Władze Lecha Poznań po meczu z Lechią Gdańsk zdecydowały się na zwolnienie Ivana Djurdjevicia. Od tego czasu ruch ten przeanalizowano chyba na wszystkie możliwe sposoby i jak to zwykle – jedno go pochwalają, inni (większość) krytykuje. A ci, o których można powiedzieć, że byli za, najcześciej wskazują, że błąd został popełniony wcześniej, już w momencie powierzenia Serbowi kierownicy. Czyli tak czy siak władze poznańskiego klubu – delikatnie rzecz ujmując – punktów u kibiców i ekspertów zbyt wiele nie zdobyły.
Cofamy się w myślach do bardzo emocjonalnej konferencji Piotra Rutkowskiego z maja. Kilka męskich słów o schrzanionym sezonie, anegdotki o piłkarzach-minimalistach wyrzucanych z gabinetu, parę wątków pobocznych, ale przede wszystkim wizja, której głównym punktem był Ivan Djurdjević. Wizja, w którą mieli prawo uwierzyć kibice. Wizja, która na początku listopada brzmi śmiesznie.
Czy to pierwszy taki przypadek? Jak się tak na tym głębiej zastanawiamy, to chyba nie. Wiceprezes Lecha ma to do siebie, że czasami rzuci coś, co po kilku-kilkunastu miesiącach powoduje uśmiech na twarzy. Głównie kibiców rywali. Postanowiliśmy przyjrzeć się niektórym jego wypowiedziom, żeby sprawdzić skalę wpadek. Rekordu chyba nie będzie, ale szeroka czołówka – jak najbardziej.
***
Wcześniej rozmawialiśmy z kilkoma trenerami, zarówno polskimi, jak i zagranicznymi. Po tych rozmowach okazało się, że zatrudnienie obcokrajowca byłoby zbyt ryzykowne. Nie są oni gwarantem sukcesu. Traktują on pracę w Polsce jako projekt krótkofalowy. A to nam się nie podoba.
Cytujemy za Głosem Wielkopolskim wypowiedź po zatrudnieniu Macieja Skorży. W sumie dość szybko, a na pewno szybciej niż zakładano, okazało się, że trzeba było usiąść w tym samym miejscu i przekonywać ludzi, że to właśnie zagraniczny trener w postaci Nenada Bjelica jest antidotum na wszystkie bolączki Lecha.
***
Mnie się wydaje, że teraz to my odjechaliśmy Legii i powstaje pytanie, jak bardzo jej odjedziemy. To my w Superpucharze wychodzimy w składzie bardzo zbliżonym do tego, który zdobył mistrzostwo, a Legia – była zmuszona do wielu zmian kadrowych. O naszą przyszłość jestem spokojny. W zależności od tego, jak to u nich zafunkcjonuje, okaże się, w jakim tempie jesteśmy w stanie im odskoczyć.
Wywiad udzielony nam w lipcu 2015 roku, a więc po ostatnim mistrzostwie Kolejorza. W zasadzie jak tak dalej pójdzie, to te zdania będą mogły robić za “klątwę Rutkowskiego”, bo kolejne sezony pokazały, że były to mrzonki. Od wspomnianego momentu Legia trzy razy zdobywała mistrzostwo Polski, a Lech kończył ligę na siódmej i trzeciej pozycji (dwukrotnie). Klub ze stolicy grał w fazie grupowej Ligi Mistrzów i Ligi Europy, a ten z Wielkopolski tylko w tych drugich rozgrywkach. Puchary Polski? 2-0 dla rywala Kolejorza. Chyba nie za bardzo udało się odjechać. I jeszcze zabawniej brzmi to w zestawieniu z inną deklaracją z tego wywiadu: My nie odlatujemy po pierwszym sukcesie, tylko dalej realizujemy cele. Do nas styl Legii by nie pasował.
