa za dociekliwość), ale na podstawie wcześniejszych wypowiedzi Franza możemy domyślić się, które mecze ma na myśli. Już wcześniej zżymał się na sędziowanie w spotkaniu Górnika Łęczna z Wisłą Płock i na postawę gospodarzy w starciu Zagłębia Lubin z Arką Gdynia. I o ile w tym drugim przypadku my też czuliśmy absmak, bo w imię kibicowskiej zgody doszło do czegoś, do czego nigdy dojść nie powinno, o tyle zwalanie przez Smudę winy na sędziów to nieporozumienie. Owszem, we wspomnianym spotkaniu arbiter pomylił się na niekorzyść łęcznian, ale występuje tu charakterystyczna dla tego trenera wybiórczość. No bo po co pamiętać o tym, że rozjemcy spotkań wyraźnie pomogli Górnikowi w spotkaniach z Lechem (nieodgwizdany karny na Kownackim) i Piastem (czerwona kartka dla Grzelczaka, która nie została pokazana)? Nie pasuje do koncepcji – układ, który spuścił Łęczną, nie pozwoliłby sobie na takie przeoczenie.
Według naszej Niewydrukowanej Tabeli po tamtym sezonie Górnik spadłby z ligi nawet wtedy, gdyby sędziowie podejmowali tylko dobre decyzje. Tu nie ma miejsca na teorie spiskowe, po prostu trzeba było zdobyć więcej punktów. Ale Smuda dalej brnie w bajeczki. I idzie w nich coraz dalej – niedługo możemy dowiedzieć się, że palce w spadku jego drużyny maczała masoneria.
Czasami można się po tych jego opowiastkach uśmiechnąć, czasami poczuć zażenowanie (w zależności od poczucia humoru), ale teraz jego zachowanie chyba podpada już pod konieczność zdecydowanej reakcji ze strony władz. Jeśli – tak jak mówi Franz – coś jest na rzeczy, to działamy, a jeśli – co bardziej prawdopodobne – pieprzy trzy po trzy, wyciągamy takie konsekwencje, że następnym razem 17 razy pomyśli, zanim otworzy buzię. Szczególnie przy naszych przykrych doświadczeniach z lat wcześniejszych, nie mamy komfortu ignorowania takich spraw. Wyobraźcie sobie, że to idzie w świat, gdzie chyba nie do końca wiedzą, kim jest Smuda. Były selekcjoner oskarża ligę o powrót do najgorszych czasów! To już walka o resztki prestiżu i jedyna droga do jego odbudowania.
Fot. FotoPyK