Kamil Biliński nie miał zbyt wysokich notowań u Jerzego Brzęczka w Wiśle Płock, więc mimo goli z Legią i Koroną na finiszu rozgrywek, jego odejście w praktyce już wcześniej było przesądzone. 30-letni napastnik ostatecznie zaskoczył wyborem dalszej ścieżki kariery i wybrał się do łotewskiego Riga FC, ale dziś jest przekonany, że podjął najlepszą możliwą decyzjĘ, a do CV dopisał już dwa trofea. Z wychowankiem Śląska Wrocław rozmawiamy o wszystkich aspektach pobytu na Łotwie, ale wracamy także do poprzedniego sezonu i letniego zamieszania transferowego, gdy sporo o nim pisano.
W ostatnich dniach wywalczyłeś Puchar Łotwy i mistrzostwo Łotwy. Chyba właśnie po to szedłeś do Rygi.
To były nasze główne cele i udało się je zrealizować. Mistrzostwo w momencie transferu nie było jednak takie oczywiste. Gdy przychodziłem, traciliśmy dziewięć punktów do lidera, a dziś świętujemy na kolejkę przed końcem z sześcioma punktami przewagi. Pokazaliśmy, że jesteśmy najlepsi i zasłużyliśmy na pierwsze miejsce.
Mistrzostwo od początku sezonu było celem klubu?
Jakieś cele postawiono, ale należało patrzeć realnie i mieć świadomość, jakie w danym momencie były możliwości. Patrząc po letnim okienku transferowym, zupełnie inny zespół zaczął sezon, a inny zakończył. Większość zawodników z obecnej kadry przyszło trochę później. Praktyka pokazała, że wykonano dobre ruchy. Sądzę więc, że mistrzostwo jako realny cel zaczęto postrzegać dopiero w trakcie rozgrywek.
To który z konkurentów tak spartolił na finiszu?
Przede wszystkim RFS, aktualnie trzeci w tabeli. Ten klub chyba miał teraz największe ambicje, mocno tam zainwestowano w drużynę. Sezon zaczęli jak burza, wygrywali niemal wszystko, ale w drugiej części rozgrywek wpadli w głęboki dołek. W ostatnich czternastu meczach połowa to porażki. Bez tego nawet nasza seria zwycięstw nic by nie dała.
Nim zdobyliście mistrzostwo, świętowaliście zdobycie krajowego pucharu. Po rzutach karnych wygraliście z Ventspilsem, choć akurat ty i Deniss Rakels nie strzeliliście swoich jedenastek…
Wielkie emocje, z piekła do nieba. Byliśmy zdecydowanie lepsi, ale nic nie chciało wpaść. Zmarnowaliśmy multum sytuacji – poprzeczka, strzały tuż obok słupka, świetnie bronił bramkarz rywali. Dogrywka nas wymęczyła, no i potem te karne. Jeśli byłeś zdecydowanym faworytem, dominujesz, a mimo to jest 0:0, w takiej chwili nigdy nie jesteś pewny swego. W pewnym momencie zrobiło się dramatycznie. W drugiej serii nie strzelił Deniss, w trzeciej ja, miałem przekonanie, że już tego nie odwrócimy. A jednak nasz bramkarz spisał się świetnie, obronił trzy jedenastki i klub zdobył swoje pierwsze trofeum. Na nikogo nie chcę zwalać winy, ale asystent trenera od dwóch dni chodził za mną i Denissem, mówiąc, jak mamy wykonywać karne. Byliśmy do nich wyznaczeni w trakcie meczu. Tłukł nam do głowy, żeby w razie czego celować w swoją prawą stronę, bo tamten bramkarz w zasadzie zawsze rzuca się w drugim kierunku. Tak też strzelaliśmy i akurat gość zrobił wyjątek (śmiech). Ale wszystko dobrze się skończyło, więc potem trochę się pośmialiśmy.
Dla waszego klubu to historyczne sukcesy.
Tak, Riga FC istnieje dopiero cztery lata. Budujemy historię tego klubu.
Podobno wasz klub nie za bardzo jest lubiany na Łotwie, ligowa konkurencja daje wam to odczuć.