***
Nie trzeba być wielkim odkrywcą, żeby znaleźć takiego napastnika, jak Nikolić, bo to król strzelców na Węgrzech od wielu lat. Oprócz Legii, myślę, że wszystkie kluby europejskie go znały, natomiast nikt nie zdecydował się na jego transfer. Sam jestem ciekaw, jak on poradzi sobie w Polsce. To będzie dla nas ważne, bo znamy go bardzo dobrze i zawsze z jakiegoś powodu go nie chcieliśmy.
Ten sam wywiad, świeża sprawa Nikolicia, którego my dopiero poznawaliśmy, a skauting Lecha podobno znał go bardzo dobrze. Nie czuć żalu, że odpuszczono takiego piłkarza. Raczej sugestię, że skoro tyle lat grał na Węgrzech, coś może się nie zgadzać. Gdy połączymy to sobie z późniejszym Pomidorem…
…wychodzi na to, że Lech poniósł skautingową klęskę. Thomalla i Robak strzelą więcej bramek od Nikolicia i Prijovicia (którego Lech też znał i mógł sprowadzić)? Wspomniany duet zapewnił Kolejorzowi 25 goli (głównie za sprawą Robaka). W przypadku tego drugiego bramek było łącznie 79. Nie mówiąc już o tym, że poznaniacy oddali później tych zawodników za mniejsze pieniądze niż te, za które ich sprowadzili, a Legia na swoich napastnikach dobrze zarobiła.
***
Jesteśmy spokojni, bo w przypadku żadnego piłkarza nie zebraliśmy tylu informacji pozaboiskowych, co o Nickim. Można powiedzieć, że posiadamy już do niego gotową „instrukcję obsługi”. – Kwestie piłkarskie w jego przypadku interesowały nas w 30 procentach, reszta to były sprawy mentalne. Rozmawiałem z piłkarzem Esbjerga, dyrektorem sportowym Nordsjaelland, nasi trenerzy kontaktowali się ze szkoleniowcami w Hiszpanii. Jesteśmy spokojni.
Nicki ma pełnić rolę lidera formacji ofensywnej i brać na siebie ciężar zdobywania bramek. Nielsen to też bardzo ciekawa postać, która ma wielkie szanse stać się ulubieńcem kibiców. Jest bardzo dobrze wyszkolony technicznie, waleczny, zaangażowany w grę do ostatniej minuty meczu i silny.
Tak o Nickim Bille Nielsenie wypowiedział się dla PS i Super Expressu. Z tym nakreśleniem charakterystyki piłkarskiej Rutkowski ostro poleciał, bo szybko okazało się, że to kloc pozbawiony większych atutów. Ale bardziej interesuje nas prześwietlenie mentalności tego gagatka. Jednak trochę niefortunnie się złożyło, że Lech chciał wysyłać do kliniki dla uzależnionych sportowców właśnie tego gracza, któremu przyjrzał się najdokładniej, prawda? Duńczyk odwalał przed Lechem, odwalał w Lechu, a później kompletnie odpiął wrotki. Na co, do cholery, liczono?
***
Chcemy wiedzieć, kto chce wiosną walczyć z nami o „majstra”. Kończymy rok i trener ma go podsumować, przeanalizować i zidentyfikować te jednostki, które za wszelką cenę chcą. I piłkarzy, którym tu jest za dobrze. Nie ma wątpliwości, że musimy ogon obcinać, czyli pozbywać się drugiej grupy. Lech jest fajnym klubem. Ale zawodnicy muszą zrozumieć: nie jesteśmy Czerwonym Krzyżem, więc jeśli nic nie wnosisz do drużyny, to odchodzisz.
Listopad 2017, rozmowa z Przeglądem Sportowym. Wątek odpowiedniej mentalności to zresztą stale powracający motyw w rozmowach z wiceprezesem Lecha. Jak traktować te słowa wypowiedziane przed półmetkiem poprzedniego sezonu? Żarty się skończyły, przegraliśmy w sposób frajerski już tak wiele, że nie stać nas na kolejne tego typu potknięcia.
