O piłkarzach niezwykle podatnych na kontuzje mówi się, że są ze szkła lub że mogliby się przeziębić nawet po otwarciu lodówki. Michał Żyro zaczyna jednak wznosić się ponad średnią nawet w tej kategorii. On już chyba jest na etapie, w którym otwarcie lodówki oznacza groźbę zamarznięcia.
Nie chcemy tu jednak żartować, bo tak po ludzku jest nam chłopa strasznie szkoda. Żyro miał się wreszcie doczekać dłuższego występu w Pogoni Szczecin. Sam debiut opóźnił się o ponad miesiąc. Były zawodnik Legii Warszawa premierowy występ w barwach “Portowców” zaliczyłby już 16 września, ale na rozgrzewce przed meczem z Koroną Kielce doznał urazu mięśnia przywodziciela. Podobno chodziło o ostatni strzał przed zejściem do szatni…
Minęło kilka tygodni i wreszcie się udało. Żyro wszedł na samą końcówkę w meczu z Lechem. Teraz miał dostać poważniejszą szansę, Kosta Runjaić z Arką Gdynia wpuścił go na boisko już w 55. minucie. Niestety, po kilku minutach musiał z niego zejść. Niepozornie wyglądające starcie z Michałem Nalepą przed polem karnym. Faul ewidentny, ale też nie było mowy o kartce czy jakiejś złośliwości. Nasz pechowiec upadł jednak tak niefortunnie, że został zniesiony na noszach i niewykluczone, że znów czeka go dłuższa przerwa. Masakra.
A mowa przecież o czarnej serii, która trwa już w zasadzie trzy lata. Jeszcze w barwach Legii Michał pauzował od sierpnia do listopada 2015 roku, a trzeba pamiętać o bardziej zamierzchłych czasach. Z powodu zerwanych więzadeł leczył się od grudnia 2012 do czerwca 2013. Gdy trafił do Wolverhampton, miał super wejście do Championship. Grając jako napastnik w dwóch meczach strzelił trzy gole, z miejsca stał się ulubieńcem kibiców. Oczywiście nie mogło być za dobrze, więc przytrafiła się kontuzja, oznaczająca prawie dwa miesiące przerwy. Kiedy wyzdrowiał, w piątym meczu po powrocie bestialsko zaatakował go Anthony Kay z MK Dons. Polak stracił rok, a w Wolverhampton już nie było dla niego miejsca i przez kolejne sześć miesięcy był głównie obserwatorem. Nieco odżył minionej wiosny na wypożyczeniu w trzecioligowym Charltonie, zaś odzyskaniem pełnej równowagi miał być dla niego pobyt w Szczecinie. Na razie jest on jednym wielkim koszmarem, mimo że drużyna wygrała właśnie piąty mecz w sześciu ostatnich kolejkach.
Przez trzy lata Michał Żyro z powodu problemów zdrowotnych stracił prawie 550 dni!
Gdy już wydaje się, że wreszcie wyczerpał limit pecha, zaraz przekonujemy się, że wcale nie. Nie chcemy nawet myśleć, gdzie w jego przypadku leży ta granica.
Fot. newspix.pl