Każdy dodatkowo się mobilizował przeciwko nam. Nie wiem, z czego to wynikało. Krążyły plotki, że reszta czołówki motywowała finansowo naszych rywali. Wiele meczów nie przypominało grania w piłkę. My chcieliśmy to robić, a druga strona niemalże biła się z nami. Wszystkie chwyty dozwolone, byle tylko wyszarpać jakiś punkt. Patrząc stereotypowo, nawalanka jak w Szkocji, gdzie piłka jest głównie w powietrzu, a na dole kopanie się po nogach. Po jednym ze spotkań byłem poobijany jak nigdy wcześniej. Siniak na siniaku, stłuczenie na stłuczeniu. Czułem się, jakbym wrócił z wojny, a nie z meczu piłkarskiego.
Jak reagowali sędziowie?
Nie do końca nam wtedy pomagali. Wiadomo, jeżeli były to jakieś ewidentne sytuacje, częstowali żółtymi kartkami, ale powinni interweniować częściej. Niejeden raz rywale powinni kończyć z kilkoma wykluczeniami.
Nie zmęczyłeś się rundą w nowym klubie, ale dwa gole i trzy asysty w siedmiu meczach ligowych wyglądają nieźle.
W każdym występie pomogłem zespołowi, coś dałem. Strzelałem, asystowałem, miały spory udział przy bramce. Wiedziałem, że nie będzie tak łatwo wejść do składu i grać pierwsze skrzypce, bo mój konkurent do gry w ataku – Darko Lemajić zdobył 11 bramek. Ma jeszcze cień szansy na koronę króla strzelców, sadzanie go na ławce w każdym meczu nie było oczywiste. Trener starał się każdemu dać pole do wykazania się, kilka razy udało się błysnąć, swoją cegiełkę dołożyłem. Najważniejsze było dobro zespołu, moje indywidualne osiągnięcia zaczną mieć większe znaczenie od przyszłego sezonu.
Byłeś poddawany ciągłej rotacji. Raz wejście jako zmiennik, potem pierwszy skład, potem ławka. Decydowały głównie względy taktyczne?
Dwóch ostatnich kolejek w zasadzie bym nie liczył. Naderwałem mięsień łydki, jeszcze nie jest to w pełni wyleczone. Teraz w weekend zasiadłem na ławce bardziej jako straszak, że jestem. Tydzień temu wszedłem na niecały kwadrans, choć klubowy lekarz był przeciwko. Uparłem się, że mimo bólu zagram i pomogę zespołowi. Gdybyśmy pokonali wtedy Ventspils, mistrzostwo mielibyśmy jeszcze wcześniej, więc chciałem spróbować. Skończyło się remisem, dlatego na świętowanie musieliśmy poczekać. Co do wcześniejszych występów, bywało różnie w dużej mierze przez obowiązujący w lidze łotewskiej limit obcokrajowców. Na boisku może ich być maksymalnie pięciu. Często przy zmianie jeden obcokrajowiec wchodzi za drugiego. Nas w kadrze jest dziesięciu, zagrać może połowa, więc niełatwo te klocki odpowiednio poukładać. Trener przed każdym spotkaniem ma się nad czym głowić. Tak naprawdę każdy z obcokrajowców nadawałby się do pierwszego składu, a tak to co tydzień ktoś cierpi.
Czytałem, że przepisy mają jeszcze zostać zaostrzone i będzie wprowadzona zasada “17+8”. Ta mniejsza liczba dotyczy oczywiście piłkarzy z zagranicy.
Z tego co wiem, to jeszcze nie przeszło, mówi się też o powiększeniu rozgrywek z ośmiu do dziesięciu zespołów. Nie wszystkie kluby chcą się zgodzić na nowy limit. Moim zdaniem z takimi przepisami ta liga pójdzie jeszcze niżej. Łotwa to za mały kraj, żeby móc sobie wychować po siedemnastu krajowych zawodników na odpowiednim poziomie. Jak ktoś okaże się dobry, tak czy siak będzie grał. Czytałem, że będzie też obowiązek wystawiana młodzieżowców. Nie wierzę, żeby to weszło w życie. Nasz klub jest zdecydowanie na “nie”, w ostatnich dwóch meczach wychodziliśmy na boisko w koszulkach z hasłami sprzeciwiającymi się tym zmianom. Popierają je ci, którzy mają swoje szkółki, sporo w nie inwestują i najprędzej zapełnią kadrę Łotyszami, czyli przede wszystkim RFS i bodajże Metta. Dla nich takie przepisy byłyby swego rodzaju handicapem, reszta musiałaby się martwić. Riga FC to za młody klub, żeby mieć rozwiniętą szkółkę i swoich wychowanków.
Co do ciebie, przychodziłeś dopiero pod koniec sierpnia, po trzech miesiącach bez grania, a wchodziłeś do zespołu będącego w pełni sezonu.