Jednak do żadnej czystki zimą nie doszło. Za przyzwoite pieniądze odszedł Tetteh, który i tak w ostatniej rundzie nie był pierwszym wyborem Bjelicy, Lasse Nielsen, co tłumaczono zbyt dużą konkurencją, skrócono wypożyczenie Rakelsa, podziękowano Nicki Bille Nielsenowi. Biorąc pod uwagę wpływ tych graczy na zespół, to raczej kosmetyka, a nie przebudowa ekipy pod względem mentalnym. A nawet jeśli ktoś się upierał, że było inaczej, no to efekty widzieliśmy wiosną na boisku, gdy Lech przerżnął sezon tak głupio, jak nigdy wcześniej. Mistrzostwo było na srebrnej tacy. Minął rok, a temat mentalności niektórych zawodników wciąż pozostaje na tapecie jako jedna z głównych przyczyn niepowodzeń.
***
Na pewno proporcja pomiędzy liczbą Polaków i obcokrajowców w tym momencie jest zaburzona. Musimy ją korygować i tego pilnować. W tym oknie transferowym opuści nas większość zagranicznych zawodników. To już pomoże dokonać korekty. Wspólnie z Ivanem wiemy, że polskie obywatelstwo będzie atutem u piłkarzy, ale przede wszystkim potrzebujemy zawodników z jakością. Na koniec dnia ona będzie najważniejszym wyznacznikiem.
To już wspomniana majowa konferencja i zapowiedź stworzenia bardziej polskiej szatni, bo pamiętamy, że Lechowi Bjelicy zarzucano między innymi zbyt dużą liczbę przeciętnych obcokrajowców w składzie, którym wszystko jedno. Jasna deklaracja: większość odejdzie. A później zaczynają się schody. No bo konkretnie tych zagranicznych zawodników w kadrze Lecha było 14. Trudno mówić o większości, gdy latem z klubem pożegnali się tylko: Dilaver (i to akurat spora strata), Barkroth, Situm, Koljić, Chobłenko. Pozostała dziewiątka spokojnie przetrwała “czystkę”.
Ba! Trudno mówić nawet dbaniu o odpowiednie proporcje, skoro patrząc na transfery przychodzące, widzimy Amarala, Tibę, Goutasa i Dioniego, a z Polaków tylko Cywkę, a także Orłowskiego z rezerw oraz Tomczyka i Wasielewskiego po wypożyczeniach. Podsumowując: mimo zapowiedzi zmieniła się tylko część nazwisk i krajów pochodzenia. I doszło do tego, że Djurdjević wyznaczył czterech kapitanów, by… każda grupka w szatni miała swojego lidera.
***
Proszę mi uwierzyć – z pełnym entuzjazmem będę walczyć dalej, bo przyjdzie mi to robić ramię w ramię u boku kogoś takiego jak Ivan. Myśmy go przygotowywali do tego momentu od lat. Na boisku to była legenda, wojownik, gość, który nigdy się nie poddawał. Może nie był najlepszym piłkarzem, ale miał największe serce. Od pięciu lat inwestowaliśmy w jego rozwój trenerski, od trzech lat prowadził zespół rezerw, gdzie miał wolność szkoleniową i mógł przygotować swój warsztat, aby w tym trudnym momencie objąć pierwszy zespół. Wiem, że zarazi szatnię Lecha swoją charyzmą i energią. Będzie miał moje stuprocentowe wsparcie, żeby dokonać tych zmian, które są konieczne.
Wypowiedź, od której wyszliśmy. W zasadzie tylko kilka ciepłych słów o nowym trenerze, których padło przecież znacznie więcej. Pięć lat przygotowań! Walka ramię w ramię! Pełne wsparcie! Minęło niecałe pięć miesięcy i wszystko jak krew w piach. Zapowiedzi wylądowały na śmietniku historii.
I nie chodzi nam o to, by ich i reszty wypowiedzi w ogóle nie było, bo ta funkcja jednak tego wymaga. Ale chyba warto zastanowić się nad tym, czy w tych sytuacjach – cytując klasyka – odwaga nie myli się z odważnikiem.
Fot. FotoPyK