Są chwile, gdy nawet bęben maszyny losującej wyniki w Ekstraklasie musi odpocząć i na chwilę się zatrzymuje. Dzieje się tak akurat wtedy, gdy Górnik Zabrze wybiera się na stadion Legii. Jednak są w polskiej lidze pewne prawidłowości. Jedną z nich jest właśnie to, że klub z Roosevelta na Łazienkowską jedzie po oklep. Właśnie zebrał szósty z rzędu i za ten okres zdecydowanie najbardziej bolesny. Na wygraną w Warszawie zabrzanie czekają od dwudziestu lat i z taką grą mogą czekać przez kolejne dwie dekady.
Prawdą jest, że Artur Jędrzejczyk powinien szybko udać się pod prysznic, gdy brutalnie zaatakował kostkę Łukasza Wolsztyńskiego. Nie zmienia to faktu, że na boisku widzieliśmy różnicę kilku klas, jakby dorośli grali z dziećmi. W sumie – nie byłoby to dalekie od prawdy bez żadnych przenośni.
Nim zajęliśmy się sprawami piłkarskimi, trzeba było uporać się z dymem z rac. Kibice Legii naprawdę godnie uczcili 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości, aż do momentu, gdy nie mogli odmówić sobie trochę dymu, jakby był niezbędny do życia. W efekcie już w 3. minucie spotkanie przerwano na ponad kwadrans. Podobno nawet gospodarze na polecenie Ricardo Sa Pinto mieli rozpocząć rozgrzewkę na bocznym boisku.
Tak czy siak, już do przerwy było pozamiatane. Spora w tym “zasługa” Daniego Suareza, który najpierw wybił piłkę pod nogi Cafu, a ten bez przyjęcia podał do Carlitosa. Strzał Hiszpana nie był najwyższej próby, ale nie popisał się Tomasz Loska, który cokolwiek zaczął bronić dopiero, gdy wynik został przesądzony. Wróćmy jednak do Suareza. Później postanowił sprawdzić się w siatkówce, zagrywając piłkę ręką po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, mimo że nikogo nie nie krył i nikt go nie atakował. Wojciech Myć potrzebował VAR-u, decyzja mogła być jedna. Z jedenastu metrów pewnie trafił Michał Kucharczyk, który dość długo trochę odstawał od kolegów z ofensywy, ale w końcówce ich dogonił. Świetnym podaniem znalazł Dominika Nagya asystującego Carlitosowi na 4:0, a później kolejnym przebłyskiem stworzył Węgrowi bardzo dobrą sytuację.
Nagy jej wtedy nie wykorzystał, Loska zdołał obronić. Ogólnie jednak węgierski skrzydłowy zaliczył imponujący występ. Z wielką łatwością stwarzał zagrożenie pod bramką rywali, był rozmach w jego grze. Miałby piękne asysty, gdyby dokładniej strzelali Sebastian Szymański i Carlitos (na początku drugiej połowy). Hiszpański napastnik tradycyjnie miewał irytujące zagrywki, ale papier w pełni go broni: dwie bramki i duży udział przy golu na 3:0, gdy idealnie obsłużył wbiegającego lewą stroną Adama Hlouska, który to samo zrobił, podając do Nagya.
Zakładając, że Jędrzejczyka oceniamy za samą grę w defensywie, Legia tego dnia nie miała słabych punktów. Większość jej piłkarzy zdecydowanie wzniosła się ponad przeciętność. Debiutujący w Ekstraklasie Radosław Majecki nie został poważnie sprawdzony. Jeśli już w końcu pojawiały się jakieś celne uderzenia, nie mógł ich nie obronić.
W Górniku piłkarsko nie odstawał jedynie Łukasz Wolsztyński, ale koledzy nie dawali mu wsparcia. Igor Angulo stanął przed przypadkową szansą przy stanie 1:0, gdy piłka dotarła do niego na osiemnastym metrze, lecz kopnął niecelnie. Oprócz tego nawet doświadczony snajper Górnika niewiele mógł wskórać. Lekcję futbolu dostał również Szymon Żurkowski. Jeśli chce uchodzić za piłkarza pełną gębą, właśnie w takich meczach musi się wyróżniać. Dziś tego nie zrobił.
Legia przedłużyła do ośmiu passę meczów bez porażki w lidze i przed niedzielnymi spotkaniami jest liderem. Górnik nadal w strefie spadkowej, a jeśli Zagłębie Sosnowiec sprawi niespodziankę z Jagiellonią, podopieczni Marcina Brosza spadną na ostatnie miejsce.
[event_results 537564]
Zdjęcia: FotoPyk