Na pewno nie ułatwiło mi to zadania. Pierwszy raz miałem do czynienia z taką sytuacją, ale cały czas znajdowałem się w reżimie treningowym, bardzo ciężko pracowałem indywidualnie. Wiedziałem, że potrzebuję jeszcze kilku procent i mogę być od razu do grania. Aż tak źle nie było. Moja sytuacja mogła się wyjaśnić znacznie wcześniej, jednak koniec końców jestem zadowolony ze swojej decyzji. Wybrałem najlepiej jak mogłem.
Pięciu twoich klubowych kolegów: Rakels, Vladislavs Gabovs, Ivans Lukjanovs, Olegs Laizans i Antonijs Cernomordijs grało wcześniej w naszym kraju. Po polsku chyba też dogadasz się w szatni?
Ogólnie fajne jest to, że w Rydze nie dominuje język łotewski. Wszędzie mówią po rosyjsku, w klubie też, co bardzo ułatwia życie. Dogadam się też po angielsku. A jeśli potrzebuję czegoś naprawdę konkretnego, wtedy rozmawiam z którymś z “naszych” i pomogą. Z każdym trzymam po trochu, mamy w szatni dobrą atmosferę, jest zgrana i profesjonalna grupa ludzi. Super, że całość spięliśmy sukcesami.
Po karierze będziesz mógł być ekspertem od lig krajów bałtyckich. Wcześniej z powodzeniem grałeś na Litwie dla Żalgirisu. Jak porównałbyś ekstraklasę łotewską do litewskiej?
Całościowo liga łotewska wypada trochę lepiej. Stadiony na przykład są tu dużo lepsze od tych, które pięć lat temu widziałem na Litwie. Może dziś coś się tam zmieniło, ale odnosząc się do tamtego okresu, nie wyglądało to najlepiej. Każdy łotewski obiekt, na którym grałem, wyglądał solidnie, wszystkie są odnowione. Tutejsza piłka poszła do przodu.
A jeśli chodzi o kwestie czysto sportowe?
Może na co dzień liga łotewska wygląda inaczej, ale dziś kojarzy mi się właśnie z tą walką o życie z rywalami. Niewykluczone, że to efekt sytuacji w końcówce sezonu, trzy drużyny walczyły o mistrzostwo, liczył się tylko wynik. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie zobaczę już prawdziwe, lepsze oblicze ligi łotewskiej.
Łotewskie kluby zdają się pomału pokazywać szerszej publiczności. W ostatnich latach sprawiły kilka niespodzianek w europejskich pucharach.
Popatrz chociażby na mój klub. Riga FC latem, jeszcze przed moim transferem, mierzyła się w eliminacjach Ligi Europy z wicemistrzem Bułgarii CSKA Sofia. Na wyjeździe koledzy przegrali 0:1, ale w rewanżu odrobili straty i przegrali dopiero w rzutach karnych. Widziałem te mecze, absolutnie nie odstawaliśmy sportowo od rywali. Nawet na tym przykładzie widać, że jest to jakiś poziom, można tu fajnie pograć.
Czyli nie przystąpicie do następnych meczów pucharowych z nastawieniem, że jak od razu odpadniecie, to nic się nie stanie?
Myślę, że tak. Kwestia tego, jak wtedy będzie wyglądała nasza kadra. Nie wiadomo też, co z trenerem Viktorem Skripnikiem. Kończy mu się kontrakt, a podobno kuszą go bardzo dobre kluby z Rosji. Sam jestem ciekaw, jak będzie, bo puchary dla nas zaczną się dopiero pod koniec czerwca. Do tego czasu wiele może się zmienić.
A propos trenera. To być może najlepszy fachowiec, jakiego spotkałeś. Do niedawna Skripnik pracował w Werderze Brema, ma 70 meczów na ławce trenerskiej w Bundeslidze. Latem łączono go z Legią.
