Świat jest pełen ludzi permanentnie zaskoczonych. Michał Listkiewicz – swego czasu zaskoczony aresztowaniem jednej czarnej owcy ze środowiska sędziowskiego. Kibice Lecha – zaskoczeni, że mimo piątego zatrudnionego trenera Maciej Gajos nadal nie zostaje gwiazdą ligi. Fani Ekstraklasy zaskoczeni, że gra na ich ekranach w bardzo niewielkim stopniu przypomina środowe seanse z Ligą Mistrzów.
Do tej grupy osób permanentnie zaskoczonych wypadałoby dodać tych, którzy liczą na jakiekolwiek zmiany w środowisku piłkarskim po kolejnych przeciekach z Football Leaks.
Jeśli zbierzemy wszystkie ostatnie doniesienia w całość, otrzymujemy mniej więcej taką pigułkę:
– “sponsorzy” w najbogatszych klubach Europy dosypywali kasę do swoich klubów po kompletnie nierynkowych stawkach, byle ominąć Financial Fair Play
– przed najbogatszymi ludźmi w piłce drżeli członkowie międzynarodowych organizacji piłkarskich, ba, podpowiadali im, jak omijać ustanowione przez siebie przepisy
– obrzydliwie bogate kluby wspólnie zastanawiały się, w jaki sposób stać się jeszcze bardziej obrzydliwie bogatymi
Cóż.
Rozumiem, że poszczególne fragmenty tej afery mogą dla niektórych być wstrząsające – na przykład fakt, że nastoletni Kylian Mbappe próbował zagwarantować sobie w kontrakcie z PSG prywatny odrzutowiec. Albo to, że uznawany za jednego z najbardziej wpływowych ludzi futbolu, Gianni Infantino, w relacjach z szejkami zamieniał się w pokornego lokaja. Jeśli jednak skupimy się na samych technicznych aspektach, to tak naprawdę nasze święte oburzenie na kolejne smakowite fragmenty maili czy umów przypomina złość dziecka na słońce, że zaszło za chmury i nici z wyprawy na basen.
Możemy się oburzać, obruszać i generalnie kruszyć kopie, ale niestety, zachowanie wszystkich osób zaangażowanych w te afery na szczycie światowego futbolu jest po prostu logiczne. Spróbujmy na moment wcielić się w działacza międzynarodowej organizacji piłkarskiej, niech to będzie UEFA. Pod naciskiem opinii publicznej nasza organizacja zdecydowała się uregulować kwestie finansowe poprzez wprowadzenie finansowego fair-play, które w teorii ma chronić europejską klasę średnią przed monopolizowaniem rynku przez garstkę najbogatszych. Owa garstka najbogatszych nie jest oczywiście z tego rozwiązania zadowolona, bo skoro ma wolne 250 baniek na Neymara, to przecież chce mieć możliwość wydania tych wolnych 250 baniek.
Działacz zagląda wgłąb swojej duszy i musi znaleźć odpowiedź na pytanie: komu służę? Jaki jest mój cel?
W świecie piłkarskich idealistów pan działacz – niech będzie imieniem Gianni – odpowiada sobie, że służy całej społeczności piłkarskiej, a jego jedynym celem jest popularyzacja futbolu i pilnowanie, by rozgrywki były możliwie jak najbardziej uczciwe. Ale w rzeczywistości odpowiedzi muszą być inne. Pan Gianni nie służy społeczności piłkarskiej, tylko organizacji, której celem jest zarabianie pieniędzy. Jego celem – praktycznie najważniejszym – jest utrzymywanie stanu konta na takim poziomie, żeby cała rodzina UEFA czy FIFA mogła wybrać się na bankiet na Fidżi z okazji otwarcia nowego boiska hybrydowego.
Może ten cel realizować poprzez wycieczki na odkryty stadion Dinama Zagrzeb oraz gospodarskie wizyty na obiektach Sportingu Lizbona, ale odrobinę rozsądniejsze wydaje się realizowanie go poprzez dbanie o swoich największych klientów. Tak jak banki mają w dupie klientów z 300 złotymi na koncie osobistym, za to dbają o najgrubsze ryby, tak i piłkarskie organizacje po macoszemu traktują cały plankton, skupiając się na największych. UEFA ma tyle pieniędzy, ile wywalczy od sponsorów. Sponsorzy nie płacą za mecze Dinama Zagrzeb z Ajaksem Amsterdam, tylko za Neymara, Guardiolę, Messiego i Bayern.
Jako działacz UEFA zadałbym sobie pytanie – jakie są największe zagrożenia dla mojej organizacji? Odpowiedź byłaby jasna – odłączenie się największych klubów i zorganizowanie przez nich własnych rozgrywek bez naszego udziału. Jak temu zapobiec? Jedyną drogą jest droga coraz większych ustępstw dla tych największych. Dlatego Gianni zamiast rycerza na białym koniu walczącego z arabską nawałnicą, w towarzystwie szejków z największych klubów zamienia się w człowieka serwującego im herbatę i ciasteczka. W służącego, uparcie dopytującego, czy na pewno nie chcą bamboszy, bo od balkonu przecież trochę wieje. W ich interesie jest polityka ustępstw wobec Manchesteru City i PSG, w ich interesie absolutnie nie ma dociekania, skąd Manchester City i PSG mają pieniądze, czy szejkowie nie biją żon i czy ich organizacje i państwa nie są odpowiedzialne za współczesne niewolnictwo. Brzmi to bardzo brutalnie, ale niestety, był czas przywyknąć. Zresztą, organizacje piłkarskie nie są tutaj odosobnione, bo przecież interesy z bandytami robi cały świat – a swoje za uszami mają nie tylko mityczni szejkowie, ale i choćby faktyczny właściciel sponsora Ligi Mistrzów, Gazpromu.