Miałem już styczność z kilkoma fajnymi trenerami, którzy liznęli wcześniej futbolu na wysokim poziomie, ale Viktor Skripnik chyba jest tu najmocniejszą postacią. Przez wiele grał w Werderze, potem pracował w jego strukturach, aż w końcu objął pierwszy zespół. Utrzymać się tyle lat w takim miejscu to na pewno nie jest łatwa sprawa. Super trener, ma super podejście, choć człowiek to trochę specyficzny. Śmialiśmy się, że do ostatniego tygodnia w ogóle się nie uśmiechał. Nie denerwował się, nie krzyczał, ale też nie okazywał emocji w drugą stronę. Dopiero teraz trochę się rozluźnił. Pokazał swoją drugą twarz, nie dowierzaliśmy, że tak długo mógł wytrzymać (śmiech). Ale jako szkoleniowiec, w kwestii podejścia do treningów i zawodników, jest naprawdę dobry. Jak mówiłem, limity obcokrajowców mocno go ograniczały, nie zawsze mógł wystawiać optymalny skład. Dało się odczuć, że nie jest zadowolony z tej sytuacji. Skripnik to stuprocentowy profesjonalista, cieszę się, że na niego trafiłem i chciałbym, żeby został. Wiem, że z nim możemy się rozwinąć i grać jeszcze lepiej. Jeśli jednak Rosjanie złożą mu konkretną ofertę, trudno będzie go zatrzymać.
Twój klub ciekawie rozwiązał problem związany z koniecznością wystawienia przynajmniej sześciu Łotyszy w składzie. Sami byli ligowcy z Polski to niemal wyłącznie reprezentanci kraju, więc w pewnym sensie elita krajowej piłki.
Niby tak, ale najwięcej reprezentantów Łotwy ma u siebie RFS. Podobno będą chcieli ściągać kolejnych. Wybór jest tu dość ograniczony, jednak jak ktoś ma pieniądze, na wiele może sobie pozwolić. Gdy w trakcie sezonu okazało się, że można jeszcze powalczyć o mistrzostwo, właściciel sięgnął głębiej do kieszeni. Gabovs, Lukjanovs czy Rakels też przyszli dopiero latem, w trakcie rozgrywek.
Pojawiły się nawet plotki, że w razie wejścia przepisu “17+8” twoja przyszłość w Rydze stanęłaby pod znakiem zapytania.
Nic mi na ten temat nie wiadomo. Kontrakt mam do końca przyszłego roku. Nikt w żaden sposób nie dał mi tutaj do zrozumienia, że mogę nie być brany pod uwagę na nowy sezon. Możliwe, że kilku innych obcokrajowców opuści klub, im umowy kończą się teraz.
Już ustaliliśmy, że zawitanie do Rygi było dobrą decyzją z punktu widzenia sportowego. A jeśli chodzi o życie na co dzień?
Uważam, że Ryga jest w Polsce bardzo niedoceniana. Ludzie nie za bardzo znają to miasto i nie wiedzą, czego się spodziewać. Jeżeli jadą w te rejony, przeważnie wybierają Wilno, bo kiedyś było polskie, bo zabytkowe kościoły, blabla. Dla mnie jednak Ryga pod każdym względem stoi dużo wyżej od Wilna. Jest ładniejsza, jest świetnym miejscem do życia, dobrze skomunikowanym. Jak wspominałem, większość mieszkańców mówi po rosyjsku i widać, że wielu bogatych Rosjan zainwestowało tu swoje pieniądze. Miasto cały czas się rozwija, to już naprawdę poziom europejskiej metropolii. Każdemu polecam odwiedzenie Rygi. Wilno jest piękne, ale Ryga jeszcze ładniejsza. Ostatnio rodzina podczas odwiedzin śmiała się, że siedzimy w tak świetnym miejscu, a gdyby nie mój transfer, nigdy w życiu byśmy tu nie przyjechali. Raczej nie wsiadłoby się w auto czy samolot, żeby zahaczyć o Rygę, bo po co. A to przecież godzina lotu z Warszawy. Na miejscu 20 minut jazdy i jesteś nad Bałtykiem. Położenie miasta to też jego atut.
A równie dobrze mogło cię tu nie być. Na samym początku niezbyt entuzjastycznie patrzyłeś na ofertę od Łotyszy.
Ryga wysłała dwa zapytania, ale nie do końca mi wtedy ten kierunek odpowiadał. Co chwila pojawiały się warianty, które w porównaniu do tej opcji wyglądały ciekawiej, przynajmniej z punktu widzenia piłkarskiego. Miałem oferty z drugiej ligi tureckiej, drugiej ligi francuskiej, z Grecji, Cypru, było tego naprawdę dużo.
Rozmawiałeś też z Rumunami.