Na trybunach transparenty typu UEFA=MAFIA czy FIFA Supports Terrorism wiszą od lat i naprawdę, nie trzeba było do tego Football Leaks.
Nie wiem, czy miałbym czyste sumienie jako działacz tego typu organizacji. Nie wiem, czy czułbym się dobrze przyznając prawo do organizacji wielkiego turnieju państwu, które buduje stadiony na szczątkach ginących z przemęczenia robotników. Nie wiem, czy czułbym się dobrze, ułatwiając życie ludziom pokroju szejka Mansoura, szczególnie znając wyczyny jego brata (część opisałem TUTAJ), nie wiem, czy nie nawiedzałyby mnie w nocy sny z wypowiedziami takimi jak ta:
Pamiętam swój pierwszy dzień w Katarze. Od razu agent, pracujący dla mojego pracodawcy, zabrał mój paszport. Od tej pory go nie widziałem.
Shamim, ogrodnik z Bangladeszu dla Amnesty International. I dalej, Mohammed, w tym samym materiale.
Byłem w biurze firmy, powiedziałem, że chcę wracać do domu, bo wypłaty ciągle się spóźniają. Usłyszałem, że mam pracować albo nigdy stąd nie wyjadę.
Ale czy naprawdę miałbym walczyć z tymi wszystkimi ludźmi, dzięki którym UEFA i FIFA biją wszelkie rekordy finansowe? Czy miałbym działać na niekorzyść firmy, bo tak trzeba interpretować walkę z PSG, Manchesterem City czy innymi zabawkami bogaczy?
Teraz wcielmy się w rolę działacza któregoś z tych olbrzymich klubów, rozkminiających, czy nie bardziej opłacalnie byłoby jednak zamknąć się w Superlidze. Komu oni służą? Jakie są ich cele i motywacje? Przed kim odpowiadają?
W praktyce odpowiedzi są dość podobne – działacze klubów pokroju Bayernu, Manchesteru City czy Realu Madryt mają za zadanie dbać, by klub zarabiał jak największe pieniądze, przy okazji dając frajdę sponsorom, inwestorom, mniejszym sponsorom, gdzieś na końcu również kibicom. W interesie tych klubów jest rozważenie, czy bardziej opłaca się hołdować tradycjom, zasadom i tak dalej, czy jednak więcej eurasów, dolarów i jenów przyniesie drastyczna zmiana – na przykład w postaci utworzenia Superligi. Zresztą, czy ta Superliga to już czasem nie funkcjonuje od lat? Na razie tą nieprzekraczalną granicą, za którą już nie ujrzymy przypadkowego gościa jest ćwierćfinał Ligi Mistrzów, ale przy pogłębiającej się przepaści finansowej samo wyjście z grupy kogoś przypadkowego będzie właściwie niemożliwe. A skoro i tak część rozgrywek europejskiego futbolu została bezpowrotnie zamknięta dla biedaków – to czy Superliga nie będzie jedynie prawnym uporządkowaniem obecnej sytuacji?
Jasne, romantyk gdzieś głęboko we mnie krzyczy, że against modern football i tak dalej, ale jak mamy za pomocą kijka i kawałka szmaty zawrócić rzekę pieniędzy? Ba, być może te zmiany są konieczne, by futbol wrócił do korzeni? Rozrywka dla bogatych na najwyższym poziomie ruszy swoim własnym nurtem, podczas gdy my, szeroko pojęta biedota, od klubów belgijskich po białoruskie, znów będzie mogła rywalizować o puchary. Nie o awans do fazy grupowej rozgrywek, które od lat wygrywa wąziutkie grono klubów, ale o triumf w całym turnieju. Zamiast zwycięskich remisów z Realem, które i tak dają co najwyżej trzecie miejsce w grupie, półfinały z jakimś Saint-Etienne, albo innym Lazio – generalnie klubami, które nie zmieściły się przy stole dla najgrubszych.
Dzisiaj w Spieglu mamy dalszy ciąg demaskowania zasad w futbolu na najwyższym poziomie. W szerokim artykule opisane są praktyki, które można streścić jednym zdaniem: bogaci mogą robić, co im się podoba. Może jestem pesymistą, może powinno być we mnie więcej wiary, ale sądzę, że to się już nigdy nie zmieni. Jedyne, co możemy zrobić, to kupić koszulkę swojego lokalnego klubu, zamiast kubka Manchesteru City i obejrzeć transmisję z I ligi, zamiast wykupu PPV z rozgrywek organizowanych przez UEFA czy FIFA.
Nie po to, żeby ci bogaci zbiednieli. By mieć czystsze sumienie.