Tak, byłem blisko powrotu do Dinama Bukareszt. Miałem z czego wybierać. Rygi nie odrzuciłem na starcie, ale chwilowo odstawiłem na bok, mówiąc, że chcę poczekać i zobaczyć, co się jeszcze wydarzy. Z czasem jednak usiadłem na spokojnie, przeanalizowałem wszystkie “za” i “przeciw”. Po zsumowaniu aspektów sportowych, życiowych i finansowych, doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie przyjąć tę propozycję. I na dziś jestem bardzo zadowolony z podjętej decyzji. Z drugiej strony, na pełne podsumowanie przyjdzie czas za rok. Wtedy okaże się, czy z Łotwy będę jeszcze w stanie pójść wyżej, czy pokazałem tutaj pełnię swoich możliwości.
Dlaczego nie wróciłeś do Dinama?
Jest tam zdecydowanie biedniej niż kilka lat temu. Klub nie jest stabilny, panuje zamieszanie. W tym sezonie pracowało tam już trzech trenerów, drużyna jest dość nisko w tabeli. Do tego ciągła rotacja zawodników, niektórzy bardzo szybko rozwiązują kontrakty. Tydzień temu Dinamo odpadło z trzecioligowcem w Pucharze Rumunii. Patrząc z boku, trudno nie mieć przekonania, że dobrze się zrobiło, nie wracając tam.
W takim razie argumentem za Riga FC na pewno był fakt, że ma zamożnego właściciela.
Zgadza się, to bogaty Rosjanin, który ma też Pafos FC na Cyprze i akademię w Rosji. Mógłby zainwestować jeszcze więcej pieniędzy, ale wszystko robi z głową, krok po kroku. Nasz klub jest jego oczkiem w głowie. Bardzo się cieszył, że sukcesy przyszły tak szybko. Fajnie, że tacy ludzie inwestują w piłkę.
Miałeś wiele propozycji z zagranicy, ale w Polsce pisano o tobie głównie w kontekście I ligi, zwłaszcza GKS-u Tychy. W pewnym momencie zrobiło się trochę zamieszania.
Gruchnęła wieść, że jestem już dogadany z GKS-em i transfer to kwestia dni. Rozmawialiśmy, nie powiem, że nie, ale między moimi oczekiwaniami a stanowiskiem drugiej strony zawsze była duża różnica. Jak na warunki pierwszoligowe to była bardzo dobra oferta, klubowi naprawdę zależało, jednak nigdy nie byliśmy o krok od porozumienia. Nie chciałem się godzić na roczny kontrakt, który mógłby się przedłużyć tylko w razie awansu do Ekstraklasy. Oceniając realnie, widziałem, że nie będzie tak łatwo zrealizować ten cel. Rozmawiałem o tym szczerze z trenerem Ryszardem Tarasiewiczem, pytając: a co, jeśli zimą będziemy mieli 10 punktów straty do drugiego miejsca? Wtedy w zasadzie już bym wiedział, że w czerwcu mnie w Tychach nie będzie. Taki układ mi nie odpowiadał.
Opcji pierwszoligowych miałem zresztą dużo więcej. Zainteresowane były cztery kluby, w tym Raków Częstochowa. Markowi Papszunowi mocno na mnie zależało, ale nie chciał dłużej czekać i wziął Szymona Lewickiego. Zagrał w otwarte karty, bardzo go za to szanuję. Ja nie ukrywałem, że priorytetem jest wyjazd za granicę, wolałem zmienić kraj, a cały czas pojawiały się nowe kierunki.
Odnosiło się wrażenie, że tyski klub próbował uprzedzać fakty i za szybko pewne rzeczy wypływały.
Chyba chciano wywrzeć na mnie trochę presji, żebym zgodził się na ich warunki. Trener Tarasiewicz wspomniał o bliskim porozumieniu na konferencji, w klubie kazali mi już wybierać numer na koszulce… Nie tak to działa. Szanowałem to, że mnie chcieli, szanowałem ich propozycję, ale tak jak mówię: ani przez moment nie byliśmy o krok od podania sobie rąk. Być może trener powiedział o mnie, żeby przyspieszyć rozmowy, bo już wiedział, że początek sezonu jest średni, będą problemy w ataku i może być ciężko o zrealizowanie ambitniejszych celów.
W poprzednim sezonie wróciłeś do Płocka i był to sezon dziwny. Na początku grałeś w pierwszym składzie, strzeliłeś gola Sandecji. Potem długo ławka, nagle mecz od początku i dwie bramki ze Śląskiem, po których szybko znów poszedłeś w odstawkę. Dopiero pod koniec dostałeś więcej szans, trafiałeś z Legią i Koroną. Czułeś się niedoceniany?
Rywalizacja w ataku była trochę szarpana. W pewnym momencie Jose Kante zaskoczył, grał dobrze, strzelał gole. Wtedy nie miałem problemu czy pretensji. Był jednak czas, gdy drużynie szło gorzej, nie zdobywała bramek, a i tak zawsze w składzie był Kante. Często go nie zmieniano. To już bolało, nie mogłem nawet wejść z ławki. Jak kolejny raz jechałem na mecz, to wiedziałem, że i tak nie zagram. W kilku przypadkach nie zmieściłem się w osiemnastce. Drużynowo mieliśmy super sezon, cieszę się, że chociaż trochę mogłem pomóc, ale dla mnie był to ciężki sezon – bardziej psychicznie niż fizycznie. Nie zawsze zgadzałem się ze swoją pozycją w zespole. Uważam, że jak na te okoliczności, wyciągnąłem maksa. Jeżeli dostawałem konkretną szansę, często robiłem swoje, pokazywałem, że mogę być ważną postacią zespołu. Trener Jerzy Brzęczek decydował jak decydował, ostatecznie wyniki go obroniły i to on został największym wygranym całej sytuacji. Cieszę się, że tak mocno poszedł do góry, przejął reprezentację i życzę mu sukcesów. Fajnie było współpracować, co nie zmienia faktu, że moim zdaniem kilka razy nie był w stu procentach fair wobec mnie.
Chwilami odnosiło się wrażenie, że Wisła Płock po prostu miała za dużo napastników, skoro w pierwszym składzie przeważnie było miejsce dla jednego.
Może coś w tym jest. Jesienią obok mnie, Kante i Mateusza Piątkowskiego na początku grał Mikołaj Lebedyński, a zimą za niego i Mateusza przyszedł Oskar Zawada. Mogło się zrobić tłoczno. Ciężko było się przebić, zwłaszcza że Kante od pewnego momentu wydawał się nie do ruszenia.
Gole z Legią i Koroną w grupie mistrzowskiej nie miały znaczenia co do decyzji o odejściu?
Chciałem odejść już zimą. Trener powiedział jednak, że mnie nie puści, że mam zostać, że będę potrzebny i jeszcze będę grał. Zaczęła się runda wiosenna i bardzo długo nie grałem praktycznie wcale. Przez 12 kolejek uzbierałem sześć minut. Trudno stwierdzić, o co w tej sytuacji chodziło.
Paradoksalnie początkiem twojego końca był październikowy mecz ze Śląskiem. Po dłuższej przerwie zagrałeś od początku, zdobyłeś dwie bramki, wygraliście 4:1. Potem 45 minut z Piastem i koniec.
Wyszło na to, że padłem ofiarą wyniku. Przegrywaliśmy 0:1, wszyscy graliśmy słabo. W przerwie wszedł za mnie Kante, strzelił gola i od tamtej pory w praktyce zostałem odsunięty. Po meczu ze Śląskiem nie miałem poczucia, że dobrym występem wywalczyłem sobie miejsce, że trener bardzie się przekonał. Raczej takie, że musi mnie wystawić z Piastem, bo nie wypada posadzić na ławce napastnika po dwóch golach.
Czyli nie musisz się krygować, pytany o to, czy spodziewałeś się Jerzego Brzęczka w roli selekcjonera.
Złego słowa na trenera nie powiem. Nie jestem takim człowiekiem, a on w przekroju całego sezonu obronił się swoimi decyzjami. Po prostu nie ukrywam, że chwilami byłem rozżalony, że nie mogłem walczyć o skład, budować swojej pozycji nawet wchodząc jako rezerwowy na 20-30 minut. W większości klubów tak by to wyglądało, napastnicy przeważnie się zmieniają. W Płocku w wielu przypadkach było inaczej i musiałem siedzieć na ławce, choć czułem, że jestem w dobrej dyspozycji i mogę się przydać. Ogólnie jednak uważam trenera Brzęczka za dobrego fachowca i fajnego człowieka, z pomysłem na swoją pracę. Oczywiście jak chyba każdy byłem zaskoczony, że po raptem jednym sezonie z sukcesami został wybrany na selekcjonera.
Z Płocka odchodziłeś w zgodzie?
Tak, mam dobre relacje z prezesem i resztą załogi. Nie żegnałem się obrażony. Wisła Płock to drugi po Śląsku Wrocław klub w Polsce, który mocno szanuję i darzę sentymentem, ale musieliśmy się rozstać i każdy poszedł w swoją stronę.
rozmawiał Przemysław Michalak
Fot. rigafc.lv